Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

30.09.2021

Od Jane cd. Adama

Nie miałam do roboty zbyt wiele, nie powiem.
O tej porze ruch był, jak zwykle, średni, razem z Helen i Susan, moimi młodymi pracownicami, świetnie dawałyśmy sobie radę. Wszyscy goście zostali obsłużeni, zamówienia wydane i rozniesione, zwolnione stoliki doprowadzone do ładu. Znudzona staniem za barem, nieśpiesznie przechadzałam się po sali, przecierałam blaty, poprawiałam krzesła, uśmiechałam się do klientek, puszczałam oko przystojniejszym klientom. Niekiedy ktoś mnie zaczepiał, witał się lub nie, pytał o cenę noclegu czy whisky, zastanawiał głośno, gdzie w okolicy znajduje się bank lub poczta. Starałam się odpowiadać precyzyjnie, grzecznie i wyczerpująco. Wobec osób, które mi płaciły, zawsze byłam cierpliwa.
W saloonie może i było spokojnie, ale nie cicho, cicho raczej tu nie bywało. Ostrogi podzwaniały, odkładane naczynia stukały, odsuwane krzesła szurały. Jedni mężczyźni dyskutowali, inni klęli, jeszcze inni żarli się o coś, krzywiąc się i intensywnie gestykulując. Któraś prostytutka śmiała się cienko, spazmatycznie i, jak na mój gust, raczej sztucznie. Mary, zatrudniona przez mojego brata śpiewaczka, intonowała, ku uciesze grupki pogwizdujących na nią młodzieńców, rubaszną przyśpiewkę, modną, wpadającą w ucho i doskonale wszystkim znaną. Przechodząc obok podwyższenia, na którym stała, pogroziłam jej palcem. Nie wczuwała się kompletnie, patrzyła raz w sufit, raz w okno, na żadnego z dopingujących ją panów nawet nie spojrzała. Płaciliśmy jej całkiem nieźle, źle traktowana nie była, jeść i pić dostała, mogłaby przynajmniej udawać, że chce tu być, a zabawianie męskiej publiczności sprawia jej przyjemność.
Wróciłam za bar, rozejrzałam się, zadowolona z faktu, że praca w saloonie przebiegała tego dnia gładko, pomyślnie i bezproblemowo. Przez dłuższą chwilę obserwowałam zarysy skupionych przy stołach sylwetek. Wsłuchując się w znudzony głos Mary, w milczeniu patrzyłam na przebijające się przez zasłony cienkie smugi światła, ukośnie padające na wypastowane podłogi.
Gdy zawiasy skrzypnęły, a do środka wszedł nowy klient, zmrużyłam oczy przed blaskiem poranka. Pierwszym, co spostrzegłam, był wzrok naszego porządkowego, stojącego w drzwiach draba, którego dziwaczne imię zawsze wypadało mi z pamięci. Łypnął na nowoprzybyłego, ale nie zatrzymał go, dał mu przejść. Szybko zorientowałam się, w czym rzecz. Klient miał widoczną broń u pasa, chyba rewolwer. Mnie także nie spodobał się ten widok. Miałam już w ścianach dostatecznie wiele dziur. 
Gnatem szpanował, bo jakżeby inaczej, mężczyzna. Młody, brunet, w porównaniu ze zgromadzoną w ciemnym kącie hołotą, podstarzałą, zarośniętą i zapitą, prezentujący się, powiedziałabym, całkiem do rzeczy. Choć, bądźmy szczerzy, nie na tyle, by wywrzeć na mnie wrażenie. Wielu miłych dla oka młodzieńców kręciło się tu na co dzień, wielu szczerzyło zęby, inicjowało rozmowę, próbowało wkupić się w łaski niemałymi zamówieniami i nieskąpymi napiwkami. Lata spędzone w saloonie znieczuliły mnie na męski urok.
Nowoprzybyły stanął przy szynkwasie. Nie czekając aż podejdę, a stałam, przysięgam, parę kroków dalej, zastukał kostką wskazującego palca o bar.
— Można się tu napić czegoś, co przejdzie bez bólu przez gardło? — rzucił na powitanie, opierając się o blat.
Ton miał suchy, minę obojętną, nie uśmiechał się, nawet na mnie nie patrzył, podejrzewam, że w ogóle mnie nie dostrzegł, zajęty obserwowaniem zgromadzonych w sali osób, które, nawiasem mówiąc, pochłonięte sobą, miały go w nosie.
Chwilę zajęło mi uświadomienie sobie, że mężczyzna nie żartował, że nie patrzył na mnie zaczepnie, że w jego głosie nie tliło się rozbawienie. Pytał zupełnie poważnie.
Co za dupek.
Kompletny brak manier, szarmu, wyczucia i ogłady. O tym, że zwracał się do kobiety, nawet nie wspomnę. O tym, że nie do pierwszej lepszej, także przemilczę. Bo mówił ze mną, z siostrą właściciela przybytku. Kolego, pomyślałam, spoglądając na niego spod rzęs, masz zdrowo przechlapane. Z pełnym portfelem to ty stąd nie wyjdziesz.
Susan, do tej pory bezczynna, chciała podejść i go obsłużyć, ale powstrzymałam ją spojrzeniem, miałam zamiar zająć się nim osobiście, nie wątpiłam, że dam sobie z nim radę. Susan była młoda i miękka, gdyby zaczął ją źle traktować, pokornie zwiesiłaby głowę, pozwoliłaby mu dalej się rządzić. Bo, wnosząc po powitaniu, jakie nam sprzedał, myślał chyba, że jak uciułał na piwo piątaka, to my, obsługa saloonu, do tego całkiem porządnego, będziemy latać wokół niego w lansadach, najlepiej podtykając wszystko pod nos i kłaniając się w pas.
Już na wstępie założyłam sobie, że szanowny pan za ten tekst da mi napiwek wynoszący przynajmniej połowę wartości jego zamówienia. A jak nie da, przy kolejnej sposobności zasugeruję Helen, by napluła mu do tequili. Trudno. Nie muszę chyba mówić, że gdy Jamesa, mojego brata, nie było w lokalu, ja byłam w nim panią, ja sprawowałam w nim rządy. Gdybym nie miała nastroju, nie musiałabym nawet tego wieśniaka obsługiwać, mogłabym od razu polecić porządkowemu, by za ten rewolwer wyprowadził go za drzwi. Biznes się kręcił, na brak klientów narzekać dzisiejszego dnia nie mogłam. Kto by mnie zganił?
— Można. Whisky, brandy, piwa, koniaku, wina, likieru, tequili — wyrecytowałam, opierając się o blat, pochylając wdzięcznie, wiernie odtwarzając nonszalancką pozę mężczyzny, przy okazji subtelnie eksponując to i owo, co fason sukienki, przyznam, bardzo mi ułatwiał. — Wczoraj przywieziono nam firmowego bourbona z Armadillo, godny zaufania producent, towar pierwsza klasa. Chociaż... — uśmiechnęłam się pod nosem, przemknęłam po jego odzieniu powłóczystym spojrzeniem — nie wiem, czy będziesz mógł sobie na niego pozwolić, kawalerze. 
 
nie-nie, to ja przepraszam za tą panią 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz