Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

18.09.2021

Od Ezry cd. Dennis

Ezra nie miewał gości.
No, wyłączając te felerne odwiedziny strażników Teksasu, którzy pojawili się u niego tego samego dnia, w którym miał przyjemność poznać Horyzonta.
Poza tym gości wcale nie gościł.
Na uprzejme pytania, czy posiada w obfitej ofercie sprzedaży cygara, z kpiną zwykł odpowiadać, że na ogół kupują od niego ogórki konserwowe, a szyld zawieszony ponad drzwiami znalazł w śmietniku i nie trudził się już z przemalowywaniem go. Ta część, która wolała nie podejmować trudu ciągnięcia rozmowy, wychodziła wówczas, mrucząc pod nosem słowa konsternacji. Inni zdobywali się na zażenowany uśmiech, a ich skonfundowane spojrzenia uciekały gdzieś ku szafkom. Walroth dziwił się, gdy się zaśmiewali i, bez krzty zawahania, składali zamówienia — wtedy, choć nie przyznawał się do tego zanadto głośno, podawał te symbolicznie wyższej jakości, które zajmowały specjalne miejsce na szóstej półce od dołu szafki z numerem dziewięć. Obserwowanie ludzi sprawiało, że jego nużące życie nabierało bladych barw. Lubił widzieć, jak reagują na poszczególne bodźce, kwestie, zachowania, lubił widzieć, jak na ich ustach kwitnie grymas niezadowolenia, a brwi marszczą się na czole, jak nerwowo ruszają nogą albo splatają ręce za plecami, jakby nie chcieli, żeby ktokolwiek na nie patrzył.
W każdym razie Ezra Walroth nie przyjmował gości.
Najzwyczajniej w świecie okupował swoje skrzypiące krzesło, z nogami zadartymi gdzieś na biurko, przeżywając następny najzwyczajniejszy dzień w najzwyczajniejszym mieście, o jakim można było w tych okolicach usłyszeć. Wrócił przed momentem z najzwyczajniejszego sikania i odpoczywał, zmęczony drogą, którą pokonał, udając się do cuchnącego wychodka, a to wszystko w atmosferze zatrważającej niechęci do życia — w końcu lada moment wróci do sklepu i spędzi w nim całe popołudnie, żeby, gdy tylko zajdzie słońce, położyć się na twardej pryczy.
Dzień dobry po raz kolejny poniosło się po sklepie i odbiło od jego ścian. Tym razem w dzień dobry było znacznie więcej wesołości, niźli w każdym innym, którym go tamtego dnia przywitano. Nie zdarzało się, żeby ludzie aż tak cieszyli się wizją zakupu cygara u pana marudy, więc uniósł spojrzenie i utkwił je w kobiecie zatrzymującej się za progiem uchylonych drzwi. Nieco zgarbiona, ale uśmiechnięta, patrzyła na niego wzrokiem zdającym się pełnym nadziei, z dłońmi wplecionymi w warkocz i zabrudzonymi od kurzu butami. Walroth szczerze chciałby być na tyle zajęty, żeby Przepraszam, że przeszkadzam było konieczne, ale nie wtrącał się jej wpół zdania i posłusznie czekał, aż sformułuje, co miała do powiedzenia.
Ezra westchnął ociężale, gdy skończyła mówić.
— Może i nie wyglądam na stelmacha… — Zdjął nogi z biurka i opuścił je leniwie na podłogę, opierając łokcie o swoje kolana. — Jakby nie patrzeć, byłoby dziwnie, gdybym na niego wyglądał, bo wcale nim nie jestem. — Splótł dłonie. — Gdzie jest ten wóz? Nie widzę go za oknem.
W jednej chwili dziewczyna wyprężyła się, zaniechała nękania własnego warkocza i uśmiechnęła się jeszcze promienniej, niż przed momentem.
— Tylko kawałek stąd, na początku drogi. Pokażę panu — powiedziała, odzyskawszy rezon. Głos miała wyraźnie szczęśliwszy i tyle wystarczyło, żeby dla Walrotha stała się dziwacznie przytłaczająca. Tak już miał z natury, zgorzkniały Ezra z reguły nie lubił ludzi. Można by było dodać, jakich dokładnie, bo na szczycie tej prowizorycznej piramidy znajdowali się ci radośni, ale, na dobrą sprawę, Ezra po prostu nie lubił ludzi.
Ledwo zdążył się poderwać, dziewczyna zniknęła za futryną z charakterystycznym tupaniem przecinających mały taras butów. Walroth stąpał znacznie ciężej niż ona i nieświadomie zaczął zwracać uwagę na lekkość, z jaką kobieta się porusza. Nijak to zaskakujące, zważywszy na to, że Ezra, jak na wzorowego piwniczaka z dziewiczym wąsem, Ligą Legend odpaloną na dwudziestosiedmiocalowym monitorze i streamem na drugim, mniejszym, z kobietą nie obcował od co najmniej kilku miesięcy — co dopiero mówić o jakiejkolwiek rozmowie.
Dziewczyna odnalazła swojego konia i zgrabnym ruchem nań wsiadła, gdy w międzyczasie Ezra przyprowadził swoją szkapę, coby nie biec za kobietą, a całą sprawę zamknąć w możliwie jak najkrótszym czasie. Chociaż Pokurcz zarżał, pokornie podążał za drugim koniem.
— Nie myślałam, że to się naprawdę może zdarzyć, chociaż Tony mówił, że walnie, przepraszam za brzydkie słowo. Ale nie chciałam mu zawracać głowy, przepraszam, że panu również zawracam głowę — podjęła temat, kiedy wyjechali z najtłoczniejszej ulicy, przenosząc się na przedmieścia miasteczka.
Było dla Ezry za wczas, żeby wyrokować, iż dziewczyna może mówić zbyt wiele — ale z całą pewnością nadkładała słów, chcąc przekazać prostą informację, więc, dla równowagi, nie planował odzywać się inaczej niż zdawkowo, rozwlekle. Ba!, planował nie angażować się w zupełności, pocieszony myślą, że przeprosiny będą ostatnią rzeczą, która wydostanie się z ust jego towarzyszki.
— Zdarzyło się kiedyś panu coś podobnego? — zapytała nagle, tym samym kopiąc grób dla nadziei Ezry.
Rozluźnił ciało i chwyt lejców, odwracając głowę ku wozom stojącym pod zawalającym się budynkiem banku. Dwaj woźnice spierali się ze sobą, od czasu do czasu, dla zasady i ze względu na obyczajowość dzikiego zachodu, wyzywali się od tępych chujów i pieprzących się z bizonami skurwysynów; rzeczywistość Blisstown w pełnej krasie.
— I mnie, i nawałowi ludzi, którzy mają swój wóz — rzucił niedbale.
Ponownie zacisnął lejce i przyspieszył Pokurcza. Szkapa dziewczyny dogoniła konia Ezry, wyrównując krok. Niemrawa odpowiedź sprawiła, że dziewczęce usta zamknęły się na krótki czas, jednak ledwo Walroth zdążył wziąć oddech, ponownie zabrała głos. Nie mógł jej tego zabronić.
— Jest pan z Blisstown?
Zacisnął usta. Jak srający pies, gdyby to było ważne.
— Nie. — Zbyt mało. Będzie dociekać. — Z daleka — dodał po chwili zawahania. — Z północy.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
— Ja z południa.
Wiedział. Miała akcent taki, jak tutejsi i wyglądała tak, jak tutejsi. Nie była z Blisstown, ale z całą pewnością miasto nie było jej obce. Daleko jej było do kobiet z północy, a kobietom z północy było daleko do niej. Ezra nie zastanawiał się wcześniej nad jej wiekiem — była młoda, zdecydowanie zbyt młoda, żeby radzić sobie na trakcie bez strachu, że ktoś przestrzeli jej pierś. Chyba że potrafiła się bronić, w co Walroth zwątpił. Nie zapytał, co tutaj robiła, skoro do domu tak daleko, ani gdzie dokładnie mieszka, bo, tak czy inaczej, nie robiło mu to większej różnicy. Wolał już nie mówić nic, niż powiedzieć za dużo.
Wóz stał pod płotem, przechylony i wyraźnie niezdolny do wykonywania swojej roboty. Trzy stopy dalej leżało koło, a kolejne trzy — deski, które jakimś cudem musiały odpaść. Ezra nie żartował — nie był stelmachem, a ostatni wóz naprawiał w dwudziestym trzecim, więc nawet nie sprawiał pozorów, obchodząc wóz dookoła z zamyśloną miną. Tu zastukał, tu przejechał palcem, podniósł i przyjrzał się kołu.
— I jak? — Dziewczyna podeszła parę kroków bliżej, pochylając się nad usterką.
Walroth odłożył koło i wsparł się na kolanie.
— Cóż, doszedłem do jednego wniosku — rzucił, patrząc na kobietę spod ściągniętych brwi.
— Jakiego?
Jak to zwykł robić, potarł się po zaroście.
— Wóz jest bez dwóch zdań zepsuty.
Cisza, która zaległa między nimi, dobitnie uświadomiła Ezrze, że kobieta zauważyła to bez jego pomocy, zanim w ogóle zdecydowała się na jej zasięgnięcie. Odchrząknął.
— Koło jest w miernym stanie, ten… — zatrzymał się, doszukując się w odmętach umysłu słowa, którym nazywano tę część wozu — ...ten układ nie wydaje się sprawny i podejrzewam, że będziesz musiała kupić nowy. To kwestia wymiany tego… czegoś i śrubek, które trzymają to coś przy wozie. Znam jednego stelmacha. — Otrzepał dłonie z kurzu i wstał z klęczek. — Pójdę do niego, gdy wrócimy do Blisstown. Wóz powinnaś mieć z powrotem na jutro.
— Jutro? — Wbiła wzrok w swój powóz i z nieukrywanym zawiedzeniem zwiesiła ramiona.
— Tak, tak powiedziałem. Jutro. Znajdź sobie przytulną ławkę na noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz