Kolumna góra
Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.
W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.
Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.
Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.
30.09.2021
Od Lisiego Kłosa
Od Jane cd. Adama
29.09.2021
Od Annushki CD. Vasi
Od Adama CD. Ojca Kruka
28.09.2021
Od Julesa do Abigail
Od Mae CD. Loretty
— Witam piękną panią — odpowiedziała, skłaniając się w pas, zupełnie nie zważając na odgrywaną przed całą resztą klienteli, szopkę. Przedstawienie już dawno się rozpoczęło, a Alston uwielbiała być w centrum uwagi. Kiwnęła głową na znak zrozumienia, ściągając wreszcie z głowy swój szeroki, przybrudzony kapelusz – nie wypadało w końcu przy damie chować się tak pod nakryciem głowy – i ruszyła za sylwetą Loretty, z wolna wspinając się po schodach. Zatrzymała się jeszcze w ostatniej chwili, przywierając stopami do skrzypiących, ciemnych desek, a spojrzenie niebieskich ocząt ponownie padło na osobę niejakiego Lawrence’a, spoglądając na mężczyznę z góry. Wyciągnęła język, rzucając ów gestem prosto w starucha gębę, znikając zaraz za drzwiami prowadzącymi do gabinetu właścicielki zamtuzu.
Przekroczyła próg pomieszczenia i zaraz, bez zbędnego zaproszenia, usiadła naprzeciw kobiety, dokładnie wsłuchując się w kolejne jej słowa. Gorący powiew wiatru dostał się do środka, wsuwając się przez otwarte okiennice i muskając swym ognistym dotykiem zarumienione policzki piętnastolatki. Kiwnęła głową, paluszki prawej ręki złapały za daszek kapelusza, który z powrotem znalazł się na dziewczęcej głowie, zakrywając gęste kosmyki rudych włosków.
— Rozumiem — odparła krótko, przeciągając niepotrzebnie samogłoski, tak dla lepszego wydźwięku, tym samym dając sobie odrobinę więcej czasu na odpowiedni pomyślunek. Sprawa do prostych nie należała, a sama Mae nie spodziewała się do końca, że będzie musiała zaczynać od zera. Modre tęczówki, w czystym zamyśleniu, wylądowały na niedopalonej świecy, brudzącej woskiem swą podstawkę, jak i samo biurko, aż wreszcie wstała z miejsca, pozwalając sobie na krótki spacerek wokół całego gabinetu. — A więc, po kolei. Myślę, że najlepiej byłoby zacząć od samego miejsca zabójstwa. Ustalenie, czy to dokładnie tam została zamordowana — ucichła na moment, poszukując odpowiednich słów — cóż, nasza zamordowana, czy też jej ciało zostało tam przeniesione po wydaniu wyroku, mogłoby nam naprawdę pomóc. Kto wie, może uda się nam jeszcze dostrzec jakieś ślady? Wtedy mogłybyśmy założyć, że nie mamy do czynienia z wprawionym mordercą, a śmierć kobiety być może była zupełnie przypadkowa. Wystraszony zabójca, nie myśląc za wiele, ukrył ciało w najgorszym, możliwym miejscu i uciekł, nie zdając sobie sprawy z tego, jak wiele zostawił za sobą śladów.
Kiwnęła głową, jakby zgadzając się z własnymi słowami.
— Następnie chciałabym przesłuchać tą całą Mary. Nie sądzę, by miała bardzo nam pomóc, skoro swoją koleżankę znalazła już martwą, jednak pominięcie rozmowy z nią, byłoby z mojej strony straszliwym niedopatrzeniem. A ja podchodzę do swojej pracy poważnie i mam zamiar trzymać się tej sprawy dopóty, dopóki nie dotrzemy do samego jej sedna. — Zaciśnięta w pięść rączka wylądowała na dziewczęcej piersi, na znak całkowitego oddania.
— Potem wybierzemy się do domu pogrzebowego, żebym dokładnie obejrzała ciało zamordowanej. O ile pracujący tam nieudacznicy nie spartaczyli sprawy, nieostrożnie obchodząc się z naszą denatką. Tak, tak zrobimy. — Wreszcie zatrzymała się w miejscu, spojrzenie rudogłowej pognało w stronę Loretty. — Mam jednak jeszcze jedno pytanie. Czy zamordowana wynajmowała tutaj pokój? A jeśli nie, to czy wiesz może, gdzie mieszkała? Przeszukanie należących do niej rzeczy wydaje mi się jednak dość kluczowe.
Od Abigail CD. Oriona
Sylweta wygina się lekko, zastyga w nagłym bezruchu, w kończącej wystąpienie pozie. Muzyka ucicha, ucicha i ona, jednak niedane było ciszy długie panowanie, jej rządy bestialsko przerwane wyłaniającymi się z ciemności oklaskami – przekrajana wiwatami, przysięgami nieprzemijalnych miłości, na tyle nieśmiertelnych, dopóki jej ciało cieszyło głodne oko, a kobiecy głosik nie domagał się swojego, wydając z siebie cichutkie westchnienia rozkoszy. Niknie gdzieś w tych okrzykach, zagubiona, zgubiona, pozostawiając po sobie jedynie tę materialną powłokę, wciąż ładnie się uśmiechającą, wciąż wypinając do przodu pierś, by pokazać troszkę więcej, by kusić i mamić opiętymi w czarny gorset krągłościami. A pierdolony Alcana znów rzuca jej pod nogi pękaty bukiet czerwonych róż, choć tak wiele razy prosiła, by kupowania róż zaprzestał.
Schodzi ze sceny, pochłonięta przez mrok kulis, łapie pospiesznie za materiał kotary, czując, jak nogi uginają się pod ciężarem reszty cielska, jak uda palą niemiłosiernie, przypominając o tym, którego dzisiaj zobaczyć nie chciała, który – jak miała nadzieję – zmuszony pracą wyjechał z miasta, bądź jak to nieraz również bywało, nie miał najmniejszej ochoty na osobę tancerki patrzeć, pijąc, trwoniąc pieniądze i znajdując inną, którą mógł się wysłużyć w ciemnym kącie dusznego pomieszczenia. Ostatkami sił prostuje jednak nogi, bierze głęboki wdech. I tylko ciepło wyszeptywanych w jej stronę słów, było w stanie raz jeszcze zmusić rudogłową panienkę do pełnego uśmiechu.
Odwraca głowę. Zielone tęczówki znajdują te równie blade, ukryte pod czarnym welonem.
— Przydałoby, zdecydowanie przydało — mruczy cichutko, a białe ząbki błyskają, czerwień na ustach lśni. Nie zatrzymując się, cały czas krocząc ku jej niewielkiej garderoby. Smukła dłoń kobiety muska tą elfią, tak w geście strojenia prostych fanaberii, ale i z zaufaniem, przyjacielskim ciepłem. — Cieszę się, że tu jesteś. Nie chciałam tego wieczora spędzać sama.
Paluszki łapią za metal klamki, McCallum otwiera pospiesznie drzwi i kiedy tylko Orion przekracza próg pomieszczenia, rudogłowa zaraz je zamyka, chcąc jak najszybciej odciąć się od dochodzących z sali hałasów, jak i samego widoku drewnianego parkietu, czerwieni grubych kurtyn oraz rażących, zawsze tak samo zdradliwych, świateł.
Oddycha z ulgą, podchodząc do niewielkiego, starego lustra, przy którym siada ze zrezygnowaniem, wpatrując się obojętnie w swe własne, beznadziejne odbicie. Dłonie sięgają za plecy, poszukując ciasnych, gorsetowych zawiązań, a kiedy nie chwytają zaraz za satynową wstążeczkę, kobieta klnie cichutko pod nosem, proszącym spojrzeniem wracając do sylwetki swej tajemniczej towarzyszki. I szepcze miękko, niemal błagalnie:
— Pomożesz?
27.09.2021
Od Vasi cd. Ogaty
Postawna postura i siłą fizyczna również okazywały się przydatne u snajperów. Vasily przekonał się o tym nieraz na własne oczy, kiedy jeszcze należał do armii rosyjskiej. Doskonale pamiętał szkolenia z obsługi karabinów, podczas których często dochodziło do wypadków na skutek pośpiechu, braku doświadczenia, nadzoru czy też zwykłej brawury kadetów. Niezliczoną ilość razy obserwował jak młodzi mężczyźni podczas ładowania pocisków dopychali osłonę maksymalnie do tyłu, tym samym zamek zostawał zwolniony, zaś napięta sprężyna z dużą siłą popychała go do przodu. Zwykle kończyło się tylko na przytrzaśniętym palcu, nieestetycznie wyglądającym siniaku pod paznokciem lub głębszym rozcięciem. Słyszał jednak historie o nieszczęśnikach, u których uraz dosięgał kości, a nawet krążyły pogłoski o amputacjach, choć nigdy nie widział takiego przypadku. Był za to świadkiem złamanych nosów, podbitych oczu i wybitych barków przez nieodpowiednie opieranie broni lub niebycie przygotowanym na odrzut karabinu.
Przez chwilę milczał, przyglądając się broni trzymanej przez Ogatę. Sprawiała wrażenie łatwiejszej do opanowania dla laika, choć to mogło okazać się złudne. Chętnie by ją przetestował, choć nie sądził, by Japończyk mu na to pozwolił, a przynajmniej nie bez otrzymania czegoś w zamian. Vasia zanotował w pamięci, by zagaić o taką możliwość w jakimś dogodnym momencie.
Butem zasypał ognisko ziemią. Podniósł ostatnią łyżkę, która została po ich prowizorycznym obozowisku. Przejrzał się w zniekształconym odbiciu i obrócił przedmiot w palcach, wpadając na genialny pomysł.
— Na południe — odparł, podnosząc ręką i wskazując palcem na ślady kopyt ginące między drzewami. Podkowy dobrze odbiły swój kształt w wilgotnej ziemi, więc na początku łatwo było tropić trasę, którą podążała kobyła. Ruszył w tamtym kierunku, uśmiechając się pod nosem przez trafny komentarz Ogaty odnośnie jego wzrostu i większej szansy na to, że trafi go piorun.
— Strzelałeś kiedyś do łyżek? — zapytał, odsuwając gałęzie, by torować drogę zarówno sobie, jak i Ogacie. Usłużnie trzymał gałęzie, by nie smagały go po twarzy ostro zakończonymi witkami. — Chętnie bym się z tobą zmierzył.
Był w to całkiem niezły, w zasadzie najlepszy, choć nie zwykł się przechwalać. Wychodził z założenia, że czasami lepiej zachować skromne milczenie i dostać pochwałę, niż zawieść czyjeś oczekiwania, na dodatek otrzymując parę przykrych słów. Zresztą, w przypadku Ogaty uważał, że trafił na godnego sobie przeciwnika. Pewnie nawet z jednym okiem nadal świetnie sobie radził. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby i on strzelał patrząc tylko jednym ślepiem, dla sprawiedliwości i wyrównania szans.
— Chatka brzmi lepiej, niż namiot rozbity na polanie — stwierdził, po czym pokiwał głową. W pewnym momencie zatrzymał się i przykucnął w charakterystyczny sposób, ponieważ ślady kopyt urwały się, co zwróciło jego uwagę. Dotknął ściółki leśnej, a następnie rozejrzał się, wytężając zarówno wzrok, jak i słuch. Przekręcił lekko głowę, słysząc trzask gałęzi. Sięgnął po karabin, tak na wszelki wypadek. Zerknął też przez ramię na Ogatę porozumiewawczo. Hałas mógł spowodować zarówno koń, który zaplątał się wodzami o zarośla, jak dzikie zwierzę mogące ich potencjalnie zaatakować. Należało zachować wzmożoną uwagę.
Od Dennis, cd. Ezry
Od Ogaty cd. Vasi
Vasily był naprawdę dobrym kąskiem. Japończyk przysłowiowo oblizywał lubieżnie swe usta na samą wizję skosztowania go. Wcześniej widział go tylko pod mundurem w czasie zimy, tego też nie zauważył tego wtedy, ale w obecnym czasie było całkiem inaczej. Umysł pracował ciężko, do jego wyobraźni podsuwając coraz to nowsze pomysły i obrazy, rzeczy, które mógłby… Mogliby zrobić. Wszystko to podsycało jego apetyt.
Nie tylko widział, ale też czuł. Oprócz wyglądu miał też faktyczną siłę, czego niektórym brakowało, lecz tutaj ona występowała. Wielka szkoda, że się tak ograniczał.
Sapnął, ekscytująca wizja pojawiająca się w głowie gdy ten go ścisnął udami. Był gotów otworzyć nawet gębę żeby dać o tym znać, lecz ugryzł się w język, a nie tak długi moment później niebo przeciął błysk i to był moment zakończenia ich zabawy, patrząc na skupioną twarz Vasi.
A mówiąc o jego twarzy, to Ogata wykorzystał ten czas żeby, ponownie tego dnia, przyjrzeć mu się. Vasily miał przystojną i młodą twarz, lecz widoczne były jej przeszłe zmagania z niesprzyjającą pogodą i niszczącą wojną. Dodawało mu to swego rodzaju uroku, a opalenizna podkreślała… jego piegi. Mrugnął. Urocze.
Vasily miał także charakterystyczny zarost, dość ciekawy i który pokrywał się na policzkach z jego bliznami. Bliznami, których blisko poznać jeszcze okazji nie miał… ale na to przyjdzie jeszcze czas.
Najbardziej rzucające się w jego wyglądzie dla Ogaty nie były jednak owe blizny, lecz oczy, które tak pięknie wyglądały na tle reszty. Odznaczały się, a jednocześnie łączyły wszystko w jedną całość. Kiedy był tak skupiony, wyglądał zupełnie inaczej niż podczas ich wcześniejszych zabaw, wcześniejszego przekomarzania się. Jego oczy były bardziej ekspresyjne niż jego własne, a na dodatek miały ten hipnotyzujący, śliczny kolor. No chcąc nie chcąc, Hyakunosuke po prostu je polubił, lecz przyznać się w życiu nie przyzna.
Z jego podziwiania wyrwały go wymruczane słowa, na które przewrócił oczami, lecz nie skomentował. Nie opierał się też gdy został pociągnięty i postawiony do pionu. Przez moment patrzył jak zbiera manatki, wzrok skupiając się bardziej gdy ten się pochylał tyłem do niego, lecz dość szybko stwierdził że tak, zebranie swoich rzeczy to mądry pomysł. Rozejrzał się i podreptał po najważniejsze, karabin, a na resztę rzeczy spojrzał z niechęcią (może oprócz butelki whisky, z której duszkiem wypił pozostałą zawartość, wykrzywił twarz w grymasie, a puste szkło wyrzucił na bok). Wcisnął jeszcze parę innych przedmiotów pod pachę i prychnął pogardliwie.
— Z nas dwóch to ciebie prędzej trafi — powiedział, czubkiem giwery dźgając go w bok.
Stanął, rozejrzał się i… I tak.
— To gdzie ci ta szkapa w końcu uciekła? — stanął obok niego i zadarł głowę do góry, mrużąc nosek.
— Niedaleko jest chatka, w której często siedzę — dodał raczej cicho. Nie powinien mówić o swoim zwyczajowym miejscu przebywania.
Ale teraz nie to było problemem. Spojrzenie z oczu spadło na usta, jednak mrugnął i znowu podniósł wzrok.
26.09.2021
Od Vasi cd. Ogaty
Wzrost nie był najważniejszy, a przynajmniej nie dla Vasi. Rosjanin ponadto nie uważał, aby to stanowiło znaczący minus dla snajpera. Może nawet dało się to rozpatrywać jako pewnego rodzaju zaletę? Mniejszej osobie pewnie łatwiej było się gdzieś ukryć w trudnych warunkach, znaleźć dogodną pozycję do czystego strzału. Wszystko wskazywało na to, że Ogata dobrze sobie radził w poszukiwaniu i wykorzystywaniu kryjówek. Ostatnim razem kiedy się spotkali, nie mógł wypatrzeć prawdziwego miejsca, w którym brunet się znajdował, aż do ostatniego, kulminacyjnego momentu.
— To dobrze, że znasz swoją wartość — stwierdził, słysząc prychnięcie Ogaty. Czy właśnie dlatego zdezerterował, bo czuł się lepszy od innych? Wybujałe ego i wrodzona butność traktowały mierziło wykonywanie czyichś rozkazów oraz zależność od decyzji osób stojących wyżej od niego w hierarchii? Brzmiało całkiem prawdopodobnie, choć nie do końca rozumiał co kierowało mężczyzną, że jakiś czas podróżował z dziewczynką i tamtym szaleńcem. Nic nie wyjaśniało u niego chęci wzbogacenia się. Jak do tej pory nie powiedział ani słowa o złocie, więc chyba nie było ono dla niego istotne albo po prostu nie obnosił się z tym.
Uwadze Vasi nie umknął uśmieszek Ogaty. Wyglądało na to, że Japończykowi podoba się ta gra, którą toczyli między sobą. Wybrali sobie na nią dość niesprzyjający moment, bo przecież powinni zorganizować sobie schronienie i znaleźć tego głupiego, strachliwego konia, który zniknął niedawno między drzewami, ale pokusa była tak silna, że ciężko mu było trzeźwo myśleć w tej chwili.
Pocałunki tylko coraz bardziej go nakręcały. Mężczyzna dobrze wiedział co robić, by namieszać mu w głowie. Czy orientacja inna od tej uznawanej przez ogół społeczeństwa za normalną, mogła stanowić jeden z powodów do dezercji? Z pewnością, choć czy była nim w jego przypadku? Pewnie gdyby wiedział wszystko o historii Ogaty, taka możliwość spadłaby trochę niżej w rankingu różnych możliwości.
Odruchowo ścisnął go mocniej udami, gdy poczuł ruch. Trzeba było przyznać, że miał czym się pochwalić, choć pod grubym, zimowym płaszczem i kolejnymi warstwami ciuchów pod nim pewnie nie dało się tego stwierdzić. Teraz dezerter dokładnie mógł się przekonać zarówno o jego walorach fizycznych, jak i sile, choć w tę niewinną grę nie wkładał całej, by nie uszkodzić mężczyzny.
Uśmiechnął się pod nosem, słysząc to zdrobnienie. Chyba nikt go tak wcześniej nie nazywał. Było w tym zwrocie coś uroczego, wskazującego na bliską relację, więc nie miał nic przeciwko takiemu określeniu.
Poruszył się niespokojnie, kiedy w oddali zagrzmiało. Z wyrazem skupienia na twarzy policzył sekundy dzielące grzmot i błysk przecinający niebo jasnym błyskiem . Burza zbliżała się nieuchronnie i choć bardzo chciał dalej się przekomarzać z Ogatą, to zdał sobie sprawę z tego, że byłoby to bardzo nierozsądne. Powinni znaleźć miejsce z dala od wysokich drzew, aby bezpiecznie przeczekać załamanie pogody.
— Koń, schronienie, a potem zabawa — wymruczał niechętnie. Wstał, pociągając ze sobą Ogatę za rękę do góry. Otrzepał się niestarannie, a następnie zaczął w pośpiechu zbierać rzeczy. — Byłoby szkoda, gdyby uderzył cię piorun — dodał patrząc na Ogatę, gdy był już gotów do podążania tropem swojego kulawego rumaka.
Od Julesa CD. Odette
Iyushka ma wiele talentów.
Całkiem dobry z niego aktorzyna – niejedną pasję się w życiu miało, to i teatr gdzieś się po drodze przewinął – zamysł artystyczny ma niczego sobie, gibki jest (no, rzecz jasna!), a i zaśpiewać potrafi tak, że miło przysiąść się z boku na chwilkę, coby posłuchać. Przyznać jednak trzeba, że to ostatnie to jednak rzadko robi, bo niespecjalnie przepada; a jeśli już, to w barach najczęściej. I po pięciu kuflach piwa mniej-więcej. Ale gotować... och, gotować to on za cholerę jasną nie potrafi.
― Dodać trzy cebule, drobno posiekane... ― szara tęczówka z widocznym zakłopotaniem, zupełnie jakby nie wiadomo z czym właściwie jej właściciel miał do czynienia, (a przecież to tylko wciąż trzy, pierdolone cebule) spogląda na kolejny składnik, który do przyrządzenia zupy serdecznie przez Donara mu poleconej, będzie Jules'owi niezbędny. Cebula. Drobno posiekana. A on ledwo co obrać ją zdążył jakoś nieporadnie i nie wie co dalej robić powinien. ― I gdzie ja to mam niby pokroić? Na kamieniu może? ― pyta sam siebie nieporadnie, po czym – przez kolejne pięć sekund samemu sobie nie odpowiadając – niewyraźnie klnie pod nosem coś na wzór "Donar, ty skurwysynie", wzrusza ciężko ramionami i dorzuca do już i tak niewyraźnej zawartości postawionego na leniwym ogniu garnka trzy całe główki cebuli. Nieposiekane.
― Woronov, ty stary chuju! ― uwagę rudowłosego przyciąga dobrze znajomy głos Igora, grupowego opiekuna zwierząt. Szara tęczówka podąża za źródłem głosu i dopiero zatrzymawszy się na cyrkowym wozie, dostrzega swojego kolegę po fachu. Rosły mężczyzna z przydługawym, podkręconym wąsem siedzi na przyczepie. Zajęty czyszczeniem rękojeści bata przeznaczonego do tresury, co chwila kontrolnie zerka w kierunku Ilyushki; na twarzy wymalowane ma jakby zniesmaczenie, którego nawet nie stara się ukryć. Linoskoczek przykłada dłoń do czoła, coby rzucić oczom nieco cienia i móc chociaż dokładnie się swojemu rozmówcy przyjrzeć, skoro ten widocznie podejść sam nie ma zamiaru. ― Nie gadaj tylko, że znowu nas potruć chcesz wszystkich!
― A co ja, do kurwy wędrowniczki, perfekcyjna pani domu? ― rozkłada pretensjonalnie ramiona, a w głosie czai się nutka jawnego wyrzutu, zupełnie jakby nie dochodziło do niego, że ktoś miał mu czelność takie niedorzeczności zarzucać. Bo i nie dochodzi. ― Człowiek się uczy dopiero, zrozumienia może trochę!
― Dobre sobie! ― donośny, niemiły dla ucha śmiech rozlega się po najbliższym otoczeniu, swoją nieprzyjemnością nie zwracając na siebie niczyjej – poza tą Julianową – uwagi. ― Uczyłeś to ty się dwadzieścia lat temu i z równie marnym skutkiem co dzisiaj, teraz to już najzwyklejsze tortury są. Gdyby w pudłach podawano twoje żarcie, to byłaby kara gorsza od śmierci. ― zauważa z przekąsem. Słowa Igora całkiem sporo prawdy w sobie zawierają, bowiem on jedyny w całej trupie z Ilyushką zna się praktycznie od dzieciństwa i niejedno już razem przeszli. Całkiem sporo, bo nie tak do końca, oczywiście. Devorak nikogo nie torturuje. I wciąż uczy się zawzięcie. ― A ty nas tym próbujesz faszerować. Pamiętasz, jak po twoim wspaniałym gulaszu biedny Jakob wystąpić nie dał rady, bo się nie mógł z wychodkiem przez cały dzień pożegnać?
― Spierdalaj, Igor. Nikt wam wpierdalać nie każe. ― podsumowuje krótko i na temat, po czym do rozmówcy odwraca się plecami, a dalsze docinki najzwyczajniej w świecie ignoruje. Dyskusję pora zakończyć.
No i psiajucha, zdenerwował się. Zapalić musi. Sięga do kieszeni spodni po srebrną papierośnicę, z której następnie wyciąga papierosa i wkłada go pomiędzy usta. Przerwa na fajkę nikomu jeszcze nigdy nie zaszkodziła.
Zupa z wolna bulgoce na leniwym ogniu, Woronov w odległości względnie bezpiecznej – to znaczy takiej, żeby strzepywany palcem popiół nie stał się kolejnym składnikiem potrawki, bo już na własnej skórze przekonać się kiedyś zdążył, że nic to przyjemnego – dopala swoją fajkę i dopiero wtedy, skończywszy na spokojnie, wraca do gotowania.
― Co ja to jeszcze? Soli i pieprzu odrobinę, do smaku. Już się ro... ― zanim cokolwiek się zrobi, a dłoń zdąży skierować się w stronę pojemników z dwoma, tymi jakże cennymi przyprawami (z których ilością i tak by zapewne przesadził), w męskie, szerokie plecy z dużą łupie coś ciężkiego, pod wpływem czego nieprzygotowany akrobata musi się aż lekko zgiąć do przodu. ― Co jest, do chu...
― Charlie! Mam co chciałeś! Mam tu godną reprezentantkę na ten twój występ cały.
― Och, Donar. Stary to ty może i jesteś, ale siła w łapie nadal taka sama, jak te kilkanaście lat temu. ― ciężko opierając się jedną dłonią o udo, zwraca twarz w kierunku starego, dobrego przyjaciela, którego powrotu oczekiwał ze zniecierpliwieniem jeszcze zanim ten na dobre zdążył pozbierać wszystkie swoje manatki z cyrkowego obozu. Na widok nowej, nieznajomej twarzy – godnej reprezentantki, jak śmie się domyślać – prostuje się znacznie szybciej niż zrobiłby to w towarzystwie samego Donara, a nawet nieco poprawia na ciele białą, rozpiętą do połowy torsu koszulę. ― No... już myślałem, że nigdy się was nie doczekam. ― przyznaje szczerze; spojrzenie szarych tęczówek uważnie lustruje kobiecą sylwetkę, w sekundę jakby zapominając o obecności Donara. I stwierdza spojrzenia właściciel całkiem fachowo – sugerując się głównie tym, że musi spoglądać w dół wyjątkowo intensywniej niż zwykle musi zadzierać głowę w dół – że coś niska ta cała godna reprezentantka. Dorzucić nóż na wysokość głowy zdoła?, zastanawia się.
W całkowitym oddaniu analizie zapomina, że przecież miał jeszcze zupę do końca doprawić.
― No... to ten, przedstawcie się ładnie. ― Donar, nieco zmieszany tymi wszystkimi oceniającymi spojrzeniami, bez zwłoki przechodzi do rzeczy. ― Charlie, poznaj Odette. Odette, przed tobą Woronov, ten, no... jak ty się tam nazywasz, jednooki?
― Jules. Jules Smith. ― przedstawia się krótko, skinąwszy głową w kierunku nieznajomej i wcale sobie nic z Donarowej wpadki nie zrobiwszy; on się wcale nie dziwi, że starzec zdążył się w tych wszystkich jego pseudonimach pogubić, a ostatecznym rozrachunku to nawet dla niego samego lepiej. Zełgał okropnie i bardzo niekulturalnie rzecz jasna, ale Ilyuskha niekulturalnie łgać lubi. To jego specjalność.
― Nie wygląda wcale groźnie ten twój Woronov, Donar... Spodziewałam się czegoś bardziej... ― ...no i nie dokończyła. A szkoda wielka, bo on by chętnie się dowiedział, czegóż też się białowłosa pannica spodziewała!
― A mnie, Donar... ― odpowiada neutralnym tonem, nie obdarzając spojrzeniem swojego adresata, bowiem ciekawsze wydaje się mu dalsze lustrowanie wzrokiem kobiecej – całkiem przyjemnej i uroczej, zresztą – twarzyczki. Zanim jednak do rzeczy przejdzie, musi się jeszcze porządnie fajką zaciągnąć. ― Ta twoja Odette wygląda na taką, co ma bardzo lepkie rączki i wiele na sumieniu... ― najpierw stwierdza, później wypuszcza dym z ust. No co? Swój swego wszędzie pozna, a tak się składa, że zgoła nie po drodze Jules'owi się ze swoimi w takim ciężkim okresie użerać. Co innego sprawa, że prawdopodobnie wyboru miał nie będzie. Więc woli chociaż z góry pewne kwestie zaznaczyć. ― Pozostaje mi zatem wierzyć, że danego słowa potrafi dotrzymać, bo zakładam rzecz jasna, że gdyby było inaczej, to wolałbyś oszczędzić sobie fatygi. Tak samo jak zakładam, że uświadomiłeś swoją kandydatkę o możliwych konsekwencjach, gdyby jednak wpadła na coś takiego nierozsądnego. Słusznie zakładam? ― ruda brew nieznacznie szybuje do góry. Upewnić się trzeba, zanim przejdą do biznesów.
― Ilyushka, a ten twój majstersztyk to na pewno powinien takim stęchłym kapciem jebać? Ja bym tego Ogryzkowi nie dał nawet, a przecież on by wszystko zeżarł! ― w środek dyskusji ponownie włącza się Igor, tym razem również nie fatygując się na tyle, żeby podejść i się przywitać. To stary chuj... – myśli sobie Woronov, przyjmując kolejną dawkę dymu do płuc – teraz się mu robić na złość zachciało?
― Albo Ilya. Nieważne, jak tam sobie wolisz. ―dodaje małą aktualizację do jakże obszernej listy imion, jakimi życzyłby sobie zwracać się do własnej osoby. Igora ignoruje, bo nikt mu przecież wmawiał nie będzie, że jego zupa śmierdzi stęchłym kapciem. On nic nie czuje. To znaczy, bo czuć nie chce, ale to inna sprawa. ― Zupy? Zdaje się, że zaraz powinno być gotowe. ― proponuje, ciekawsko zerkając do garnka. Wszelkimi niedogodnościami losu, jak to Ilya, pozostaje wielce niewzruszony.
julian, który poza robieniem fikołków ma również dosyć potężnie wymasterowanego skilla przeklinania
Od Ezry cd. Dennis
Od Ogaty cd Vasi
25.09.2021
Od Vasi cd. Ogaty
Uśmiechnął się pod nosem. Prawdę mówiąc spodziewał się, że brunet przynajmniej boleśnie ugryzie go w język za taką zuchwałość. Pocałunek okazał się zaskakująco przyjemny i bez tego. Odsunął się, przyłapując się na myśli, że chciałby powtórzyć ten moment bliskości. Zastanawiały go wrażenia Ogaty. Odkąd nosił te blizny nie miał okazji się całować, a więc nie było też kogo spytać, jakie to uczucie. Pewnie nieczęsto nadarza się okazja, by doświadczyć jak delikatna, miękka tkanka wnętrza policzka nagle staje się nieregularnym, bliznowatym wspomnieniem o odniesionym urazie.
— Mówię prawdę, nigdzie się nie wybieram — odparł zdecydowanym tonem głosu. Odkąd opuścił szeregi rosyjskiej armii nie miał żadnych planów, oczywiście poza tymi związanymi z Ogatą. Skoro udało mu się go odnaleźć, nic nie stało na przeszkodzie, żeby dalej mu towarzyszyć, chyba że dezerter bardzo nie chciałby jego obecności. Póki co ich znajomość szła w ciekawym, choć dość nieoczekiwanym kierunku.
Ogata w tych zbyt dużych ciuchach wyglądał na dużo młodszego, niż był w rzeczywistości. Vasily sądził, że jest tym starszym z ich dwójki, ale i tym razem się mylił, choć różnica była nieznaczna. Podobno Japończycy długo zachowywali młodość, dzięki sposobowi odżywiania, dbania o cerę i zwyczajów przyjętych w Azji. Skóra Vasi wyglądała na opaloną, w porównaniu do bladej wręcz skóry Ogaty.
Zamrugał, wyrywając się z zamyślenia. Mężczyzna naprawdę był lekki. I diablo szybki, mimo niedawnego upojenia alkoholowego, a nawet senności. Utkwił wzrok w jego niezadowolonej minie. Nawet kiedy tak marszczył twarz wyglądał uroczo. Powoli powiódł spojrzeniem niżej, zatrzymując spojrzenie dłużej na małej dłoni, mocno zaciśniętej na jego kroczu. Westchnął cicho, wcale nie wydając się mieć coś przeciwko temu. Ostatni raz kiedy znalazł się w parterze, nie było tak miło.
— Jeśli chciałeś mnie w ten sposób ukarać, to ci się nie udało — stwierdził z satysfakcją. — Osiągnąłeś przeciwny skutek — dodał, mrużąc rozkosznie oczy. — Mogę nie nazywać cię okruszkiem, ale jesteś niski i mało ważysz, taka jest prawda. Chyba nie zaprzeczysz? — zagadnął.
Skorzystał z tej chwili rozproszenia uwagi mężczyzny, postanawiając wykorzystać ją na własną korzyść. Jedną ręką złapał go powyżej nadgarstka, a drugą za tył koszuli. Przerzucił go pod siebie bez większego wysiłku. Tym razem to Ogata mógł poczuć charakterystyczną woń derki i jej szorstką fakturę. Vasia przyjrzał mu się z satysfakcją z góry.
— Za to celności ani pomysłowości ci nie odmówię — przyznał, prostując plecy, by głęboko odetchnąć. Koszula Rosjanina w wyniku ich kotłowania podwinęła się od dołu, ukazując brzuch aż do pępka. Materiał napiął się też pod pachami, nieprzyjemnie wbijając w skórę. — Bawimy się dalej, czy idziemy szukać konia? — spytał, ponownie nachylając się nad Ogatą tylko po to, by skraść mu krótki pocałunek i zaczepnie pociągnąć zębami jego dolną wargę. Tym razem to on postanowił zagrać mężczyźnie na nosie.
Od Ogaty cd. Vasi
20.09.2021
Od Vasi cd. Ogaty
Oczywiście, że się napalił. Ugryzł się boleśnie w język, jakby w ten sposób chciał się ukarać za naiwność. Jeszcze bardziej oczywiste wydawało się, że to tylko gra Ogaty. Może jakiegoś rodzaju sprawdzian, test silnej woli albo reakcji? Ciężko było się domyśleć, co mężczyzna miał na celu, bawiąc się jego uczuciami. Naprawdę przypominał kota, kota trącającego dla zabawy upolowaną mysz, aż się nią nie znudzi albo nie postanowi jej zjeść.
— Ał — sapnął tylko. Ten moment, gdy ból zamieniał się w przyjemne łaskotanie pod wpływem masażu sprawił, że Vasia poruszył się niespokojnie. Chcąc nie chcąc, działało to na niego pobudzająco. Nie pamiętał w jaki sposób odkrył u siebie ten fakt, ale na początku nie łączył go w żaden sposób z podnieceniem. Ćwiczył do utraty oddechu i palącego bólu mięśni przez który padał na ziemię jak długi, ciężko oddychając. Nabierał tyle powietrza ile mógł, a potem wstrzymywał oddech, póki płuca nie zaczęły alarmować organizmu o potrzebie kolejnego wdechu.
Poczuł jak rumieniec szczypie go w piegowate policzki i zaczerwienione uszy. Wstyd, za to, że dał się podpuścić, ale również wywołany tym, że przy nim tracił głowę, kompletnie zapominając o zahamowaniach. Świerzbiąca w opuszki palców frustracja kazała mu brnąć dalej, ale głos rozsądku próbował wybić mu z głowy działanie. Sam nie wiedział, którego z nich powinien posłuchać, ale ostatecznie przyciągnął Ogatę do pocałunku, ulegając tej słodkiej pokusie posmakowania jego ust, niezrażony tym, że mógł zostać za to ukarany.
— Nie odpowiedziałeś mi — zauważył cicho. — Może jeszcze nie wiesz, czego chcesz albo nie chcesz powiedzieć tego głośno, ale jeśli zmienisz zdanie, to będę w pobliżu — stwierdził. Przeciągnął się, a koszula pod wpływem nagłego ruchu podwinęła się, ukazując na krótki moment umięśniony brzuch. Poniżej, na materiale spodni dało się wychwycić zarys znaczącego wybrzuszenia, które stanowiło świadectwo tego, jak mocno działała na jego zmysły bliskość Ogaty.
— Jesteś lekki jak okruszek, właściwie mógłbym zabrać cię ze sobą — pomyślał na głos, rozpatrując tę możliwość, by nie musieć wypuszczać go z ramion ani zostawiać w lesie, w którym zaczynało powoli się ściemniać. Zostawianie podpitego mężczyzny samego w środku gęstwiny nie wydawało się dobrym pomysłem. Poza tym gdzieś głęboko w nim kiełkował strach, zupełnie nowe uczucie. Strach przed tym, że Ogata znowu mógłby się rozpłynąć jak senna mara, wciąż wymykająca mu się spomiędzy palców.
Od Ogaty cd. Vasi
Od Vasi cd. Ogaty
Vasily i jego proste, chłopskie myślenie. Coś było dobre albo złe, ktoś był martwy albo żywy. Przez tyle lat żył w przekonaniu, że są tylko dwie strony medalu, aż trafił do Krainy, gdzie wszystko toczyło się innymi torami. Sam zaczął dostrzegać w sobie pośrednie barwy. Jednego dnia popełniał przestępstwo, a innego nadrabiał to dobrym uczynkiem. To, co w jego rodzinnym kraju stanowiło czyn zabroniony i surowo karany, tutaj ludzie zdawali się traktować z przymrużeniem oka. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie był tak skonfundowany. No, może nie licząc sytuacji, gdy Sugimoto próbował wykrzykiwać do niego po japońsku, co odczytał zupełnie na opak przez barierę językową.
Między nim a Ogatą język nie stanowił jednak problemu. Wyglądało na to, że nawet, jeśli przeszli na rosyjski potrafili się dogadać, a co więcej akcent mężczyzny go rozczulał. Może nie powiedział tego głośno, ale był mu za to wdzięczny. Od postrzału mówił trochę niewyraźnie, a trudne zwroty sprawiały mu problem. Czuł frustrację, gdy chciał coś przekazać, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów lub co gorsza znał je, ale nie był w stanie wymówić. W ojczystym języku było mu łatwiej się wypowiadać.
Zmrużył oczy, jakby wyczuł w tym pytaniu pewien podstęp. Zdrobnienie jego imienia zabrzmiało jak niespodziewana pieszczota, ale chichot wskazywał raczej na pewien rodzaj gry. Próbował go sprawdzić? Nie miał zamiaru się wycofać, słowo się rzekło, nawet, jeśli wypowiedział na głos myśli, o których normalnie nie powiedziałby na głos. Pokiwał głową z przekonaniem, a parę kasztanowych kosmyków spadło pomiędzy jego jasne brwi.
— Mhm — wymruczał nisko, mimowolnie prężąc się pod wpływem dotyku Ogaty. Dobrze wiedział co zrobić, żeby zawrócić mężczyźnie w głowie i Vasia poczuł się przez to jak w pułapce, choć w cholernie przyjemnej, jak na razie. Nie zaprotestował, pozwalając mu na zabawę włosami, choć zwykle otrącał ludzi, kiedy tylko próbowali zbliżyć dłoń do jego twarzy. Zazwyczaj rzucał w takim przypadku nieprzyjemne, ostrzegawcze spojrzenie i oddalał się, ale on… on mógł robić co tylko mu się żywnie podobało. Vasia musiał to przyznać w głębi ducha. Czy tego chciał, czy nie, taka była prawda.
— Dotrzymuję słowa — stwierdził. Nie rzucał słów na wiatr, kiedy poprzysiągł sobie, że odnajdzie dezertera, choćby na końcu świata. Ta misja wydawała się niemożliwa do wykonania, a jednak. Ogata był teraz obok niego i nawet podpity zdołał wplątać go w jakąś swoją intrygę. Vasily ciągle nie mógł rozgryźć tego tajemniczego Japończyka, tym bardziej czuł zaciekawienie jego życzeniem.
Na chwilę zapomniał o spłoszonej kobyle, jakby przedmiot ich wcześniejszej rozmowy stał się nieistotny. Mimo coraz chłodniejszej temperatury, zdawał się rozpalony jak piec, choć w przeciwieństwie do Ogaty miał na sobie tylko trochę rozchełstaną koszulę. Dotyk jego dużych, silnych dłoni musiał parzyć przy zetknięciu z nagą skórą, a ta stanowiła dla niego jeszcze większą pokusę. Póki co opierał się jej, choć nie bez trudu. Wygłodniałe, zwierzęce spojrzenie błądziło po twarzy bruneta, czekając na werdykt.
Od Ogaty cd. Vasi
Od Vasi cd. Ogaty
Czy kiedykolwiek kogoś kochał? Chyba nie znał tego uczucia. Miewał wcześniej chwile zapomnienia. Zrywy, po których zbierał rzeczy rozrzucone po pokoju i po cichu oddalał się w nieznanym nikomu kierunku. Zwykł zostawiać po sobie jedynie wspomnienia błogich westchnień i pomiętą pościel. Nie pozwalał sobie na sen u boku tej drugiej osoby, na żadne wspólne śniadania. Zero przywiązania, żadnych zobowiązań. Z chwilą, gdy przekraczał próg pomieszczenia wymazywał z pamięci twarz i imię kochanka.
Równie łatwo porzucił w zapomnienie dawne życie, twarze rodziców na jedynych ocalałych fotografiach, swoje rodowe nazwisko. Dawno przestał zastanawiać się nad rozpaczą, jaką musiała przeżywać jego babcia po dowiedzeniu się o rzekomej śmierci ostatniej bliskiej osoby, która została jej na świecie. Z jakiegoś powodu odsuwanie od siebie ludzi, którym na nim zależało przychodziło mu jak z płatka. Pewnie ten fakt źle o nim świadczył, ale nie zaprzątał sobie tym głowy.
Przyzwyczaił się do samotności, polegania wyłącznie na sobie. Uśmiechał się przy stole, stukał kieliszkami z tymi zapijaczonymi mordami ze straży granicznej i pił z nimi wódkę gryzącą niemiłosiernie w gardło, a nazajutrz niewzruszenie wsłuchiwał się w ich skowyt. Coś musiało być z nim nie tak. Miał wrażenie, że Ogata jest jedną z niewielu osób, która potrafiłaby go zrozumieć. Być może właśnie to tak go przyciągało do tego mężczyzny? Gdyby chodziło tylko o jego drapieżność, znacznie szybciej straciłby nim zainteresowanie.
Zawiesił na nim spojrzenie. Wsłuchał się w to, jak nierównomierny oddech Ogaty na chwilę ucichł. Kącik ust Vasi drgnął w czymś na kształt uśmiechu. Więc to tak musiał brzmieć wtedy w lesie tuż przed strzałem — przeszło mu przez myśl. Było w tym coś intymnego i na swój pokręcony sposób ekscytującego.
— Co zechcesz — odparł, nie zdając sobie sprawy z tego, że źrenice miał rozszerzone jak na haju. Zamrugał, jakby dopiero przypomniał sobie, że powinien to od czasu do czasu zrobić. Zwykle takie wpatrywanie się przez długi czas wprawiało ludzi w zakłopotanie, ale kiedy się skupiał czasami zapominał o tak błahych rzeczach jak ruch, mruganie czy potrzeba zaczerpnięcia oddechu. Zatracał się w jednym punkcie, aż wszystko dookoła przestawało istnieć. Tak właśnie czuł się w towarzystwie Ogaty i świadomość ta go obezwładniła, gdy odpowiedział na głos to, co pomyślał.
Poczuł jak policzek zaczyna mu płonął purpurą. Potarł go wierzchem dłoni, choć nie sądził, by ten fakt umknął mężczyźnie. Znajdowali się tak blisko siebie, że czuł ciepło jego oddechu. Przygryzł dolną wargę, odsuwając od siebie chęć pocałowania go. Jeszcze niedawno dostał od niego po łapach za niewinną chęć pomocy. Pewnie teraz potraktowałby ostrzej, choć i ta wizja była kusząca, gdyby nie fakt, że nie chciał go do siebie zrazić.
— No i nie będziesz musiał podróżować na piechotę — dodał dla zachęty. Przesunął kciukiem po bliźnie na żuchwie Ogaty, zastanawiając się nad tym jak się ich dorobil. Powoli powiódł dłonią niżej, przez szyję, aż po podstawę karku i kłujące, na krótko ogolone włoski, zatrzymując ją dopiero nisko na plecach Ogaty. Czy to właśnie w tym momencie, kiedy znajdowali się tak blisko siebie, że niemal stykali się nosami, zdał sobie sprawę ze swoich uczuć? Ta myśl spowodowała, że krew zadudniła mu w uszach. Wizja zakochania przyprawiła go o zawrót głowy. Może naprawdę oszalał? To chyba mniej by go przeraziło. Przecież miłość oznaczała słabość, a on do tej pory nie mógł sobie na nią pozwolić. Czyż jednak Kraina nie oznaczała końca wojny, a zarazem nowego początku?