Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

5.05.2022

Podsumowanie nr9

 Witajcie po raz kolejny kowboje!

Primaaprilisowy event na blogu oficjalnie zakończony. Dziękujemy wszystkim, którzy zdecydowali się wziąć udział we wspólnej zabawie! Prosimy, by zgłosili się oni do administracji z określoną ilością punktów (od -5 do +5) do zmiany w reputacji bohaterów, od których zdecydowali się wysłać swoje eventowe notki. Drobne upominki w postaci grafik już niedługo, rola na discordzie także zostanie wręczona wam wkrótce! 

Trzymamy również mocno kciuki za wszystkich tegorocznych abiturientów. Rozwalcie maturę na łopatki, niech wszystko idzie po waszej myśli, a zadania na maturze nie przyprawiają o ból głowy. Korzystajcie z czasu wolnego, wakacji, nie łamcie głowy nad wynikami – będzie dobrze. Nieważne, czy wynik będzie satysfakcjonujący, czy też nie. Powodzenia! 

W tym miesiącu pożegnaliśmy się z:

Stanleyem Cosberskym za decyzją autora.
Vasilym oraz Lorettą Randall z powodu braku aktywności.
Ojcem Krukiem z powodu braku aktywności.

Napisane notki
Ruby: 1508  
Margaret: 0 – zaczyna się okres ostrzegawczy!
Odette:  0 – zaczyna się okres ostrzegawczy!
Horyzont: ograniczona aktywność.
Jocelyn: nieobecność.
Henrietta: 1390
Jane: nieobecność.
Lisi Kłos: zablokowane wątki.
Ogata: 0 – brak wątków, zapraszamy do poszukania nowego! W przyszłym miesiącu zacznie się okres ostrzegawczy. 
Dennis: 1276 + 1990 + 2450 = 5716
Alian: wątek dopiero co odblokowany.  
Nathaniel: 718 + 1002 = 1720

Adam: zablokowane wątki.
Annushka: 485
Orion: 0

Każda z postaci ma udzieloną zgodę na uczestnictwo mistrza gry w wątkach. Jak zawsze, proszę o informacje, gdyby jednak zaistniała pomyłka lub zmiana i ktoś prosiłby o niewtrącanie się MG do jego historii. 

Reputacja
W tym miesiącu zmian w reputacjach postaci nie było. 



See you cowboys in next summary

chabazie

Event: Od Dennis — Próba (cz. 3 – Dominacja)

W bazie danych laboratorium znajdowało się zdecydowanie zbyt wiele informacji, żeby jakoś to wszystko ogarnąć, a już szczególnie w jakimś krótkim czasie. Dennis, która raczej nie należała do osób zbyt zahartowanych w boju z elektronicznymi papierzyskami, potrzebowałaby na to jeszcze więcej czasu. Prawdopodobnie można by liczyć to w tygodniach, a to i tak na zasadzie przeglądania, a nie faktycznego wczytywania się. Warto też zaznaczyć, że Hoover nie była zainteresowana absolutnie wszystkim, co tutaj badali. W gruncie rzeczy szukała informacji tylko o Obiekcie 16, bo niezwykle ją zaintrygował. Wydawał się być czymś naprawdę ważnym dla naukowca, którego dzienniki obejrzała wszystkie, niektóre nawet dwukrotnie.
Theodor Shepperd, bo tak się ów naukowiec nazywał, prowadził kilka badań w obiekcie badawczym, ale żadnego z nich nie doprowadził do końca. Dlaczego? Nie wiadomo, tego akurat nie zdradził w żadnym ze swych pogrupowanych dzienników skrupulatnie uszeregowanych w odpowiednich folderach.
Zdradził natomiast, jak tworzono Obiekt 16, jak odpowiednio ułożyć elementy, żeby działał, gdzie je w ogóle znaleźć, dlaczego się zepsuł.
I przede wszystkim — do czego służył.
Dennis nie była w sumie pewna, co bardziej ją cieszyło i interesowało: naprawa dysku czy może jednak potencjalne użycie go, bo to też musiało być niesamowite. A może po prostu samo to, że mogła podłubać w skomplikowanej technologii, której wcześniej nie znała, utworzonej przez kogoś na pierwszy rzut oka wybitnego? Tak, w tym też coś było.
Nagrania doktora Theodora Shepperda cały czas leciały w tle, kiedy dziewczyna próbowała naprawić dysk. Czasami już nie w formie instrukcji, ale po prostu dawało jej to złudne wrażenie, że jest ktoś obok niej. Ktoś, z kim może porozmawiać.
— Oczywiście, panie Shepperd. Nie jestem może tak mądra jak pan, ale coś nie coś chyba potrafię, prawda? — mruczała pod nosem. — Nigdy nie widziałam takiego nadajnika. Co prawda swego czasu znalazłam podobny gdzieś na wysypisku i użyłam go do swoich hologramów, w sensie odtwarzacza, ale to była jednorazowa sytuacja. Ale w obliczu tego czegoś, moje hologramy to było coś tak niewielkiego i mało skomplikowanego…
I tak Dennis mówiła do nagrania naukowca lub samej siebie, bo czasami trudno było stwierdzić, gdzie kieruje swoje słowa, dopóki ostatecznie nie udało jej się złożyć Obiektu 16, który w głowie nazywała po prostu dyskiem. Nie wyglądał jakoś szczególnie inaczej od tego, jak się prezentował, kiedy znalazła go w szufladzie, przynajmniej z zewnątrz. Teraz wystarczy go tylko włączyć za pomocą dostępu Shepperda i… dodać swój strumień, który był absolutnie konieczny do tego, żeby urządzenie działało, a dominacja nie tyle podziałała na maszyny, co pozwoliło na teoretyczną kontrolę przez konkretną osobę. A że nie było tutaj ani jednej żywej duszy, Dennis musiała użyć swojego. Wiedziała, jak to zrobić, bo mężczyzna i na to sporządził instrukcję.
Podekscytowało to ją, bo nigdy nie miała do czynienia z czymś podobnym. W tamtym momencie jednak nadal traktowała to jako swoistą ciekawostkę, sukces na Gardzieli, o którym nikt nigdy się nie dowie, o ile nie znajdzie dysku, nie wykona tej samej roboty z analizą wyników badań, danych i dzienników Theodora Shepperda, a potem nie wykryje strumienia Dennis w Szesnastce.
Taki stan utrzymywał się do momentu, kiedy już dla czystej rozrywki włączyła dziennik z okresu, kiedy Shepperd rozszerzał Obiekt 9 do 9.5.
— To absolutnie nie tak, że jestem jakkolwiek zaskoczony tym, że rozszerzenie do 9.5 kolejny raz nie zadziałało. Spodziewałem się tego — oznajmił, obracając w palcach długopis. — Ale chciałem spróbować. Bo nie ma chyba nic gorszego niż nie spróbowanie nawet w obliczu nieuchronnej porażki. I musiałem przepracować tutaj siedemnaście lat, żeby to zrozumieć — dokończył, po czym się zaśmiał.
Dennis zapętlała ten jeden fragment w nieskończoność.
Potem włączyła zegar i zdała sobie sprawę z tego, że do odlotu Omegi zostało zaledwie kilka krótkich godzin. Kilka godzin, które mogła spędzać na oglądaniu i słuchaniu Theodora Shepperda albo… spróbować wyjść z laboratorium i ruszyć na zachód.
I kiedy rozważała w swój wyjątkowy, pokrętny sposób wszelkie za i przeciw, przypomniał jej się niejaki Anthony Smith, jego serdeczny uśmiech oraz sarnie, smutne oczy. Głos, który brzmiał w pełnym osób pomieszczeniu, które paradoksalnie było tak puste, oraz jego rada — powspominaj trochę albo nastaw się na przeżycie i wróć.
— Proszę trzymać za mnie kciuki, panie Shepperd — powiedziała, wstawszy z biurowego krzesła.
Jej twarz rozjaśnił promienny uśmiech. Pierwszy raz od tak dawna.
Mocno trzymając w dłoni dysk, opuściła pokój badawczy doktora Theodora Shepperda, bo jak to się mówi — wóz albo przewóz.
Nadal bała się jak cholera. Serce biło jak oszalałe, mięśnie bolały, siniaki od upadku były ogromne. W pierwszej chwili trudno jej było nawet robić kroki, a mimo to szła dalej, nasłuchując cały czas spacerującej po korytarzu maszyny, która jej oczom ukazała się już chwilę później, gdy wychyliła łeb zza rogu. Jarzące się na zielono oczy dinozaura szybko zmieniły swój kolor na żółty, a tuż potem na czerwony, co oznaczało tyle, że przeszły w tryb ofensywy i miał zamiar zaatakować dziewczynę w trybie natychmiastowym. Była to tak naprawdę pierwsza oraz ostatnia szansa na to, żeby przetestować dysk, spróbować dominacji, przekonać się o ewentualnym sukcesie lub totalnej porażce. Nie miała czasu, by myśleć o tym, że nie jest na to gotowa.
To się po prostu wydarzyło.
W gruncie rzeczy używanie dysku było dość intuicyjne jak na tak skomplikowane urządzenie. Teoretycznie wystarczyło się tylko podłączyć, zhakować system maszyny i gotowe; w praktyce dochodził do tego jeszcze problem zbliżenia się, bo Szesnastka nie działała na odległość większą niż kilka (może kilkanaście) centymetrów, oraz fakt, że trzeba było część funkcji włączyć ręcznie podczas przesyłania danych i łamania kodu maszyny. Zajmowało to zaledwie chwilę, ale trzeba było wiedzieć co i jak. Pełna automatyka nie wchodziła w grę, przynajmniej nie na etapie, na którym znajdowała się Dennis.
A mimo to jakoś się udało.
Będąc zaledwie o krok od bycia rozszarpaną przez mecha-dinozaura, w ostatniej chwili udało jej się podłączyć do systemu (chwała doktorowi Shepperdowi, że wystarczył sygnał, a nie trzeba było grzebać w kablach!). Maszyna zatrzymała się i pozostawała w bezruchu, podczas gdy Hoover drżącymi dłońmi włączała odpowiednie funkcje, skonfigurowała ją pod swoje aktualne potrzeby. Zajęło jej to zaledwie chwilę, choć miała wrażenie, że zdecydowanie dłużej. Tym bardziej, że cały czas bała się, że dinozaura wcale nie uda się zdominować, a ona jedynie odkłada to, co bolesne i nieuniknione.
Oczy maszyny zmieniły się z czerwonych na niebieskie. Wycofała się lekko i po prostu grzecznie stała, nadal zachowując się w swój naturalny, standardowy sposób, ale nie próbując przebić gardła Dennis swoimi ostrymi jak brzytwa zębiskami. Dziewczyna odetchnęła cicho, a potem wysłała swój sygnał. Dinozaur przysiadł pod ścianą tak jak mu kazała, przechodził do wskazywanych przez nią miejsc. Chyba nie do końca potrafiła w to uwierzyć, ale dysk naprawdę działał. Przynajmniej chwilowo.
Kiedy już udało jej się uspokoić oddech, Dennis włączyła mapę całego laboratorium, którą pobrała razem ze wszystkim, co zostawił po sobie Shepperd. Szybko się tam odnalazła, a potem ruszyła w odpowiednią stronę, ku zachodniemu wejściu. Ostatecznie dziewczyna opuściła cały obiekt w towarzystwie podległej jej, niebezpiecznej maszyny.
Kiedy wyszła na zewnątrz, ostre promienie słońca, które świeciło nieustannie już od kilkudziesięciu godzin, raziły ją w oczy. Przymrużyła powieki i ruszyła przed siebie, a dinozaur tuż przy niej — niczym wierny piesek.
Wkrótce okazało się również, że nie dość, że jej nowy towarzysz świetnie radzi sobie w roli jej rozmówcy i obrońcy, to jeszcze wierzchowca. Pełna kontrola nad maszyną sprawiła, że nawet jeżdżenie na niej okazało się być dość proste, chociaż faktycznie najgorsze było chyba utrzymanie równowagi i sprawienie za pomocą siły woli, żeby nic jej nie bolało od siedzenia na twardej blasze. Potrafiła to jednak znieść ze względu na pełną świadomość, że w ten sposób porusza się zdecydowanie szybciej.
W gruncie rzeczy podróż na Omegę można było nazwać w pewien sposób niezwykle interesującą, biorąc pod uwagę fakt, że kilkakrotnie zmieniała transport, poruszała się w pełnym słońcu i co chwilę coś ją chciało zeżreć albo rozszarpać dla samego faktu. Po drodze znalazła kilka ciał, a najwięcej z nich (zarówno tych świeżych, jak i leżących od dawna) znajdowało się w okolicy legowisk tutejszych nierobotycznych stworzeń, a w porównaniu do nich, dinozaury wydawały się być naprawdę sympatyczne.
No i dało się je kontrolować, co było naprawdę ogromnym plusem.
Prawie pisnęła, kiedy zobaczyła przed sobą statek. Nadal był zacumowany w stacji, nadal się nie ruszał. Tak jakby tylko czekał, aż Dennis w końcu do niego dotrze. Problem był jednak taki, że te dwadzieścia godzin, które sprawiały wrażenie ogromnego zapasu czasu, kurczyły się zdecydowanie zbyt szybko.
Niektórzy z tych, którym udało się dostać do Omegi wcześniej, wyglądali przez barierę, której nie mogli przekroczyć, bo przepuszczała tylko z zewnątrz i tylko uczestników Próby, i obserwowali, jak kolejne osoby schodzą się na statek. Wśród nich był również Anthony Smith. Razem z kilkoma innymi patrzył z szeroko otwartymi oczami na pojawiającą się na horyzoncie Hoover, jadącą z ogromną prędkością na dość sporej maszynie o kształcie dinozaura, a za nią niemalże stado różnych stworzeń i maszyn, które chciały ją dorwać. Powiedzieć, że byli zdziwieni, to nie powiedzieć nic.
Kiedy Tony i jego nowi znajomi odzyskali rezon, zaczęli krzyczeć i dopingować Dennis, wiedząc, że została jej już tylko chwila.
— Dawaj! — rozlegało się po okolicy, a okrzyki mieszały się z ciężkimi krokami maszyn i metalicznymi rykami. — Dasz radę, zostało jeszcze trochę!
Dinozaur, na którym jechała, z całym impetem uderzył w barierę, rozległ się ryk i iskry, a dziewczyna przeleciała przez maszynę i upadła na ziemię, turlając się kawałek. Z jej ust wydobył się krótki, zupełnie niekontrolowany krzyk, a po policzkach kolejny raz tego dnia popłynęły łzy. Była już bezpieczna, ale w dziwny sposób jej to nie cieszyło. Trudno stwierdzić, co i czy w ogóle czuła coś w tamtym momencie. Chyba działo się wokół niej zbyt dużo.
— Hej, Dennis… — usłyszała obok siebie Anthony’ego, który pomógł jej się podnieść i razem z jeszcze jakąś dziewczyną wniósł ją na Omegę.
W ostatniej chwili, jeszcze zanim przekroczyła próg statku, Hoover spojrzała na maszyny i stwory zbierające się przed barierą. Oczy dinozaura, którego jeszcze przed chwilą bez problemu kontrolowała, znowu zmieniły kolor na czerwony. Dysk rozłączył się, bo dziewczynę i maszynę dzieliła już zbyt duża odległość, po czym upadł na ziemię, wznosząc w ten sposób niewielką chmurę dymu. Jej maszyna znowu zamieniła się w coś, co zamiast jej pomóc, chciało ją tylko zagryźć. Zupełnie jak w laboratorium. Kroczyła przed barierą, w wyniku czego ostatecznie stanęła na dysku i zupełnie go zgniotła. Po Obiekcie 16 zostały już tylko pokruszone resztki.
Dennis została wprowadzona do sali, w której wszyscy się zbierali. Jej holograficzny wizerunek widniejący na ścianie otoczył się zieloną ramką. A kiedy minęło ostatnie dwanaście sekund, podczas których dziewczyna z uporem maniaka wpatrywała się w zegar, obserwując jak wszystkie cyfry zmieniały się w zera, wszystkie te fotografie, które nie miały zielonej obramówki, poszarzały i otrzymały czerwone ramki. Prawie połowa osób, które przybyły na Gardziel, nie przetrwała Próby.
Dziewczyna przysiadła i dopiero wtedy dotarło do niej, że jej się udało.
Że naprawdę wróci.
Mimo to nadal trudno było jej w to uwierzyć.
— Dałaś radę.
Dennis kolejny raz usłyszała przy sobie głos Smitha. Mężczyzna przysiadł obok niej, a jego twarz rozjaśnił niewielki uśmiech. Dopiero w tamtym momencie Hoover zauważyła, że był cały brudny od kurzu, błota i krwi, włosy miał posklejane, usta poranione, a na czole i policzku znajdowały się długie, głębokie zadrapania.
— Ty też.
— Oboje daliśmy.
— Aż trudno w to uwierzyć — dodała po chwili milczenia. — W sensie. Nie, że ty, bo wiedziałam, że dasz sobie radę. Chodzi raczej o mnie. Byłam pewna, że mi się nie uda, a i tak trafiłam tutaj w dosłownie ostatniej chwili.
— Ale za to w jakim stylu! Wiesz, byłem tutaj jednym z pierwszych, dużo osób wróciło, jak już tutaj byłem, ale… Cholera, wszyscy przyszli na piechotę.
— No… Nie wszyscy — mruknęła, zerkając na tablicę, na której widniało tak wiele zaszarzonych twarzy.
— Wiesz, że co innego miałem na myśli.
— Wiem.
— To jak? Może opowiesz mi, jak to zrobiłaś?
Pokiwała głową, a potem przez kolejną godzinę opowiadali sobie o swoich przygodach, ignorując nie tylko innych uczestników, ale także ich przewodnika kolejny raz ukazującego się w postaci hologramu na środku pomieszczenia, który zaczął wykładać swoją pełną dumy gadkę o tym, że skoro przetrwali, to są godni dalej żyć w tym społeczeństwie i jakoś mu się przysłużyć. Nie słuchali go, chociaż dziewczyna doskonale wiedziała, że to trochę niegrzeczne. Wolała w tym czasie porozmawiać z Tonym i skorzystać z okazji, jeszcze zanim zaczęli ich regenerować i czyścić pamięć.
Ostatecznie, kiedy wylądowali na stacji, pamiętali tylko niektóre niektóre urywki wydarzeń i rozmów, ale nic konkretnego. Dennis zupełnie zapomniała o dinozaurach i potworach, o dysku, laboratorium, doktorze Theodorze Shepperdzie, wyczyszczono też wszystkie dane, które wtedy zebrała. Pustka. Tak jakby to wszystko nigdy się nie wydarzyło.
Na stacji kolejny raz zebrało się mnóstwo osób. Tłoczyli się przed wejściem na Omegę i czekali na swoje dzieci, braci, siostry, przyjaciół. Niektórzy zaczynali wyć z rozpaczy, nie dowierzali i odchodzili na chwiejnych nogach, nie mogąc uwierzyć w swoją stratę. Inni czekali dość obojętnie i odchodzili, rzucając kilka słów. Kolejni skakali z radości i ściskali z całych sił tych, którzy wrócili. Mama Tony’ego przytuliła go mocno, ucałowała w oba policzki i obiecała naleśniki z czekoladą syntetyczną, kiedy wrócą do domu.
Tony przeszedł obok Dennis stojącą samotnie wśród obcych jej ludzi. Próbowała dostrzec gdzieś kogoś z jej rodziny, ojca lub któregoś z braci, ale nie zauważyła nikogo. Chociaż miała nadzieję, że jednak ktoś się pojawił, to gdzieś z tyłu głowy była przekonana, że po prostu nie przyszli. Smith zerknął na nią co prawda, ale wynikało to po prostu z ciekawości, bo stała sama. Wymienili spojrzenia.
Siebie nawzajem też nie pamiętali, chociaż wydawali się sobie dziwnie znajomi. Oboje mieli poczucie, że powinni się kojarzyć, ale żadne z nich nie potrafiło sobie przypomnieć imienia i nazwiska tego drugiego. Wkrótce potem Tony o sarnich oczach zniknął w tłumie.
— Dennis!
Słysząc swoje imię wykrzyczane przez doskonale jej znany, dziecięcy głos, odwróciła się gwałtownie. Małe, wątłe ciało chłopca przytuliło się do niej mocno, a ona odwzajemniła uścisk brata bez najmniejszego wahania.
Dołączali do niej kolejni, tuląc ją na przywitanie. Widziała uśmiechy pełne niedowierzania, oczy pełne łez. Nie wiedziała, jak powinna się zachować, ale radość udzielała się i jej. Miała wrażenie, że to tylko piękny sen, bo dokonała czegoś, w co sama nie wierzyła ani trochę. Jackson też chyba nie do końca wierzył własnym oczom. Patrzył na nią z milczeniu, a jego oczach tliło się i kłębiło coś, co trudno było jakkolwiek nazwać. Szczególnie jemu — miał straszny mętlik w głowie i w sercu.
Dennis ostatecznie puściła chłopców i stanęła naprzeciw niego. Patrzyła na ojca, ojciec patrzył na nią. Milczeli, chociaż można było odnieść wrażenie, że w ten sposób ze sobą rozmawiają, przekazują sobie coś, czego nie sposób wyrazić słowami. Tak jakby milczeli o czymś.
Ostatecznie Jackson skinął głową, zrobił dziwny ruch dłonią, zupełnie jakby chciał ją położyć na ramieniu córki w geście oczywistego uznania, ale ostatecznie zrezygnował. Chyba nie potrafił do końca okazać jej czułości w jakiejkolwiek formie, mimo że Dennis doskonale wiedziała, że przecież ją kocha i docenia. Potem otworzył słowa, żeby coś powiedzieć:
— Wracajmy już do domu.

Event: Od Dennis — Próba (cz. 2 – Laboratorium)

Trudno stwierdzić, co w tej całej sytuacji było najgorsze. Świadomość nieuchronnej śmierci? Fakt, że umrze w zapomnieniu? Czy może to, że właśnie stoi na końcu ciemnego korytarza, a ogromne drzwi właśnie się odsuwają?
Wrota przesuwały się coraz wyżej, a szczelina u samego dołu, z której wypływała smuga światła, jedyne, co oświetlało wąski korytarz spowity nieprzeniknioną ciemnością, powiększała się stopniowo. Dennis ukazywał się nowy świat, który całkowicie ją przerażał, niemalże paraliżował. Drzwi otworzyły się już w pełni, a jedynym, co dzieliło dziewczynę od Gardzieli, była bariera ochronna, której nic nie było w stanie przebić.
Kiedy tarcza się wyłączyła, zegar ruszył. Minęła pierwsza sekunda, druga, trzecia. Przez głowę Hoover przemykała tylko jedna myśl – że to początek jej końca.
Dennis nigdy nie myślała katastroficznie, zawsze wychodziła z założenia, że wszystko będzie dobrze. Pomagała, starała się, okazywała współczucie, empatię, wyróżniała się na tle wszystkich tych, którzy myśleli o sobie lub dobru materialnym. Wiadomo, że nie była taka jedyna, ale jedna z nielicznych w jej dzielnicy, gdzie panowała wszechobecna bieda, a czasem nawet i walka o przetrwanie. Tymczasem teraz, kiedy musiała przejść Próbę, chyba pierwszy raz w życiu nie potrafiła spojrzeć na to wszystko ze swoim optymistycznym zacięciem. Nie sposób było przekonać samą siebie, że wszystko jakoś się ułoży. Miała przecież mnóstwo czasu, wiele potrafiła, nie była przecież głupia. A mimo to jakoś tak…
Dziewczyna zrobiła pierwszy krok. Przekroczyła próg drzwi, a kiedy to zrobiła, bariera znowu się za nią włączyła. Znaczyło to tyle, że Alfę zostawiła już za sobą.
Rozejrzała się wokół siebie.
Trudno stwierdzić, czego się spodziewała, ale chyba nie do końca tego, mimo że przecież widziała mapę terenu, po którym miała się poruszać. Przed sobą miała wyjałowioną pustynię, na której gdzieniegdzie jedynie rosły jakieś marne krzewy czy odrobina trawy, ale nic poza tym. Wszystko było suche, marne, ledwo żywe tak naprawdę. Taki widok rozciągał się niemalże aż za horyzont – niemalże, bo w pewnym momencie nicość zamieniała się w jedną ciemnozielono-brunatną plamę… czegoś. Kiedy jeszcze jakąś godzinę wcześniej Dennis spoglądała na mapę, ta plama “czegoś” wyglądała według niej na coś w rodzaju lasu. Gdzieś niedaleko jeszcze jakieś ruiny i kilka wąwozów. I to w sumie było wszystko, co Gardziel była w stanie zaoferować. W Hoover budziło to wręcz okrutny niepokój. Miała bardzo złe przeczucia.
Udając, że wie, co robi, Dennis ruszyła w odpowiednią stronę – na zachód, czyli tam, gdzie zacumowana była Omega. Piach rzęził pod jej stopami, wiatr hulał gdzieś w oddali, co i raz poruszając na wpół martwymi roślinami. Dziewczyna była sama pośrodku niczego, nie widziała nawet śladu innych uczestników Próby – każdego z nich wysłano do innego tunelu, żeby przypadkiem im niczego nie ułatwiać. Jeśli kogoś spotkają po drodze i będą chcieli nawiązać współpracę, proszę bardzo, ale nikt z góry nie miał zamiaru w to ingerować. Ostatecznie więc Dennis musiała iść zupełnie samotnie przez zawrotne siedem i pół minuty.
Bo dokładnie siedem i pół minuty minęło, zanim z odległości kilkudziesięciu metrów usłyszała donośne kroki czegoś bardzo dużego. Powiedzieć, że się przestraszyła, to nie powiedzieć niczego – byłby to wyraźnie wyolbrzymiony eufemizm.
W pierwszym momencie miała nadzieję, że tylko jej się wydawało, ale ociężałe kroki nie ustawały. Co więcej – z każdą chwilą wydawały się być coraz wyraźniejsze, może nawet szybsze. Ledwo mogąc złapać oddech, Dennis szybko umknęła gdzieś za jedną z dużych, czerwonych skał. Kucnęła tuż za nią, by się schować, a potem resztkami jakiejkolwiek ciekawości i odwagi, ostrożnie wychyliła głowę, żeby móc spojrzeć na to, co wyłania się z jednego z zapewne bardzo głębokich wąwozów.
Jej oczom ukazał się ogromny, spokojnie spacerujący po okolicy mecha… dinozaur?
I w sumie tak właśnie Dennis ten wytwór w głowie nazwała – mecha-dinozaur.
Wysoki na blisko cztery metry, długi na ponad dziesięć, z ostrymi pazurami, ogromnym łbem, dwoma rzędami kilkunastu centymetrowych zębów, wytworzony w całości z szarosrebrnej blachy i przezroczystych, grubych przewodów, w których płynęła jakaś maź. Jego oczy świeciły się ostrym, zielonym światłem.
Tyle informacji młodej Hoover w pełni wystarczyło, żeby nie móc się otrząsnąć i przestać patrzeć na maszynę. Trzeba przyznać, że była w tym wszystkim też nieprzenikniona ciekawość. Dennis nigdy w życiu nie widziała czegoś podobnego. Już abstrahując od stopnia rozwinięcia technologicznego i robotyki tak powszechnej, że trudno bez niej funkcjonować, ale mechaniczne dinozaury? Kto je stworzył? I jak one się tu w ogóle znalazły?
I skoro już w ciągu niecałych dziesięciu minut przebywania w Gardzieli dziewczyna natknęła się na coś takiego, aż strach pomyśleć, co będzie potem. O ile, oczywiście, przeżyje spotkanie z tą maszyną, bo to przecież też nie było jeszcze przesądzone.
Dinozaur zbliżał się coraz bardziej. Ziemia drżała, Dennis trzęsła się jeszcze bardziej. Niewielkie kamienie podskakiwały na suchym podłożu, huk rozlegał się echem po okolicy. Hoover czuła, że zaczyna brakować jej tchu. Miała mroczki przed oczami, chaos w głowie i serce bijące tak mocno, że miała wrażenie, że zaraz wyskoczy jej z piersi – szczególnie w momencie, kiedy ogromna łapa maszyny wylądowała tuż przy niej. Wystarczyło jedynie wyciągnąć rękę, żeby móc dotknąć lekko zarysowanej, zakurzonej blachy.
Bliskość robota sprawiła, że Dennis już zaczęła żegnać się ze światem, chociaż nie była tego do końca świadoma. Natłok różnych bodźców i emocji, od których aż szumiało jej w głowie, sprawiał, że nie była w stanie o niczym pomyśleć. W tamtym momencie zapewne nie pamiętała, jak się nazywa, ani co tak właściwie tam robi.
Nie zarejestrowała momentu, w którym maszyna, mając już kilka kolejnych kroków za sobą, co dziewczyna uznała za doskonałą okazję do tego, by okrążyć skałę i znów się schować, nagle się odwróciła, jej oczy zmieniły kolor na żółty, zaczęła skanować okolicę, a gdy wiązka natrafiła na Dennis, stały się czerwone. Potem jakoś tak szybko się to potoczyło: dinozaur wydał z siebie bardzo głośny metaliczno-mechaniczny ryk, który sprawiał wrażenie, jakby wwiercał się w czaszkę i miał sprawić, żeby eksplodowała, a potem dziewczyna szybko wstała i ruszyła w pogoń, mając nadzieję, że coś to pomoże, chociaż miała świadomość, że maszyna dorwie ją w ciągu kilku sekund.
Miała poczucie, że biegnie w nieskończoność. Jej stopy posuwały się po suchym piachu, nad ziemią unosił się kurz, twarz wykrzywiała się w nieodgadnionym grymasie, w oczach zbierały się łzy, całe ciało oblewał zimny pot, za nią cały czas rozlegał się głośny ryk. Oczywiście, do momentu, kiedy maszyna ruszyła w pościg za nową ofiarą, a ciężkie kroki sprawiały, że dziewczęce ciało aż podskakiwało.
I kiedy mogłoby wydawać się, że to już koniec Dennis Jessie Hoover – tak właśnie Próba rozszarpie na strzępy kolejną młodą osobę, która, jak się okazuje, nie zasługuje, żeby dalej żyć – kolejny krok mecha-dinozaura sprawił, że ziemia po prostu pękła, a następny lekko ją rozsunął. Na tyle, że dziewczyna straciła równowagę i wpadła prosto do wytworzonej szczeliny.
Odbijała się od skalnych ścian, próbowała się czegoś złapać i złagodzić uderzenia, cały czas słysząc ryki mechanicznego dinozaura nad swoją głową. Na niewiele się to jednak stało, bo gdy ostatecznie wylądowała na stabilnym podłożu, wszystko ją bolało, a z oczu płynęły łzy cierpienia, tęsknoty i strachu jednocześnie. Rażące, migające, czerwone światło pochodzące z niewielkiej lampki sufitowej również nie pomagało.
Podniosła się po dobrej chwili, z niemałym trudem trzeba przyznać. Dopiero kiedy się rozejrzała, zdała sobie sprawę z tego, że znajduje się w czymś, co przypominało na wpół rozkruszony korytarz. Przypominał te nowoczesne, które znała, ale miał w sobie coś niezwykle archaicznego. Jakby był już stary, wybudowany kawał czasu temu. Nie zmieniało to jednak faktu, że mogłaby tam zostać i przeczekać, dopóki Próba się nie skończy, a ona znajdzie sobie jakiś spokojny kąt, w którym posiedzi do końca wieczności, ale fakt, że biegła stamtąd bezpośrednia droga na powierzchnię, gdzie był co najmniej jeden ogromny, bardzo niebezpieczny, mechaniczny dinozaur, zmotywował Dennis do przeniesienia się do innego pomieszczenia. Miała problem z rozchyleniem drzwi, które kiedyś prawdopodobnie otwierały się same po zbliżeniu jakiegoś klucza lub karty – obok znajdował się niewielki czytnik. Ostatecznie jednak jej się udało, a po długim korytarzu donośnym echem rozległo się metaliczne skrzypienie.
Przekroczyła próg i znalazła się w kolejnym korytarzu, już nieco szerszym i o wiele dłuższym, ale nadal oświetlonym jedynie migającym, czerwonym światłem. Dennis mrużyła oczy, szła, opierając się o ścianę. Jej kroki były ciężkie i dość powolne.
Zupełnie tak samo jak kolejnego mechanicznego stworzenia, którego kroki usłyszała tuż za rogiem. Łzy znowu jej się wezbrały — powoli przestawała mieć na to wszystko siłę. Minęło cholerne dziesięć minut odkąd opuściła Alfę, a już czuła, że kolejnych dziesięciu nie przetrwa. Zacisnęła jednak zęby i w akompaniamencie skrzypiących, mechanicznych drzwi, zupełnie takich samych jak te poprzednie, które otwierała, wsunęła się do dość sporego pomieszczenia. Zamknęła się w nim w momencie, kiedy kolejny mecha-dinozaur, tym razem o wiele mniejszy, ale również zbudowany z blachy i wypełnionych czarną mazią przewodów, wyszedł zza rogu.
Dennis przylgnęła do ściany, żeby móc nasłuchiwać, czy przypadkiem nie postanowi wejść za nią, ale nic takiego nie miało miejsca. Po prostu przeszedł dalej, jakby nigdy nic. Dziewczyna przysiadła i oparła się, a potem westchnęła głęboko. Gorzkie łzy mieszały się z potem na jej twarzy, a palce wplątywały się w warkocz. Dopiero po prawie dwudziestu minutach bezczynnego siedzenia, niemyślenia o niczym i próbach wyrównania płytkiego, przyspieszonego oddechy, Hoover postanowiła wstać. Czuła, że wkrótce na całym jej ciele pojawią się ogromne siniaki. Mogłaby co prawda siedzieć dłużej, ale nie była już w stanie wytrzymać tego irytującego światła. Zerknęła na lampę i zeskanowała ją, a jej oczom ukazał się schemat przewodów, które prowadziły do kolejnego niewielkiego pokoju. Aglomeracja korytarzy i pomieszczeń powoli przypominała labirynt. Ruszyła za przewodami, a już wkrótce potem dotarła do niewielkiej skrzynki elektrycznej. Otworzyła interfejs, naklikała.
— Wyłączenie trybu awaryjnego. Aktywuję tryb działania standardowego — usłyszała głos systemu.
Czerwone światła zniknęły, a wszystkie pomieszczenia rozświetliły się chłodnym, białym światłem, o wiele przystępniejszym niż to, z którym Dennis męczyła się dotychczas. Drzwi i czytniki w niektórych miejscach też zaczęły świecić. Dziewczyna przyjęła to dość spokojnie, bo przynajmniej mogła się rozejrzeć, czymś się zająć, a może i nawet przeczekać Próbę i zorganizować sobie jakiś spokojny kąt na ostatnie chwile.
Wróciła do poprzedniego pomieszczenia, tego dużego, które nagle okazało się być pełne blatów, stołów badawczych, ekranów zwykłych i holograficznych, narzędzi, przedmiotów… A wszystko skąpane w nieprzeniknionej bieli. Mało tego — wszystko wyglądało na sprawne. Dennis przysiadła na jednym z foteli, a potem tak po prostu włączyła jakiś, obojętnie jaki, folder z różnymi plikami. Ledwo go włączyła, a automatycznie odpalił się jeden z nich.
Oczom dziewczyny ukazał się mężczyzna w białym kombinezonie, równie śnieżno białym kitlu, w okularach. Miał podkrążone oczy i wyglądał na cholernie zmęczonego. Przetarł dłońmi twarz, po czym westchnął cicho.
— Eksperyment właśnie się skończył — oznajmił zmęczonym głosem. — Mam już tego wszystkiego dość. Obiekt 16 da się jeszcze naprawić, oczywiście, że tak. I to dość prosto. Wystarczy po prostu wymienić czip H24 i L17, trochę pogrzebać w cyrkulatorze, nadajnik w sumie… A zresztą. To i tak nieważne. Po cholerę mi to było…
Dennis przekręciła głowę lekko w prawo i wygodniej rozsiadła się na miękkim fotelu.
— Ale jestem idiotą, więc Obiekt 16 znajduje się w szufladzie A. Jest zabezpieczona skomplikowanym zamkiem kodowym — dodał mężczyzna po chwili, machając niedbale ręką. — Teoretycznie po to, żeby się nie dostała do niepowołanych rąk. Ale kto by miał to źle wykorzystać? Te cholerne maszyny czy potwory? Dobre sobie. W tym samym folderze znajduje się kod dostępu. Wystarczy pobrać i można mieć dostęp do wszystkiego w całym laboratorium.
Dennis kątem oka spojrzała na szufladę A. To wszystko ciekawiło ją coraz bardziej z każdą chwilą. Podczas słuchania tego mężczyzny, jak się domyśliła — pracownika tego laboratorium — zdążyła nawet chwilowo zapomnieć o tym, że kończy jej się czas, że siedzi tutaj sama, wokół chodzą mechaniczne dinozaury, a on sam wspomniał jeszcze o jakichś potworach. Pełen pakiet.
— Tak w gwoli ścisłości, wszystko, czego użyłem do Szesnastki, znajduje się w tym pomieszczeniu. I to by było chyba na tyle. Dzienników nie usuwam, można je włączyć po pobraniu dostępu. Bez odbioru.
Nagranie się wyłączyło. Dennis jeszcze przez chwilę patrzyła na plik dostępu, a potem zaczęła go pobierać. Jej oczy rozjaśniały na niebiesko, a sam proces trwał kilka minut.
W szufladzie A natomiast znajdował się rozsuwany dysk o średnicy kilkunastu centymetrów. Jeszcze nie miała pojęcia, do czego służył, ale biorąc pod uwagę fakt, że pobrała dostęp do wszystkiego, to miała zamiar się dowiedzieć.

Event: Od Dennis — Próba (cz. 1 – Alfa i Omega)

Tego dnia na stacji było mnóstwo ludzi. Tłoczyli się przed wejściem na jeden z wielu statków, ale ten był zdecydowanie wyjątkowy, zacumowany na honorowym miejscu gdzieś na lekkim uboczu – w taki sposób, żeby zwracać na siebie uwagę i dokładać powagi wydarzeniu oraz przy okazji nie przeszkadzać w normalnym funkcjonowaniu tym, których to nie dotyczyło. Niektóre spojrzenia kierowały się w stronę czarnej blachy, która zwiastowała młodym mieszkańcom planety świetlaną przyszłość lub ewentualnie śmierć w zapomnieniu. Zdarzało się tak i tak.
Dennis też stała w tym tłumie. Tuż naprzeciw ojca i braci, próbując jakoś utrzymać fason i nie rozpłakać się jak mała dziewczynka, którą faktycznie czuła się w tamtym momencie. Chłopcy próbowali ją pocieszać, przytulać, zapewniać, że wszystko będzie dobrze, chociaż byli wiele lat młodsi i chyba nie mieli świadomości, z czym się to wszystko wiąże. Jackson natomiast jedynie patrzył na nią smutno. Nic nie powiedział, nawet nie uścisnął jej dłoni.
W tamtym momencie wiele by dała, żeby jeszcze raz usłyszeć to jego “Dennis, tylko wróć”, ale… nic takiego nie powiedział.
Nie powiedział, bo był przekonany, że nie ma szans, żeby Dennis wróciła z Próby.
Bardzo chciał wierzyć, że jego córka wróci, chciał wierzyć w jej zdolności, umiejętności, spryt, sprawność i wszystkie te cechy, które pomogłyby jej wrócić do domu, ale nieważne jak bardzo próbował się do tego zmusić, nie był w stanie. Po prostu nie potrafił wyobrazić sobie jej jako zwyciężczyni w tej sprawie.
Co prawda, odebrała od niego podstawowe nauki i starał się dać jej wszystko, byleby sobie poradziła, ale zupełnie tego nie widział. Co innego chłopcy, oni na pewno sobie poradzą, kiedy trochę podrosną. Ale Dennis? Słodka, niewinna Dennis, która nawet muchy by nie skrzywdziła?
A zresztą, szlag by wiedział, co tam się na tych Próbach wyprawia.
— Pasażerowie Alfy proszeni są do wejścia na pokład statku — rozbrzmiało w głośnikach.
Dennis nawet nie zauważyła, kiedy wsunęła palce w ciemny warkocz, który wyraźnie wybijał się na materiale jej białej koszuli. Mimo że dokładnie usłyszała komunikat, nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Wpatrywała się w smutne spojrzenia ojca i braci, dopóki nie poczuła silnego szarpnięcia za ramię.
— Hoover, rusz się! — usłyszała tuż obok siebie. — Musimy lecieć!
Pokiwała głową.
— Idź już — mruknął Jackson; to były pierwsze słowa, jakie skierował do Dennis od kilku dni.
Najpierw Helen, teraz Dennis. Zaraz straci drugą i już ostatnią najważniejszą kobietę w swoim życiu.
— Kochamy cię! — usłyszała jeszcze za swoimi plecami, zanim zupełnie zniknęła w tłumie.
Weszła na ruchomą taśmę, gdzie uczestnicy Próby ustawili się w kolejce w równej linii, żeby wejść na pokład Alfy. Mężczyzna w białym kombinezonie skanował każdego po kolei, a tuż przed jego oczami pojawiały się holograficzne karty tożsamości — najważniejsze dokumenty, które zawierały absolutnie wszystkie informacje, jakie można było mieć o danej osobie, zaczynając od imienia i nazwiska, przechodząc przez numer identyfikacyjny, grupę krwi, notowania, na kodzie genetycznym kończąc. Żeby cokolwiek ukryć, trzeba było umieć hakować kartę tożsamości, a był to na tyle skomplikowany system, że osób potrafiących to zrobić była zaledwie garstka we wszystkich znanych galaktykach.
Kiedy drzwi Alfy zamknęły się za ostatnią osobą, robotyczny asystent zaprowadził grupę do sali, w której mieli przeczekać lot. Ledwo wszyscy zdążyli usiąść, Dennis oczywiście usadowiła się gdzieś w samym kącie, a tuż przed ich oczami ukazał się hologram mężczyzny w białym mundurze, na którym widniało wiele odznak honorowych.
— Uczestnicy Próby — zaczął niskim głosem hologram. — Dzisiaj odbywa się najważniejszy dzień w waszym życiu, bo będziecie mieli pierwszą i jedyną okazję odbyć Próbę, naszą odwieczną tradycję, która pokaże, kto z was jest godzien żyć i przysłużyć się naszej społeczności…
Dennis rozejrzała się po osobach, które siedziały tam razem z nią. Niektórzy wydawali się być przerażeni, inni podekscytowani, a jeszcze kolejni dość obojętni. Jedyne, co ich wszystkich łączyło, to to, że wszyscy zgromadzeni mieli po dwadzieścia trzy lata i byli ubrani na biało, chociaż nawet ubiory mieli różne w zależności od ich majątku i pozycji społecznej.
— Zasady są proste: waszym zadaniem jest przeżyć. Nikogo nie obchodzi, jak to zrobicie, czego użyjecie i czego się dopuścicie. Macie przetrwać i w ciągu dwudziestu godzin dotrzeć na drugą stronę, gdzie będzie czekała na was Omega, czyli statek, który zabierze was z powrotem na stację. Zrozumiano?
Nikt się nie odezwał, jedynie niektórzy pokiwali głowami.
— Zaraz dostaniecie mapy i zegar. Wystarczy sekunda opóźnienia, a nikt już was na Omegę nie wpuści.
Zasady były aż nazbyt proste. Albo uciekniesz, albo zostajesz tam na zawsze i pewnie zginiesz. No jasne, wiadomo. Nie mogłoby być prościej.
— Aktywowano kod: 245F5gX. Rozpoczęto przekazywanie informacji — rozbrzmiał głos komputera.
Niewielka dioda na szczycie sufitu mignęła dwa razy. Oczy wszystkich uczestników Próby rozjaśniały na kilka sekund jasnoniebieskim światłem, a w ich źrenicach pojawił się interfejs ładowania i instalowania danych. Oczy wszystkich znów przygasły już chwilę później.
— Przekazywanie informacji zakończone. Akcja przeprowadzona pomyślnie. Zamykam kanał danych.
— Powodzenia wszystkim.
Mężczyzna zasalutował, a hologram zniknął.
— Podróż na planetę: 1r52, zwaną potocznie: Gardzielą, potrwa jeszcze: 1:02:54. Rozpoczynam regenerację uczestników Próby. Miłej podróży.
Na ścianie, na tle której jeszcze przed chwilą widniał hologram odznaczonego mężczyzny, pojawiły się portrety wszystkich uczestników Próby. Każde z nich tak samo obojętne, bez wyrazu. Zupełnie jakby też miały przeżywać tę katorgę.
I chociaż Dennis nadal chciało się płakać, i to coraz bardziej z każdą chwilą, wzięła przykład z innych i ona również postanowiła chociaż zerknąć na mapę. Włączyła ją i przed oczami od razu pojawił się na wpół przezroczysty obraz przedstawiający teren, po którym przyjdzie jej się poruszać, po chwili wyświetliła również zegar – ogromne cyfry układające się w ciążące na sercu 20:00:00. Za pomocą krótkich machnięć dłoni i palców próbowała jakoś rozczytać mapę, poznajdować na niej jakieś przydatne punkty i ustalić jakąkolwiek trasę do Omegi, ale na niewiele się to zdało. Nie potrafiła skupić się w tak ogromnym stresie. Jedyne, co była w stanie zrobić, to wyliczyć, ile czasu zajmie jej dotarcie do statku w normalnym tempie bez żadnych przeszkód – niecałe sześć godzin. Więc po co dawali im taki zapas czasu? Co się tam, do cholery, kryło?
Wkrótce potem zamknęła mapę i zegar. Próbowała się jakoś uspokoić, ale nie była w stanie. Dłonie jej się trzęsły, oddech był ciężki, z zgrabne palce szaleńczo plątały włosy, tak jakby nic innego jej już w życiu nie zostało – i może faktycznie było w tym trochę racji, przynajmniej z jej perspektywy. Trudno nawet stwierdzić, w którym momencie schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Była przekonana o tym, że już nie wróci.
— Hej, nie ma co się załamywać — usłyszała obok siebie ściszony głos.
— Słucham?
Dennis podniosła wzrok i w ten sposób napotkała nieśmiały, pokrzepiający uśmiech i ciepłe spojrzenie obcego jej mężczyzny, który od początku siedział obok niej.
— No, nie ma co się załamywać — powtórzył. — Nawet jeśli to nasze ostatnie godziny życia, to nie ma co się smucić. Ja na przykład myślę teraz o moich rodzicach. Najlepszych na świecie. Nikt nie robi tak dobrych naleśników z czekoladą syntetyczną jak moja mama.
— Przepraszam, ale ja cię zupełnie nie rozumiem. Na pewno nie wrócę do domu. Nie poradzę tam sobie. Już nigdy nie zobaczę ani ojca, ani braci, ani nikogo.
— Tak jak część z nas — oznajmił, nadal uśmiechając się pogodnie. — Więc pomyśl o tych wszystkich osobach, które są ci bliskie, powspominaj trochę. Albo nastaw się na przeżycie i do nich wróć.
— Zapewniam cię, że to nie jest możliwe, żebym kiedykolwiek…
— Rozejrzyj się.
— Hm?
— No spójrz. Wszyscy tutaj się boją, nawet jeśli tego nie okazują. Zupełnie tak samo jak ja czy ty.
— Ale… Co to zmienia? Że wszyscy się boją? Niektórzy z nich wrócą do domu.
— Nie zmienia absolutnie nic — mruknął, a w jego oczach błysnęła niewielka łza. — Jak się nazywasz?
— Dennis Hoover. Dennis Jessie Hoover tak właściwie.
— Miło mi cię poznać, Dennis Jessie Hoover. Ja natomiast nazywam się Anthony Smith — przedstawił się. — Ale możesz mi mówić po prostu Tony.
Dennis pokiwała głową na znak, że będzie pamiętać.