Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

26.09.2021

Od Julesa CD. Odette

Iyushka ma wiele talentów.
Całkiem dobry z niego aktorzyna – niejedną pasję się w życiu miało, to i teatr gdzieś się po drodze przewinął – zamysł artystyczny ma niczego sobie, gibki jest (no, rzecz jasna!), a i zaśpiewać potrafi tak, że miło przysiąść się z boku na chwilkę, coby posłuchać. Przyznać jednak trzeba, że to ostatnie to jednak rzadko robi, bo niespecjalnie przepada; a jeśli już, to w barach najczęściej. I po pięciu kuflach piwa mniej-więcej. Ale gotować... och, gotować to on za cholerę jasną nie potrafi.
― Dodać trzy cebule, drobno posiekane...  ― szara tęczówka z widocznym zakłopotaniem, zupełnie jakby nie wiadomo z czym właściwie jej właściciel miał do czynienia, (a przecież to tylko wciąż trzy, pierdolone cebule) spogląda na kolejny składnik, który do przyrządzenia zupy serdecznie przez Donara mu poleconej, będzie Jules'owi niezbędny. Cebula. Drobno posiekana. A on ledwo co obrać ją zdążył jakoś nieporadnie i nie wie co dalej robić powinien. ― I gdzie ja to mam niby pokroić? Na kamieniu może? ― pyta sam siebie nieporadnie, po czym – przez kolejne pięć sekund samemu sobie nie odpowiadając – niewyraźnie klnie pod nosem coś na wzór "Donar, ty skurwysynie", wzrusza ciężko ramionami i dorzuca do już i tak niewyraźnej zawartości postawionego na leniwym ogniu garnka trzy całe główki cebuli. Nieposiekane.
― Woronov, ty stary chuju! ― uwagę rudowłosego przyciąga dobrze znajomy głos Igora, grupowego opiekuna zwierząt. Szara tęczówka podąża za źródłem głosu i dopiero zatrzymawszy się na cyrkowym wozie, dostrzega swojego kolegę po fachu. Rosły mężczyzna z przydługawym, podkręconym wąsem siedzi na przyczepie. Zajęty czyszczeniem rękojeści bata przeznaczonego do tresury, co chwila kontrolnie zerka w kierunku Ilyushki; na twarzy wymalowane ma jakby zniesmaczenie, którego nawet nie stara się ukryć. Linoskoczek przykłada dłoń do czoła, coby rzucić oczom nieco cienia i móc chociaż dokładnie się swojemu rozmówcy przyjrzeć, skoro ten widocznie podejść sam nie ma zamiaru.  ― Nie gadaj tylko, że znowu nas potruć chcesz wszystkich!
― A co ja, do kurwy wędrowniczki, perfekcyjna pani domu? ― rozkłada pretensjonalnie ramiona, a w głosie czai się nutka jawnego wyrzutu, zupełnie jakby nie dochodziło do niego, że ktoś miał mu czelność takie niedorzeczności zarzucać. Bo i nie dochodzi. ― Człowiek się uczy dopiero, zrozumienia może trochę!
― Dobre sobie! ― donośny, niemiły dla ucha śmiech rozlega się po najbliższym otoczeniu, swoją nieprzyjemnością nie zwracając na siebie niczyjej – poza tą Julianową – uwagi. ― Uczyłeś to ty się dwadzieścia lat temu i z równie marnym skutkiem co dzisiaj, teraz to już najzwyklejsze tortury są. Gdyby w pudłach podawano twoje żarcie, to byłaby kara gorsza od śmierci. ― zauważa z przekąsem. Słowa Igora całkiem sporo prawdy w sobie zawierają, bowiem on jedyny w całej trupie z Ilyushką zna się praktycznie od dzieciństwa i niejedno już razem przeszli. Całkiem sporo, bo nie tak do końca, oczywiście. Devorak nikogo nie torturuje. I wciąż uczy się zawzięcie. ― A ty nas tym próbujesz faszerować. Pamiętasz, jak po twoim wspaniałym gulaszu biedny Jakob wystąpić nie dał rady, bo się nie mógł z wychodkiem przez cały dzień pożegnać?
― Spierdalaj, Igor. Nikt wam wpierdalać nie każe. ― podsumowuje krótko i na temat, po czym do rozmówcy odwraca się plecami, a dalsze docinki najzwyczajniej w świecie ignoruje. Dyskusję pora zakończyć.
    No i psiajucha, zdenerwował się. Zapalić musi. Sięga do kieszeni spodni po srebrną papierośnicę, z której następnie wyciąga papierosa i wkłada go pomiędzy usta. Przerwa na fajkę nikomu jeszcze nigdy nie zaszkodziła.
Zupa z wolna bulgoce na leniwym ogniu, Woronov w odległości względnie bezpiecznej – to znaczy takiej, żeby strzepywany palcem popiół nie stał się kolejnym składnikiem potrawki, bo już na własnej skórze przekonać się kiedyś zdążył, że nic to przyjemnego – dopala swoją fajkę i dopiero wtedy, skończywszy na spokojnie, wraca do gotowania.
― Co ja to jeszcze? Soli i pieprzu odrobinę, do smaku. Już się ro... ― zanim cokolwiek się zrobi, a dłoń zdąży skierować się w stronę pojemników z dwoma, tymi jakże cennymi przyprawami (z których ilością i tak by zapewne przesadził), w męskie, szerokie plecy z dużą łupie coś ciężkiego, pod wpływem czego nieprzygotowany akrobata musi się aż lekko zgiąć do przodu. ― Co jest, do chu...
― Charlie! Mam co chciałeś! Mam tu godną reprezentantkę na ten twój występ cały.
― Och, Donar. Stary to ty może i jesteś, ale siła w łapie nadal taka sama, jak te kilkanaście lat temu. ― ciężko opierając się jedną dłonią o udo, zwraca twarz w kierunku starego, dobrego przyjaciela, którego powrotu oczekiwał ze zniecierpliwieniem jeszcze zanim ten na dobre zdążył pozbierać wszystkie swoje manatki z cyrkowego obozu. Na widok nowej, nieznajomej twarzy – godnej reprezentantki, jak śmie się domyślać – prostuje się znacznie szybciej niż zrobiłby to w towarzystwie samego Donara, a nawet nieco poprawia na ciele białą, rozpiętą do połowy torsu koszulę. ― No... już myślałem, że nigdy się was nie doczekam. ― przyznaje szczerze; spojrzenie szarych tęczówek uważnie lustruje kobiecą sylwetkę, w sekundę jakby zapominając o obecności Donara. I stwierdza spojrzenia właściciel całkiem fachowo – sugerując się głównie tym, że musi spoglądać w dół wyjątkowo intensywniej niż zwykle musi zadzierać głowę w dół – że coś niska ta cała godna reprezentantka. Dorzucić nóż na wysokość głowy zdoła?, zastanawia się. 
W całkowitym oddaniu analizie zapomina, że przecież miał jeszcze zupę do końca doprawić.
― No... to ten, przedstawcie się ładnie. ― Donar, nieco zmieszany tymi wszystkimi oceniającymi spojrzeniami, bez zwłoki przechodzi do rzeczy. ― Charlie, poznaj Odette. Odette, przed tobą Woronov, ten, no... jak ty się tam nazywasz, jednooki?
― Jules. Jules Smith. ― przedstawia się krótko, skinąwszy głową w kierunku nieznajomej i wcale sobie nic z Donarowej wpadki nie zrobiwszy; on się wcale nie dziwi, że starzec zdążył się w tych wszystkich jego pseudonimach pogubić, a ostatecznym rozrachunku to nawet dla niego samego lepiej. Zełgał okropnie i bardzo niekulturalnie rzecz jasna, ale Ilyuskha niekulturalnie łgać lubi. To jego specjalność.
― Nie wygląda wcale groźnie ten twój Woronov, Donar... Spodziewałam się czegoś bardziej... ― ...no i nie dokończyła. A szkoda wielka, bo on by chętnie się dowiedział, czegóż też się białowłosa pannica spodziewała!
― A mnie, Donar... ― odpowiada neutralnym tonem, nie obdarzając spojrzeniem swojego adresata, bowiem ciekawsze wydaje się mu dalsze lustrowanie wzrokiem kobiecej – całkiem przyjemnej i uroczej, zresztą – twarzyczki. Zanim jednak do rzeczy przejdzie, musi się jeszcze porządnie fajką zaciągnąć. ― Ta twoja Odette wygląda na taką, co ma bardzo lepkie rączki i wiele na sumieniu... ― najpierw stwierdza, później wypuszcza dym z ust. No co? Swój swego wszędzie pozna, a tak się składa, że zgoła nie po drodze Jules'owi się ze swoimi w takim ciężkim okresie użerać. Co innego sprawa, że prawdopodobnie wyboru miał nie będzie. Więc woli chociaż z góry pewne kwestie zaznaczyć. ― Pozostaje mi zatem wierzyć, że danego słowa potrafi dotrzymać, bo zakładam rzecz jasna, że gdyby było inaczej, to wolałbyś oszczędzić sobie fatygi. Tak samo jak zakładam, że uświadomiłeś swoją kandydatkę o możliwych konsekwencjach, gdyby jednak wpadła na coś takiego nierozsądnego. Słusznie zakładam? ― ruda brew nieznacznie szybuje do góry. Upewnić się trzeba, zanim  przejdą do biznesów. 
Ilyushka, a ten twój majstersztyk to na pewno powinien takim stęchłym kapciem jebać? Ja bym tego Ogryzkowi nie dał nawet, a przecież on by wszystko zeżarł! ― w środek dyskusji ponownie włącza się Igor, tym razem również nie fatygując się na tyle, żeby podejść i się przywitać. To stary chuj... – myśli sobie Woronov, przyjmując kolejną dawkę dymu do płuc – teraz się mu robić na złość zachciało?
― Albo Ilya. Nieważne, jak tam sobie wolisz. ―dodaje małą aktualizację do jakże obszernej listy imion, jakimi życzyłby sobie zwracać się do własnej osoby. Igora ignoruje, bo nikt mu przecież wmawiał nie będzie, że jego zupa śmierdzi stęchłym kapciem. On nic nie czuje. To znaczy, bo czuć nie chce, ale to inna sprawa. ― Zupy? Zdaje się, że zaraz powinno być gotowe. ― proponuje, ciekawsko zerkając do garnka. Wszelkimi niedogodnościami losu, jak to Ilya, pozostaje wielce niewzruszony.

julian, który poza robieniem fikołków ma również dosyć potężnie wymasterowanego skilla przeklinania 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz