Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

26.09.2021

Od Ezry cd. Dennis

— Posłuchaj, Shadle. — Abraham oparł się o drewnianą stertę wznoszącą się ku górze coraz to bardziej, ilekroć odwiedzał starzejącego się przyjaciela. Blaine Shadle miał na karku już pięćdziesiąt trzy lata — raptem o dziewięć więcej, niżeli Walroth, a mimo to zdawało się, jakoby te nadprogramowe, dzielące ich jesienie obejmowały znacznie szerszy przestrzał czasu, a sam Shadle na pewnym etapie postarzał się o lat co najmniej sześć za jednym zamachem. Chociaż Ezra nie przyznawał się do tego zanadto często, jak do większości rzeczy ściśle powiązanych ze spektrum emocji zresztą, z bólem serca obserwował, jak pełen krzepy stelmach gaśnie w oczach zdecydowanie zbyt wcześnie. Z tego też względu cygareciarz starał się traktować jego skłonność do zapominania o istotnych sprawach znacznie łagodniej, niż jakby miało się to w przypadku młodzików. — Shadle, spójrz na mnie, ty cuchnący drewnolubie. — Shadle uniósł zmęczony wzrok, w milczeniu odkładając dłuto. — Parę mil stąd stoi zepsuty wóz i byłbym wdzięczny, gdybyś się nim zajął. Moje życie nie jest na tyle nużące, żebym dla rozrywki wpatrywał się w obrobione truchła drzew, więc nie powiem ci, co dokładnie jest nie tak, ale dziewczyna, która do mnie przyszła, mówi, że wóz nijak nie chce jechać.
— Ma wszystkie cztery koła? — wciął się Shadle, zanim Ezra dokończył.
— Nie, jedno odpadło.
— I ty się, kurwa, dziwisz, że nie chce jechać?
W krótkim momencie Walroth uświadomił sobie, jakim skurwysynem potrafił być Shadle — była to jedna z nielicznych rzeczy, którą szczerze w nim lubił. W tym też byli do siebie podobni — obaj nie mówili zbyt dużo, a gdy już zabierali głos, z reguły nie pieprzyli się z rozmówcą i odzywali z bezceremonialną bezpośredniością.
— Streszczaj się, Walroth, widzisz, że mam robotę — wymruczał stelmach, biorąc do ręki kawałek nieobrobionego do końca drewna.
Ezra skinął głową.
— Kawałek stąd, na południowy-zachód. Weź krzepkiego konia, droga nie jest najlepsza. Nie dziwię się, że wóz nawalił, pewnie trzeszczał gorzej od łóżka Grubego Billa. — Gruby Bill był dosyć gruby, gwoli wyjaśnienia. „Dosyć” można definiować tak, iż nie mieścił się w drzwiach sklepu z cygarami. — O rachunku porozmawiamy, gdy zrobisz to, o co cię proszę.
Shadle słynął z zadłużania się u swoich klientów lub — mówiąc kolokwialnie — z opierdalania ich na pieniądze tak, że dopiero dojeżdżając do domu, orientowali się, że ich złoty zegarek zniknął, a drogie, importowane cygaro zdążyło utkwić między spierzchniętymi wargami starego stelmacha. Abraham miał jednak to szczęście, iż mieszkał raptem dwie dzielnice od niego, toteż z nieukrywaną satysfakcją składał mu wizyty, ilekroć okazywało się, że wpłacona suma znacznie wykraczała poza przewidywaną.
Blaine Shadle pokiwał jednak głową ze zrozumieniem i wrócił do dłubania w drewnie.
— Zawołaj mi tu tę dziewuchę, jeśli wziąłeś ją, he, ze sobą. — Wyszczerz ukazał pokrzywione, wybrakowane gdzieniegdzie uzębienie stelmacha. — Pewnie i głupia, skoro wóz zepsuła.
— Nie jest głupia — zaprotestował ze spokojem Ezra. — Jest za to młoda. Zbyt młoda, żebyś patrzył na nią jak na swoją dziwkę.
To była druga rzecz, której nie lubił w Shadle’u Abraham — pociągała go każda kobieta posiadająca parę sprawnych nóg i usta, koniecznie młodsza, choć najstarsza, jaką posiadł, miała raptem szesnaście lat, on — dwadzieścia trzy. Co do wszystkich partnerek seksualnych Blaine’a, jest to kwestia, jaka mogłaby nurtować Ezrę, gdyby tylko nie miał w serdecznym poważaniu prywatnego życia zaprzyjaźnionego stelmacha — cholera jedna wiedziała, czy ten drań miał kiedykolwiek żonę, i ile dzieci spłodził.
Dennis przywitała się z Shadle’em tak, jak z Walrothem — wpierw rozciągnęła usta w urokliwym, promiennym uśmiechu, żeby spomiędzy warg wypuścić słowa ciepłego powitania. Wystarczyło, aby stanęła pomiędzy nimi, a wtem zrobiło się jakoś jaśniej, atmosfera zrzedła, a Blaine nawet powstrzymał od wypowiadania rzeczy, jakich wypowiadania spodziewał się po nim Ezra. Mimo tego, w geście naturalnej dlań baczności, gwoli ostrożności, ściągnął ostrzegawczo brwi.
Kobieta obróciła się na pięcie, nieco spochmurniała.
— W takim razie do zobaczenia jutro… — wymamrotała, gdy rozmowa wyraźnie dobiegła końca.
Zostawili za sobą Shadle’a i w ciszy wrócili przed budynek. Ezra przycisnął bok do Pokurcza. Koń zarżał nerwowo i przestąpił z nogi na nogę.
— Nie wiem, co bym bez pana zrobiła. Jak mogłabym się odwdzięczyć?
Ezra uniósł ku dziewczynie zmarnowane spojrzenie. Zrobił już zanadto, żeby była mowa o „drobnej przysłudze”, jaką świadczyć można sąsiadowi czy napotkanemu przechodniowi w potrzebie. Wiedział więc, że gdyby pokręcił głową, ucinając tym samym temat rekompensaty, jego rozmówczyni byłaby co najmniej niepocieszona, a jej moralność domagałaby się czegoś więcej, niż płonnego „Nie jesteś mi nic winna”. Jednocześnie jednak uderzyło w niego wspomnienie dziecinności, gdy sam, z wozem równie poharatanym lub nawet gorzej, wlókł się ulicami miasta, brudny od kurzu i błota, ze starą szkapą ledwie dotrzymującą mu kroku.
Wbrew emocji, nie pokręcił głową ani nie odmówił — popatrzył za to na nieskalane żadną chmurą niebo i słońce nań górujące. Popołudnie jawiło się charakterystycznym dla tych okolic ciepłem i wiatrem wystarczająco nienachalnym, żeby między budynkami nie zwracać na niego większej uwagi. Jak na podróż, pogoda była odpowiednia.
— Za pół godziny wyjeżdżam i jadę na wschód, na stację. — Złapał za siodło i wdrapał się na grzbiet konia, przerzucając przez niego nogę. Rozejrzał się wówczas po okolicy, z dozą zdrowej powściągliwości. — Wracam do sklepu. Jeżeli faktycznie chcesz zająć czymś ręce, załatw wszystko, czego potrzebowałaś od Blisstown możliwie jak najszybciej i przyjedź do mnie, kiedy będziesz gotowa. Nie przeprowadzimy co prawda skoku na bank, ale wolałbym omówić to prywatnie.
Gdy skręcił w główną ulicę, usłyszał za sobą miarowy tętent kopyt. Chociaż w tamtym momencie wciąż nie znali swoich imion, Dennis Hoover znajdowała się tuż za nim.
Pod drzwiami sklepu z cygarami stał rozsierdzony klient, którego Walroth odprawił niedbałym machnięciem dłoni. W pośpiechu niemal trzasnął drzwiami, zapominając o kobiecie posłusznie podążającej za jego plecami. Rozległo się uderzenie pięścią o drewno, które niewątpliwie pochodziło z zewnątrz, ale Ezra nie przejął się tym szczególnie, tylko zniknął w przejściu prowadzącym na zaplecze, skąd przyniósł kraciasty koc pełen słomy poprzyczepianej do splotów.
— Mam interes, dwadzieścia mil na wschód — zaczął. Usiadł na skrzypiącym krześle i oparł łokcie o kolana. — Nie będzie mnie do wieczora, więc skoro chcesz się przysłużyć, możesz zostać w sklepie i zastępować mnie przez jeden wieczór. Jeśli wolisz uniknąć bezpośredniego kontaktu z napalonymi nastolatkami, którzy będą komplementować twoje — odchrząknął, jakby sam był dzieckiem — piersi, bylebyś sprzedała im najtańsze cygaro, weź ten koc, swojego konia i zabierz się ze mną. Powiedzmy, że przyda mi się pomoc. — Podniósł się ociężale, poprawiając kamizelkę. — Jednak zawsze też możesz zająć się swoimi sprawami i wrócić tu jutro o poranku.
Abraham Walroth sam nie wiedział, czy pożądał czyjegokolwiek towarzystwa. Czuł jednak, że kobieta, choć gadatliwa, przyda się znacznie bardziej, gdy wróci do Blisstown z zapasami cygar wówczas oczekującymi Ezry w stodole nieopodal poza miastowej stacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz