Czółko dziewczęcia zmarszczyło się okropnie, jak gdyby chcąc pogłębić brzydotę, którą kiedyś, te dziewiętnaście lat temu, gdy wyślizgnęła się z łona swej bezimiennej matki, obdarzyła ją matka natura. Ręka drgnęła, czając się gdzieś w okolicach sierpu – ta na wszelki wypadek, gdyby ruch wykonany przez blondwłosego mężczyznę okazał się ruchem zbyt gwałtownym, zbyt nieprzewidywalnym.
Wiedziała, że w pojedynku broń a tępe ostrze prawdopodobnie szansy nie miała, ale w jakikolwiek sposób należało zagrać na zwłokę – tak, jak uczył jej tego tatko. Na zwłokę należało grać, gdy mężczyzna przed nią był zdecydowanie wyższym, zdecydowanie bardziej umięśnionym i zdecydowanie bardziej groźnym, a twarz zdobiły bardzo brzydkie blizny.
Nie czyniły tajemniczego wybawiciela jednak brzydszym od samej Annushki – trudno było być brzydszym od zagubionej w środku lasu, wybrudzonej w leśnej ściółce i zmęczonej tym nagłym biegiem dziewczynki o krzywych nogach.
— Z — zawahała się przez chwilę, jeszcze bardziej zmarszczywszy czoło, o ile w ogóle było to możliwe — z Rosji?
Niemoc na annushkowej twarzy oraz w annushkowym umyśle pogłębiła się jeszcze bardziej od stanu pierwotnego. Czuła się zagubiona, zmęczona, a tajemniczy wybawiciel znaleziony w środku ciemnego lasu, przed którym na pewno ostrzegłby ją Myszkin, bo kto to słyszał, spotykać się z mężczyznami, tak po ciemku i w środku gęstego boru. Swego imienia prawdopodobnie też nie powinna była mu zdradzać, ojciec na pewno by tego nie chciał.
Ale ojciec już nie żył, a martwi, wraz z utratą życiowej energii, pozbawieniem dechu i procesów fizjologicznych, głosu nie mieli.
— Annushka — odpowiedziała krótko i konkretnie, jak to miała w swym zwyczaju. — I nie wiem czym lub kim jest Rozja — miękkie es zamieniło się w zet.
Nie potrafiła jednak odwzorować sposobu, za pomocą którego nazwa dziwnego, nieznanego jej miejsca wyślizgnęła się z męskiej krtani, chwytu, dzięki któremu temu wszystkiego nadano takie ładne drżenie. Mówił twardo, ale nie za twardo.
Tak w sam raz, choć nieco mocniej niż sam Myszkin.
Vasily, powtórzyła sobie po mężczyźnie w myślach, obawiając się, że gdy tego nie zrobi, to imię rozpłynie się niby porwane przez silny nurt wartkiej rzeki. Zimnej, takiej mrożącej krew w żyłach oraz niezwykle przerażającej, gdy na dodatek jest głęboką – w takich najłatwiej plączą się kostki, w takich najprościej się potknąć.
A wtedy, bardzo prosto, kaplica.
— Ukradli mi muła — ponownie powtórzyła konkretność w przekazie informacyjnym, stwierdzając, że, jak zawsze, nie ma co owijać w bawełnę. — Idę przed siebie, niedźwiedź, ja bez muła, tyle — burknęła ponownie, a spojrzenie kaprawych ocząt wbiło się w stopy, omiotło też i poobdzierane kolana.
Szczypały, ale nie narzekała.
Myszkin zawsze uczył ją, że w trudnych warunkach narzekać nie wypada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz