Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

19.09.2021

Od Dennis, cd. Ezry

    Trudno opisać, jak bardzo Dennis ucieszyła się, gdy mężczyzna wysilił się na najmniejszy ruch, kiedy przedstawiła mu swoją sytuację. W tamtym momencie, gdyby jej słoneczny uśmiech mógłby naprawdę grzać, całe Blisstown spłonęłoby w trybie natychmiastowym. Ale w związku z tym, że nie było to możliwe (na szczęście!), dziewczyna po prostu odwróciła się lekkim krokiem i ruszyła w stronę Grzywy, która wykazała się godnym podziwu posłuszeństwem, bo stała dokładnie tam, gdzie dziewczyna ją zostawiła.
    Wóz zepsuł się stosunkowo niedaleko, ale i tak Dennis nie potrafiła odmówić sobie wszczęcia miłej, niezobowiązującej pogawędki, nawet jeśli, trzeba przyznać, jej nowy towarzysz, wybawiciel dam w potrzebie, nie był zbyt rozmowny. Mało tego – był przytłaczająco nierozmowny, ale niekoniecznie ją to zraziło.
    Uśmiech z jej ust zniknął dopiero wtedy, gdy mężczyzna oznajmił, że nie jest w stanie naprawić tego od ręki.
    I przy dobrych wiatrach, wóz będzie gotowy dopiero na jutro.
    Jutro.
    Przecież ona nie miała tyle czasu!
    — Ale jak to... "jutro"?
    Dennis wbijała spojrzenie w mężczyznę, mając nadzieję, że zaraz powie, że to był przecież taki żart, a tak naprawdę naprawa to kwestia godziny, maksymalnie dwóch. Ale sekundy mijały nieubłaganie, a on nic takiego nie powiedział…
    — Przecież sam pan mówił, że to nic takiego. Że trzeba wymienić tylko… No, to. Przecież to nie może zająć tyle czasu!
    Głos jej się załamał.
    — Czy moglibyśmy już wracać?
    Szybko wskoczyła na konia i, nawet nie czekając na swojego nowego towarzysza niedoli, ruszyła w drogę do Blisstown, kontrolując, czy mężczyzna jedzie za nią, czy może już zostawił ją samą na pastwę losu. Na szczęście, jeszcze jej nie zostawił.
    I tak jak jeszcze przed chwilą te kilka niewielkich minut drogi do zepsutego wozu minęło jej bardzo szybko, tak teraz, kiedy miała świadomość, że sytuacja staje się coraz gorsza, każdy przebyty metr zdawał się nie mieć końca.
    W drodze powrotnej nie odezwała się ani razu. Jedynie patrzyła przed siebie w martwy punkt, marszczyła brwi i zaciskała usta w cienką linię. Jej twarz wydawała się być wręcz okrutnie ponurą, co nawet obca osoba jak mężczyzna, który jechał na swoim koniu gdzieś obok niej, mogła odebrać jako coś, co zupełnie do niej nie pasowało. Przecież jeszcze przed chwilą tak serdecznie się uśmiechała!
    W pewnym momencie mężczyzna ją wyprzedził, a ona snuła się za nim, mając wrażenie, że każda sekunda rozciąga się męcząco i nieubłaganie. Miała wrażenie, że jedzie na wyrok, chociaż w istocie był to tylko zepsuty wóz, który można naprawić do jutra. Usterka, która nie zmieni jej życia, a większość osób pewnie by się tym nawet nie przejęła. Ale wizja tego, że nie wróci do wieczora do domu wypełniała jej serce tak ciężkimi, nie do końca zrozumiałymi uczuciami, że trudno było jej utrzymać właściwą jej pogodę ducha. Ale zanim zdążyła w ogóle pomyśleć o reakcji ojca czy braci, jej towarzysz, chociaż chciałaby móc go nazwać rozmówcą, nagle się zatrzymał i zsiadł ze swojego konia.
    Byli w jakiejś uliczce Blisstown, ale Dennis zupełnie nie kojarzyła tego miejsca. Dom stał między innymi, bardzo do siebie podobnymi, i jedyne, co akurat ten jeden wyróżniało, był niewielki, drewniany znak zawieszony nad drzwiami, który przedstawiał koło wozu, a pod nim napisano jakieś nazwisko. Raczej nic wielkiego i dziewczyna była przekonana, że gdyby nie to, że mężczyzna najwidoczniej wiedział, gdzie iść, w życiu nie znalazłaby tego miejsca i na pewno by je ominęła. Nie wyróżniało się.
    Mężczyzna przeszedł przez wąską, drewnianą furtkę upchniętą między ścianami budynków.
    Dennis tymczasem nadal cierpliwie czekała, mieszając się gdzieś pomiędzy myśleniem o domu a myśleniem o niczym. Znowu plątała sobie włosy, co było dość nachalnym nawykiem, bo ilekroć nie miała, co robić z rękami, jej dłonie od razu kierowały się do włosów, a zgrabne, smukłe palce znowu bawiły się ciemnymi kosmykami.
    Cały czas miała naiwną nadzieję, że jednak wróci do domu przed nocą. I nikt się nie dowie, że z własnej głupoty doprowadziła do takiej sytuacji.
    Minęła krótka chwila, gdy zza budynku wyszedł mężczyzna, który ją tu doprowadził. Spojrzał na nią, mruknął coś pod nosem i wykonał charakterystyczny ruch głową, który wołał "ej, chodź no tu na chwilę". Dennis pogłaskała Grzywę i już kilka kroków później przekraczała furtkę. On tymczasem został przy swoim koniu.
    Trafiła w ten sposób na coś, co właściciel bardzo dumnie nazywał podwórzem, a nawet pracownią, chociaż w obu przypadkach z tymi z prawdziwego zdarzenia nie miało to miejsce nic wspólnego. Trochę drewna, trochę narzędzi, jakieś wozy i części, nic wielkiego. A gdzieś przy jednym z kół siedział mężczyzna po pięćdziesiątce z cygarem w ustach i majstrował coś przy szprychach.
    — Dzień dobry — przywitała się Dennis z naturalnym uśmiechem.
    — Dobry — odparł stelmach swoim przepalonym głosem. — Walroth mówił, że masz wóz do naprawy.
    — Dokładnie tak!
    — No, to mów co i jak.
    Hoover odpowiedziała na każde pytanie, które zadał mężczyzna, a na które Walroth, tak przynajmniej mówił o nim stelmach, nie odpowiedział. Starała się być konkretna i spokojna, ale trochę niepokoiły ją te tajemnicze skinienia głową, trudne do odczytania pomruki.
    — Poślę po ten wóz — machnął ręką. — Jeśli jest tak, jak mówisz, to zrobię do południa.
    Mina jej trochę zrzedła.
    — Bardzo dziękuję, ale nie dałoby rady na dzisiaj? Nie mogę czekać do jutra.
    — Nic nie poradzę — odparł, wzruszając ramionami. — U mnie najszybciej do południa. Wątpię, że ktokolwiek zrobi go szybciej.
    Westchnęła cicho, czując jak w oczach zbierają jej się łzy.
    — Dziękuję — skinęła głową. — W takim razie do zobaczenia jutro…
    Wyszła z podwórza zgarbiona, spanikowana i niewiele brakowało, żeby zaczęła płakać.
    Zaczęła zastanawiać się, gdzie ewentualnie może zacząć szukać kogoś, kto zechciałby ją zawieźć do domu, ale pieniędzy miała niewiele, więc musiałaby to być osoba o naprawdę dobrym sercu. Tym bardziej, że powoli robił się wieczór, a droga do Jackburga, a potem jeszcze na farmę, zajmie dobrych kilka godzin. Już nie wspominając o tym, że nie czuła się na tyle dobrze w jeździe konnej, żeby dać radę dojechać aż na prerie.
    Nocowanie poza domem nie wchodziło w grę. I to nie tylko dlatego, że nie miała gdzie się podziać, bo gdyby zaczęła błagać Smithów o przyjęcie na noc, zapewne by się zgodzili, a ich ranczo znajdowało się gdzieś między Blisstown a Jackburgiem, a tyle to by jeszcze dała radę przejechać, ale dlatego, że ojciec w życiu by jej tego nie wybaczył.
    Oczami wyobraźni już widziała jego smutne spojrzenie i ten wielki zawód. Rozdzierało to jej biedne serce.
    A mimo to, kiedy zobaczyła Walrotha, który nadal stał przy swoim koniu z tą samą zbolałą miną, uśmiechnęła się szeroko, podchodząc do niego. Nie tak wyobrażała sobie jego pomoc – nie ukrywała, że miała nadzieję, że naprawi wóz, a ona będzie mogła jechać do domu i tyle. Sprawa trochę się skomplikowała, ale była mu wdzięczna. Gdyby nie on, pewnie nadal błąkałaby się po mieście bez żadnego kroku naprzód.
    — Bardzo panu dziękuję — odezwała się wyjątkowo wesoło jak na sytuację, w której się znalazła. — Nie wiem, co bym bez pana zrobiła. Jak mogłabym się odwdzięczyć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz