Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

17.09.2021

Od Dennis do Ezry

    — No, a jak tam ojciec?
    — Jak to ojciec — oznajmiła, zgrabnie wzruszając ramionami. — Milczący.
    Dennis uśmiechnęła się promiennie do Tony’ego, po czym skierowała wzrok na dość sporego, niezwykle kudłatego psa o łagodnym spojrzeniu, który merdał radośnie ogonem, odkąd tylko wyczuł, że dziewczyna pojawiła się w pobliżu. Miał już dziesięć lat i przez wiek węch zaczął mu już nieco szwankować, a mimo to zawsze potrafił wyniuchać młodą Hoover. Kudłacz zbliżył się do niej jeszcze trochę, domagając się pieszczot.
    Kucnęła, chcąc go porządnie wygłaskać, tak jak to robiła, kiedy był jeszcze szczeniakiem. Polizał delikatnie jej policzek na znak, że trochę się za nią stęsknił. Fakt faktem – nie bywała tu zbyt często.
    — A co u ciebie? Pauline i dzieciaki w domu? — zapytała, choć tak naprawdę wyglądało to tak, jakby mówiła do psa, a nie Tony’ego.
    — Mhm — mruknął tylko, chcąc się nie odwracać.
    Nie był głupi. Wiedział, że od jakichś dziesięciu, może piętnastu minut, jego żona nieustannie stoi przy oknie i obserwuje tę dwójkę z sobie tylko znaną przenikliwością i podejrzliwością. Czuł jej wzrok na sobie, odkąd tylko wyszedł na podwórze ogrodzone lichym płotem, przy którym teraz stał i gawędził z Dennis jak za starych dobrych czasów, kiedy oboje byli młodzi i bez większych zobowiązań. Dziewczyna tymczasem, chociaż bardzo chciała przywitać się z żoną Tony'ego i trójką jego uroczych dzieciaków, nie odważyła się przekroczyć ogrodzenia.
    Mimo to co chwilę posyłała serdeczne uśmiechy w stronę poruszającej się w oknie firanki.
    Pogawędzili jeszcze chwilę o wszystkim i niczym, mając świadomość, że nie powinni wdawać się w jakieś bardzo angażujące rozmowy, po czym dziewczyna wskoczyła na wóz z zamiarem wyruszenia w drogę.
    — Jesteś pewna?
    — Co masz na myśli?
    — To stary wóz. Na moje to któreś tylne koło zaraz walnie.
    — Daj spokój, jest niezniszczalny — zbyła go śmiechem.
    — Wejdź do domu, pogadasz z Pauline, a ja ci go ogarnę tak, że nic się nie stanie.
    — Naprawdę nie trzeba.
    Pożegnała się, pomachała w stronę domu Tony’ego, a potem odjechała, obiecując mgliście, że niedługo znowu wpadnie, chociaż jeszcze nie wie, kiedy dokładnie.
    Dzień był naprawdę piękny, a Dennis, chcąc z niego naprawdę dobrze skorzystać, postanowiła odwiedzić jeszcze Blisstown – miejsce jej stosunkowo nieznane, z którego powrót zajmie chyba pół dnia. Nie miała jakiejś szczególnej potrzeby obowiązku, żeby tam pojechać, bo wszystko, co chciała tam załatwić, mogłaby równie dobrze zrobić w znanym jej Jackburgu. Chodziło raczej o potrzebę serca i podróż przez okolicę z harmonijką w dłoni, wspominając stare czasy. Dokładnie te, zanim jeszcze Tony się ożenił i przeprowadził na ranczo odziedziczone przez Pauline. Nie było to wcale tak dawno, zaledwie parę lat temu, a mimo to dziewczyna miała wrażenie, że minęły całe wieki, odkąd przestali widywać się codziennie i mężczyzna już nie wpadał na kolację każdego wieczoru.
    I mimo tęsknoty, która wbijała szpilkę w jej biedne serducho za każdym razem, gdy przypomniała sobie kolejne miło spędzone chwile w towarzystwie młodego Smitha, nawet sprawy w Blisstown szły jej dość gładko, więc uznała dzień za bardzo udany i bezproblemowy.
    Aż do momentu, kiedy okazało się, że Tony, no, wykrakał.
    Wykrakał! Cholera, wykrakał!
    Dennis zdążyła jedynie usłyszeć gwałtowny trzask. Potem było już tylko rżenie przestraszonego konia i nierównomierny, pełen napięcia stukot kopyt. Gdy dziewczyna zeskoczyła z wozu, w pierwszej kolejności zaczęła uspokajać swojego towarzysza. Próbowała go głaskać, powtarzając cichym głosem, że nic się nie stało i wszystko jest dobrze.
    Chociaż w istocie tak wcale nie było.
    Przechodnie wszelkiej maści mijali ją bez słowa. Tylko niektórzy na nią spoglądali, to z zaciekawieniem, to z politowaniem, mimo wszystko najwyraźniej uznając dziewczynę z zepsutym wozem za mało angażujący widok.
    Od razu pożałowała, że odrzuciła propozycję Tony'ego.
    Dennis nachyliła się nad oderwanym kołem kolejny raz, mając nadzieję, że może chociaż tym razem wpadnie na jakiś genialny pomysł szybkiego i bezproblemowego naprawienia tej "niewielkiej" usterki. Niestety, im dłużej nad tym dumała, tym mniej potrafiła wymyślić, a na pewno nie pomagało to, że coraz częściej ktoś rzucał w jej stronę niewybredny komentarz, a ona z pełnym skruchy uśmiechem na ustach przepraszała każdego, kto zamiast jej pomóc, wolał ją jeszcze bardziej dobić.
    Trzeba przyznać, że zupełnie nie spodziewała się, że naprawdę wóz może się popsuć. W ogóle nie odczuwała tego, że coś jest nie tak, kiedy jechała całą drogę od rancza Smithów aż do Blisstown, a potem co rusz odwiedzała kolejne miejsca w mieście, którego nie znała do końca, bo bywała tu rzadziej niż częściej, przez co nadrabiała drogi, bo zdarzyło jej się raz czy dwa zgubić. Przez chwilę nawet zapomniała o dobrych radach Anthony’ego Smitha. Jak się okazuje – zupełnie niesłusznie. Trzeba było go posłuchać.
    A teraz Dennis stała na środku drogi jakaś taka bezradna, plącząc w palcach kosmyki, które w ciągu dnia zdążyły już wypaść z jej warkocza. Nie wiedziała, co począć, i w tamtej sytuacji miała w głowie tylko to, że, na szczęście, nie jest jeszcze zbyt późno, więc raczej powinna zdążyć do domu przed powrotem ojca, nawet jeśli naprawa zajmie dużo czasu. Najwyżej chłopcy zjedzą trochę później niż zwykle.
    — Grzywciu, zaraz przyjdę — oznajmiła spokojnym głosem, uśmiechając się do stojącej tuż obok niej klaczy. — Nigdzie nie uciekaj!
    Pogroziła jej palcem, a potem skierowała się do najbliższego budynku, prosząc pracujące tu osoby o małą pomoc.
    Okazało się, że tak jak wyjaśnianie kłopotliwej sytuacji i rozmawianie o tym było bardzo proste i wiele ludzi jej wysłuchało, tak już znalezienie kogoś, kto naprawdę poszedłby wspomóc damę w potrzebie, okazało się nie lada wyzwaniem. Trudno zliczyć, jak wiele odmów usłyszała, a złotych rad, co powinna zrobić i w jakiej kolejności, które nic jej nie dawały, w sumie niewiele mniej. Cały czas miała na oku Grzywę, nie chciała się za bardzo od niej oddalać, ale szła coraz bardziej w głąb ulicy, zaglądając do każdych drzwi ze skruszonym uśmiechem, mając nadzieję, że może tutaj znajdzie się jakiś wybawca.
    Trzeba jednak przyznać, że czuła się coraz bardziej zrezygnowana i zdemotywowana, w pewnym momencie nawet się cofnęła i wznowiła swoje próby samodzielnego poradzenia sobie z problemem, ale bez skutku.
    Dlatego też wróciła do poszukiwań kogoś, kto okaże jej trochę realnego współczucia i prawdziwej chęci pomocy, chociaż coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że w tej okolicy nie ma co na to liczyć.
    Otworzyła drzwi do kolejnego sklepu, mając w sobie coraz mniej nadziei na cokolwiek, a mimo to nadal pięknie się uśmiechała. Ponad sto kilometrów od jej domu, długie godziny jazdy, z wozem, który nie nadawał się do użytku, nie spotkawszy jeszcze nikogo, kto chciałby jej pomóc – a mimo to nadal posyłała serdeczne uśmiechy na lewo i prawo.
    — Dzień dobry! — przywitała się wyjątkowo wesoło jak na problem, z którym przyszło jej się zmagać.
    Napotkała wzrok mężczyzny o dość surowej twarzy, co już samo w sobie przywoływało myśl, że powinna się wycofać, ale, jak to się mówi, wóz albo przewóz, a w tamtym momencie Dennis nie miała ani tego, ani tego.
    — Przepraszam, że przeszkadzam, ale… — zaczęła, zdając sobie sprawę z tego, że w sklepie nie było nikogo, oprócz, jak zgadywała, właściciela.
    Ustała dwa kroki od drzwi – wystarczająco blisko, żeby móc wyjść bez większego problemu i na tyle daleko, żeby faktycznie dać do zrozumienia, że bardzo liczy na dobre serce i ludzkie odruchy osoby, z którą rozmawia.
    — Koło od mojego wozu się urwało i… chciałabym zapytać, czy mógłby pan mi z tym pomóc, coś poradzić. Ja już sama nie wiem, co mam z tym zrobić, a do domu daleko…
    Cały czas przebierała palcami we włosach, wyjmując z warkocza coraz więcej niesfornych kosmyków. Wbijała spojrzenie zielonych oczu w mężczyznę i w napięciu oczekiwała na odpowiedź. Jakąkolwiek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz