Kolumna góra
Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.
W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.
Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.
Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.
30.11.2021
Od Julesa CD. Claire
28.11.2021
Od Stanleya, CD. Claire
W ogóle mu się to nie spodobało. Stanley niezbyt się z kobietami lubił, oczywiście, szanując je dogłębnie jako istoty boże, które wymagały szczególnej opieki płci silniejszej od nich. Baby to powinny według niego w kuchni siedzieć, nie zawracać sobie głowy sprawami ważniejszymi niż domowe sprawunki i ewentualnie organizowanie rodzinnego budżetu, ale to mężczyzna powinien przynosić wypłatę na stół. Dbać o prawidłowe stosunki z sąsiadami. Konsultować wszystko i wszystkich, w razie czego sięgając po naprawdę okropne środki zaradcze, byle tylko utrzymać swoją kochaną familię nad powierzchnią wody. W żadnym wypadku nie powinien wyganiać jednak swojej kobity poza domowe gospodarstwo, bo doskonale wiedział, że baba poza płotem, to się najwyżej kurwić zarobkowo może. Ewentualnie jeszcze sprzątać czy gotować komuś, ale te dwie pozostałe rzeczy wiązał z pierwszą z wymienionych, bo co komu po czystej podłodze czy tylko dobrym obiedzie, jak się krząta naprędce i uwija niby taka łania na widoku myśliwego. Były co prawda jeszcze teraz te dziwne nauczycielki, które miały robić to samo, co mężczyźni, ale Stanley doskonale wiedział, że jeżeli robi się tę samą robotę, ale dostaje za nią cztery razy mniejszą wypłatę, to to jest gówno, nie umowa.
A tu chucherko sobie wzięło i organizuje wyprawę do Gardzieli, w sam środek największego gówna i balastu, jaki matka natura była w stanie z siebie wypluć w dozgonnych obrzydzeniu dla gatunku ludzkiego. No, no. Nie był jakoś pod wrażeniem, ale przed potencjalnym szefem musiał grać, byle tylko dostać fuchę, w końcu uważał siebie samego za profesjonalistę. Uścisnął dłoń kobiety i skinął jej dodatkowo na powitanie głową, zanim klapnął tyłkiem na wskazany przez nią stołek.
— Zajmowałem się w młodości konwojowaniem, trochę robót było tu i tam. Do Gardzieli starałem się zapuszczać, jak była jakaś fucha przy okazji, bo samemu w piekło to pakować się szkoda. — Wzruszył ramionami, ale mówił zgodnie z prawdą.
— Można uznać, że na tym etapie znam się na tyle, żeby robić i za przewodnika. Wiadomo, że to szlajstwo zmienia się i co pora roku, to inne szaleństwo, ale będąc tam regularnie można zauważyć kilka skłonności. — Tutaj urwał na chwilę, widząc nagłe zainteresowanie w oczach kobiety.
— Jakich na przykład?
— Ano, jak się wejdzie od strony północy, to zawsze roi się tam od robactwa, bo jakieś gówno paruje w tamtejszych okolicach i je ściąga. Chociaż może to kwestia gazu? Cuchnie niemożebnie, wdychać się nie da, to z chłopami do tej pory zakrywaliśmy twarze chustami i poganialiśmy szkapy, byle szybciej truchtały. Z wozami zawsze problem był. — Zastanowił się przez moment, próbując sobie przypomnieć więcej szczegółów z dawnych misji. — No, chyba tam głównie chodziło o puszczenie ich bokiem? Tunele były, ale paskudne, tak, że szkoda gadać, bo przypadkiem jak się na ten cyprnait wdepło, to mogiła, a koniom podkowy wtedy nawet leciały.
Moment przesiedzieli w ciszy, wyraźnie zastanawiając się i przetrawiając słowa mężczyzny. On próbował przypomnieć sobie kolejne informacje, ale w miarę stonowane, na tyle, żeby jaśnie panienki zbytnio nie przestraszyć i od rozpoczęcia wyprawy nie odstraszyć. Zakładał, że Claire musiała oceniać go w swojej głowie, ale nawet nie próbował wchodzić z butami do kobiecych myśli i logiki, bo pewnie nic sensownego by z tego nie wyciągnął.
— A panienka to konkretnie jakoś w biznesie plany ma? Gardziela trochę leciwa jest, a jak chce się wydobywać cyprnait, to styknie górników posłać.
Od Stanleya, CD. Oriona
Wjechali do miasta, zatrzymując się w jednym z pobliskim moteli. Nie było to najlepsze miejsce w zestawie, ale pozwalało mieć dach nad głową przez kilka nocy, nie kosztowało fortuny, a przy tym miał pewność, że jak zostawi w nim dzieciaki, to usłużna matrona po jego powrocie radośnie poinformuje go, czy i które z bliźniąt wbrew jego zaleceniom wypełzło w nocy z kryjówki. Od razu rozdzielił zadania, każąc Billy`emu pomóc w rozładunku wozu, a Stellę posłał dogadać wszystko z właścicielką noclegowni, co by dwa pokoje wynajęła. Ostatnimi czasy szczególnie tego już pilnował, co by spali osobno, chociaż pierwszą rozdzieloną nockę przed rokiem spędził pod drzwiami pokoju Stelli z dubeltówką, gdy odkrył, że zakradła się wcześniej do stodoły z miejscowym chłopakiem. Przetrącił mu odrobinę kości, tak żeby pamiętał, że Cosberskie panny się szanują i je szanować zresztą też trzeba.
Zameldowali się w pokojach, co mieli do zostawienia, to zostawili i poszli na łowy. Stan lubił najważniejsze sprawunki skończyć już pierwszego dnia, żeby w dowolnym momencie móc iść w diabły, gdyby zaszła taka potrzeba. Instynkt zachowania sobie szansy ucieczki działał cuda, gdy nagle pokłócił się z kimś w barze i potrzebował zawinąć się w te pędy. Sprzedali za to skóry, zrobili nieco zapasów, zamówili trochę materiałów i podowiadywał się o tym, co w trawie piszczy. Dzieciarnię zostawił samej sobie, dając im nieco grosza na spożytkowanie, byle tylko nie zachlali się w dwie dupy.
Zdążył pożartować ze sklepikarzem o tym, że prędzej obaj wygrają nadchodzący wyścig, niż znajdzie się w Saint Thomas szeryf, który przetrwa dłużej niż kilka miesięcy. Niby nie była to póki co, aż tak wielka sprawa, ale znikający znikąd stróżowie prawa stawali się powoli potęgującym śmieszność sytuacji żartem. W oczach Stana coraz mniej ludzi przejmowało się losem pojedynczego, zagubionego człowieka, a bardziej upodobało sobie historie o duchu oryginalnego szeryfa, który po śmierci w strzelaninie nie był w stanie znieść faktu, że ktoś mógłby go na jego stanowisku zastąpić. Bajdy i banialuki dla dzieci, ale brak postępów w śledztwach skłaniał do mnożenia scenariuszy nie z tej ziemi.
No i w końcu wylądował w miejscu, w którym liczył, że się znajdzie od początku tej wędrówki, w zamtuzie Loretty Randall. Burdel jak burdel, niezbyt obchodził go wystrój, alkohole czy twardość materaca, a raczej jakość samego asortymentu. A to, trzeba było kobicie przyznać, akurat pani Randall zawsze miała oko do łapania odpowiednich sztuk kurew, które nadawały się do tej roboty. Zagadnął wobec tego do osoby, która wydawała się na ten moment zarządzać całym przedsiębiorstwem, dopytując się o potencjalne sztuki.
— Macie może elfa albo innego nie ludzia, byle nie krasnoluda, he? — zagadnął.
Od Ogaty CD. Vasi [+18]
TW: Kazirodztwo
Ogata wiele razy się całował. Nie było to dla niego nic nowego czy coś wielkiego, a jednak gdy Vasily przestawał paplać i zajmował się ich ustami, jego umysł zaczynał płatać mu figle. Sprawiał, że wyobrażał sobie co innego. Miał wrażenie, że za chwilę posmakuje strużki krwi, która tak nieustannie spływała z czoła.
Z nim, to on prowadził ich obu. Młody, niedoświadczony chłopak od flagi, który tak dzielnie i chętnie, jednocześnie tak nieśmiało i niewinnie, podążał za krokami swojego starszego brata, który uczył go rzeczy, których nie powinien. Ogata chciał jedynie go wtedy wykorzystać, ale nie mógł zignorować, że to Yuusaku pierwszy pochylił się nad nim i pogłaskał go drżącą, dużą i gładką dłonią, po policzku. Zabrał mu oddech tym gestem czułości. Sprawił, że to wszystko się zaczęło. Smakował wtedy jak sake, które było powodem jego chwilowej odwagi, która szybko zniknęła – tak samo jak jego twarz blisko tej Ogaty, gdyby nie chwycił go za ramię, zatrzymując tym samym.
A potem…
27.11.2021
Od Ruby cd. Dennis
Od Nathaniela CD. Stanleya
26.11.2021
Od Julesa CD. Odette
22.11.2021
Od Stanleya, CD. Nathaniela
Cholerne, paskudne niedźwiedzie, które teraz Stanley najchętniej ukatrupiłby własnymi łapami. Zacisnąć jedną, zacisnąć drugą i zmusić zasrańce, żeby też przeszły przez etap absolutnego przerażenia. Tej pojedynczej chwili, która rzuca światło na wszystkie popełnione do tej pory dobre i złe uczynki. Na życie z perspektywy pewnego dystansu człowieka, który właśnie spotkał się ze śmiercią. I w zasadzie Stan z tym większych kłopotów nie miał, bo romansowali wspólnie dość długi czas, będąc na niejednej randce, gdy znalazł się po złej stronie lufy czy zwyczajnie zakręcił się nie przy tej robocie, co trzeba. Popełniał przecież błędy i za młodu jako wielki chojrak tykał się sprawunków niemożliwych do wykonania. Bawił się zadaniami, miejscami nawet na granicy prawa, ale za każdym razem czerpał z tego maksymalną satysfakcję. Ustatkował się z czasem, gdy pieniądze przestały już tak ładnie brzęczeć, a za ciekawymi wspomnieniami podążyły blizny, którymi jego ciało było w dużej mierze pokryte.
I może właśnie te doświadczenia nauczyły go, żeby zbytnio z obcymi się nie spoufalać. Nawet z takimi, którzy rzekomo oferują przyjemną, darmową pomoc, jak na zbawienie prosto z nieba. Mało to przejezdnych, którym przy pomocy w ponownym założeniu koła na obręcz powozu zaproponowano ekstra kulkę w łeb? Tu nikt się z nikim nie cackał, a partacze długo nie przeżywali, zbytnio styrani problematyczną rzeczywistością. Jeden zły ruch, niewłaściwie ulokowane zaufanie i nie byłoby nikogo, kto by rozpoznał ciało. Zwłaszcza w Gęstwinie, gdzie można było potencjalne mordy i podboje zwalić na zwierzęta, tak usłużne człowiekowi w ramach wymówki.
A przybysz na lekarza nie wyglądał, chociaż Stan ostatni raz widział człowieka w ładnym fraczku i lekarskim kitlu, gdy Stella mało mu nie zeszła na rękach. Sam zęby rwał u kowala i ochoczo twierdził, że nie ma żadnej przywary, której nie da się wyleczyć odrobiną tranu, terpentyną, ewentualnie czosnkiem i ziółkami. Chuj w zasadzie wiedział, czy kurdupel nie trzyma zza pazuchą płaszcza własnego pistoletu, przygotowanego do szybkiego wystrzału, jak tylko Stanley spuściłby z rezonu.
I miał już go zestrzelić, gdy tak zaskoczył żwawo ze swojego konia i oglądał go jak zwierzę w cyrku, chyba wyłącznie ku własnej, barbarzyńskiej przyjemności, ale w głowie mężczyzny rozgorzała jedna myśl.
Kurna, dzieciarnia pewnie w popłochu zwiała siną w dal. Lepiej człowieka przy sobie przetrzymać, nawet na własne zgonowanie, byle nie natrafił na bliźniaki w głuszy, dużo bardziej od Stana podatne na manipulację, ładne uśmieszki i źle wykonane uściski dłoni. Chyba tylko dlatego puścił w końcu pistolet, kierując jego lufę ku ziemi.
Pozwolił sobie pomóc i tylko w ciszy przeplecionej pomrukiwaniami bólu, dogorywał sobie w świętym spokoju. Tu jakieś igły, tam jakieś specyfiki, a postępujący po nich ból trzymał się na cienkiej linii powiązania ze świadomością Stana, która pojawiała się i znikała w rytm przejawiających się mu przed oczami mroczków. Przy szczególnie nadwrażliwym nerwie myślał, że zaraz zejdzie z tego ziemskiego padołu i najwyżej zawinie się w grobie obok świętej pamięci mateczki, jeżeli będzie miał szansę, przyjemność, a Jedyny się nad nim zlituje. Dopiero po dłuższej chwili otrząsnął się z resztek problematycznych drgnięć ciała, długo po tym, jak Nathaniel zakończył już swoją pracę.
— Skończone… Nie zemdlałeś?
— A żeby cię matka przez łeb kołyską pierdolnęła — odmruknął jękliwie, jednak w jego słowach nie było ani grama jadu. Bardziej pokraczne dziadowanie, gdy zagryzione zęby bolały już choćby od nienaturalnego nacisku.
W odpowiedzi usłyszał ciche parsknięcie śmiechem, zanim zorientował się, że poprzedziło je kolejne pytanie, które nie dosłyszał przez swoje własne mamrotanie pod nosem.
— Czego? — burknął napuszony.
— Co tak właściwie się stało? — spytał łagodnie lekarzyna, oporządzając swoją kobyłę na boku.
— A chuj ci to w zasadzie wiedzieć — obruszył się, pokrzepiony jednak myślą, że wypadałoby okazać jakąkolwiek łaskę osobie, która uratowała mu dupę. Tylko dlatego się sięgnął od razu po pistolet, a jedynie obejrzał wybawiciela od stóp do głów. I nie spodobało mu się to, co zobaczył.
— Gdzie z takimi chudymi nogami w Gęstwinę się pchasz, baranie, chyba na własne niedoczekanie — podsumował zgryźliwie. — Niedźwiedzie, jak większość tego gówna tutaj. Jakiś debil musiał podrzucić cyprnait na jego niedoczekanie i jak zwykle gówno rozeszło się po okolicy. Trzy pary oczu to chuj, pewnie gdzieś tam latają bestie z ośmioma łapami. — Wzdrygnął się, bo wzdrygnął, chociaż w razie jakiegokolwiek podejrzenia na ten temat, zaprzeczyłby solennie.
— Cyprnait? — Medyk doskoczył do mężczyzny, z zainteresowaniem wymalowanym na twarzy.
— Znaczy, tak mi się chyba wydaje. — Podrapał się po głowie zdrową ręką, czując się niekomfortowo po tak bacznym spojrzeniu. — A ty kiego taki interesowny, he?
Od Dennis cd. Lisiego Kłosa
Od Dennis cd. Ruby
21.11.2021
Od Lisiego Kłosa cd. Dennis
20.11.2021
Od Adama cd. Jane
Od Oriona cd. Stanleya
19.11.2021
Od Jane cd. Adama
od Horyzonta cd. Odette
Nic się jednak nie działo. Przez kobiecą twarz przebiegł jedynie cień rozczarowania, nieme warknięcie, obruszenie całą sytuacją, aż w końcu podniosła się ociężale. Spojrzenie Horyzonta prędko uciekło na ledwo tlące się już ognisko, nie zdołał bowiem zebrać jeszcze sił, ani chęci, by dorzucić do niego drewna. Potrzeba udawania, że nie spędził ostatnich kilku godzin, doglądając poszkodowanej, była wyjątkowo silna, wynikająca tylko i wyłącznie z obawy do utraty resztek godności.
Usiadła skrzywiona, trochę niepewna, dalej zdecydowanie oderwana od rzeczywistości, gdy jej wzrok chaotycznie przebierał po otoczeniu. Dopiero po chwili, jak rażona piorunem, zerknęła na mężczyznę, który rozdzielał właśnie pojedyncze listki i gałązki od garści owoców, które zdołał zerwać z górskiego krzewu rosnącego nieopodal. Jeśli dobrze pamiętał z nauk, które zaczerpnął od podróżnych, których miał przyjemność spotkać na swojej drodze, były jadalne, na więcej mięsa nie mógł sobie w końcu pozwolić. Wystarczy, że poprzedniego wieczoru pozwolił sobie zjeść podpieczoną nóżkę kurczaka, którą przygotował dla kobiety, ta jednak nie zdołała wypocząć na tyle, by wybudzić się na posiłek. Liczył się z faktem, że kolejne porcje będą już do podzielenia tylko i wyłącznie między Paprotką i poszkodowaną, będąc świadomym, że poprzednia okazja była zwykłym zbiegiem okoliczności i pierwszym takim przypadkiem od kilku tygodni, na który pokręcił nosem, nie będąc przyzwyczajonym do smaku i zapachu pieczonego mięsa, które jednak przyjemnym ciepłem rozeszło mu się po żołądku, a na rozgrzewający posiłek nie miał zamiaru narzekać.
Nagły zlep słów, który wypluła z takim impetem, jakby przynajmniej zalegały w słabym gardle od tygodnia, zaskoczył go na tyle, by powrócił do niej wzrokiem, zaopatrzonym tym razem w delikatną nutę zaniepokojenia. Nie odpowiadał, przypatrywał się jej jedynie z cierpliwością i dopiero gdy ta wydusiła z siebie ostatnie "przepraszam" i ponownie padła, podniósł się z miejsca, chwytając przy tym bukłak z wodą i podszedł do kobiety. Gdy zdołał unieść delikatnie jej głowę, podpierając ją dłonią, zauważył, jak ledwo przytomne, szkarłatne oczy drgają w nieregularnym rytmie, szukając światła, czegoś znajomego, stałego.
― Chcesz się napić? ― spytał, przywołując na chwilę jej uwagę. Usta rozwarte w niemej odpowiedzi, drgnęły bardzo delikatnie, w niezrozumiałym, niesłyszalnym dla Horyzonta zdaniu. Zmarszczył brwi. ― Chodź, napijesz się ― dodał w końcu, podnosząc ją jeszcze wyżej z należytą ostrożnością, a następnie przywarł szyjkę skórzanego bukłaka do suchych warg i przechylił go delikatnie, by poznała najpierw znajomy, przyjemny chłód krystalicznej wody, zaczerpniętej z pobliskiego strumienia. Rzeczywiście, napiła się, ale jedynie odrobinę.
Horyzont pstryknął dwa razy przed jej oczami, gdy zauważył, że ponownie traci kontakt z rzeczywistością.
― Hej, zostań ze mną. ― szepnął, ściskając delikatnie jej kark. Ciekawska fretka również musiała dorzucić swoje trzy grosze, muskając noskiem bladą, kobiecą dłoń, co było prawdopodobnie najmniej inwazyjnym posunięciem, na jakie zdecydowała się w przeciągu ostatnich kilkunastu godzin, zważając na to, że zdążyła już wylizać spocone czoło kobiety, prawie zgnieść jej nogi i ułożyć się przy ciele, dbając o jej ciepło. Czerwone spojrzenie skupiło się na chwilę na horyzontowej twarzy, na co delikatnie się uśmiechnął, chociaż zmarszczone brwi zdradzały supeł nerwów wiążący się w jego żołądku. ― Wiem, że cię męczę i że chcesz odpocząć, ale powinnaś… Czy jesteś głodna? Chcesz coś zjeść? Kurczak, owoce, orzechy?
Od Claire cd. Stanleya
Od Ruby cd. Dennis
Od Ojca Kruka cd. Oriona
— Obraziłeś jedynego swoimi czynami —zaczął Kruk, bo zawsze tak zaczynał spowiedź. To była formułka, której każdy się od niego spodziewał. Następnie zatrzymał się, szukając dalej odpowiednich słów.
Jedną zasadą kierował się w swoim fałszywym kapłaństwie. Była to szczerość. Oczywiście nie pełna, bo na taką by się nie odważył. Jego imię, którekolwiek imię, miało złą sławę ciągnącą się za nim cieniem. Starał się nie ukrywać swoich uczuć, jeśli nie były one kompletnie sprzeczne z wizerunkiem dobrego kapłana, który wytworzył się w ich głowach.
— Nie odprawiłeś pokuty. Jak mam wierzyć w twoją spowiedź, jeśli ostatnim razem nie posłuchałeś duchownego?
Zastanawiał się, czy owym duchownym był jego poprzednik. Los księdza, który niegdyś tu rezydował, był nieprzyjemny. Ojciec Kruk potrzebował jednak swojej własnej parafii i domu, a nie mógł tego osiągnąć z przełożonym dyszącym mu nad karkiem. Chyba nawet odprawił za niego mszę albo dwie, w końcu tak wypadało.
—Nie będę cię karcił ani za lekkomyślność, naturalną jest chęć zabawy. Nie jesteś stary, możesz sobie na nią pozwolić. Kłamstwa musiałbym usłyszeć, by je ocenić. Teraz robić tego nie będę. Postanawiam wierzyć, że naprawdę starałeś się robić odpowiednią rzecz. A jeśli chcesz bym skarcił cię za nieczystość, to muszę odrzucić tą pokusę —stwierdził. Odwrócił się w stronę Jedynego, chciał patrzeć w jego oko, gdy mówił następne słowa. Co jakiś czas rzucał mu takie wyzwanie, czekał, aż strzeli w niego piorun, aż ziemia rozstąpi się na dwoje. To nigdy nie nastąpiło. —Nie dostrzegam nic złego w odrobinie przyjemności fizycznej. Nawet takiej, której dokonuje się za pieniądze.
Ziemia się nie rozstąpiła. Wciąż siedział na ławce.
— A co do twojej godności, to nie tobie decydować, a mi, czy rozgrzeszenie otrzymasz.
To była prawdziwa moc, jaką dawała mu sułtana. Pieniądze były bardzo miłym dodatkiem, ale prawdziwa siła tkwiła w słowach. Mógł ukoić zbłąkane dusze albo zaprowadzić je do jeszcze gorszego piekła. Parę bzdur wypowiedzianych w chwili uniesienia, mogły przemienić się w unoszącą na duchu przemowę. Nigdy nie był szczególnie wybitnym mówcą, ale uczył się szybko.
—A na pokutę... —Rozejrzał się, a jego uwagę przykuł widok za progiem. —Zbierz kwiaty, które rosną przy drzwiach. Ledwo się już trzymają. Zrób z nimi dalej co chcesz. To twoja nauka. Nie każda kara jest dotkliwa.
16.11.2021
Od Loretty cd. Mae
Loretta coraz częściej miała dość prowadzenia tego przybytku rozkoszy. Odkąd wszystko było na jej głowie pojęcie wolnego czasu właściwie przestało dla niej istnieć. Z każdym problemem musiała mierzyć się sama i prawdę mówiąc brakowało kobiecie pomocy, ale czy komukolwiek mogła zaufać na tyle, by powierzyć biznes choć częściowo w jego ręce? Przez lata spędzone w zamtuzie wiele widziała i słyszała. Obserwowała jak jej znajome po fachu dawniej będące przyjaciółkami po zerwanej przyjaźni posyłały sobie wrogie spojrzenia i cieszyły przy okazji porażek tej drugiej. Obawiała się podobnej sytuacji, obrócenia zaufania przeciwko niej, wykorzystania słabości.
Idąc po schodach zerknęła na Mae i przyłapała ją na wystawianiu języka do gburowatego klienta, z którą chwilę wcześniej miała styczność. Zazdrościła dziewczynie takiej beztroskości. Co prawda w jej wieku nie była zahukana, ale również nie bezczelna. Raczej naiwna i nieświadoma wielu rzeczy, o których przekonała się z biegiem czasu. Czy ona też kiedyś tak bardzo się zmieni? Kto wie, może wędrowny tryb życia pełen niebezpieczeństw wreszcie się jej znudzi albo ją zmęczy i zostanie stateczną damą? Ciężko było Lottcie wyobrazić sobie Mae w wytwornej sukni, z jakimś wąsatym eleganckim jegomościem u boku, a tym bardziej ją otoczoną gromadką dzieci. Lotta nie lubiła za tym stereotypem kobiet muszących założyć rodzinę, ale wiedziała, że jest on wciąż żywy wśród wielu mieszkańców Krainy.
Siedząc przy stole wysłuchała przechadzającej się rudowłosej. To co mówiła brzmiało logicznie i całkiem przekonująco. Może była młoda i jeszcze nie do końca zachowywała się dojrzale, ale wyglądało na to, że wie co robi. Pokiwała głową, dając w ten sposób znak, że rozumie jej plan i przytakuje mu. Miała szczerą nadzieję, że uda im czegoś dowiedzieć, ale podobnie jak Mae nie liczyła na to, by przełom miał się pojawić od Mary. Mimo wszystko zgodzie z życzeniem dziewczyny zmierzała ją zaprowadzić do pracownicy.
— Tak, Agnes mieszkała tu od kilku lat. Przygarnęłam ją z ulicy. Uciekła z sierocińca i nie miała dachu nad głową, a nie chciała tam wracać. Zaproponowałam jej pokój w zamian za pracę — wyjaśniła krótko Lotta. Historie większości dziewcząt trudniących się nierządem w jej przybytku nie należały do wesołych ani łatwych. Niektóre z nich z zaoszczędzonych pieniędzy decydowały się zakupić walizkę i bilet w jakieś odległe miejsce, by odciąć się od przeszłości i zacząć od nowa. Większość jednak była na tyle młoda, że wolały wydawać pieniądze na zwiewne sukienki, kwiatowe perfumy oraz drogie kosmetyki. Lotta nigdy nie próbowała zarządzać ich finansami. Miała wystarczająco problemów na głowie, jeśli chodzi o kwestię zliczania tego, która dziewczyna ile zarobiła w ciągu ostatniego miesiąca.
Otworzyła szufladę pod biurkiem i wyciągnęła z niej ciężki pęk kluczy. Z zaskakującą łatwością odnalazła jeden z nich, po czym wstała i stukając obcasami skierowała się do wyjścia z gabinetu. — Chodźmy zatem. Pokój Agnes znajduje się naprzeciwko Mary. Musi być wstrząśnięta. Były nie tylko sąsiadkami, ale też przyjaciółkami. Tutaj wszystkie dziewczyny się znają przynajmniej z imienia — dodała, idąc długim korytarzem zatopionym w półmroku. Przez otwarte po obu stronach okna panował lekki przeciąg, dzięki czemu było nieco chłodniej.
Lotta zatrzymała się przed drzwiami z numerem 5. Już zza nich dało się słyszeć ciche szlochanie. Właścicielka domu publicznego spojrzała na swoją rudowłosą towarzyszkę, ale odchrząknęła z lekkim zmieszaniem, po czym zapukała. W pierwszej chwili zamiast spodziewanej odpowiedzi mogły usłyszeć jak ktoś głośno dmucha nos, a potem chyba myje dłonie lub ochlapuje sobie zapłakaną twarz wodą. Kiedy Mary uchyliła im drzwi wyglądała jak siedem nieszczęść. Bez przesadnego makijażu i nastroszonej fryzury trudno było ją poznać. Po zaczerwienionych oczach od razu było widać, że płakała, ale mimo tego odsunęła się, by wpuścić dwie kobiety do środka. Nieco nerwowym gestem zaczęła uprzątać pokój. Zarzuciła kołdrę i narzutę na łóżko, by zakryć to, że pościel była w nieładnie, a potem szybko zgarnęła kilka drobiazgów stojących na toaletce.
— Przepraszam za ten bałagan. Przez tę całą sytuację nie miałam głowy do sprzątania. — wychrypiała, zatrzaskując szafę. — Nie wiem czy mogę jakkolwiek pomóc w rozwiązaniu zagadki śmierci Agnes. Nie miała rodziny ani amanta. Odwiedzał ją tylko Lawrence.
15.11.2021
Od Nathaniela cd. Stanleya
Od Stanleya do Claire
Stanley od zawsze miał smykałkę do interesów.
Już za dzieciaka pomagał w gospodarstwie, żeby wieczorami przerzucać się na działki sąsiadów, robiąc wszystko, byle odłożyć kilka groszy na czarną godzinę. Jedyny w końcu świadkiem, że w tamtych czasach byle grosz bywał na wagę pełnoprawnego złota czy nawet cyprnaitu. Nawyku chomikowania pieniędzy i chorobliwego wręcz oszczędzania nie pozbył się nawet w czasie swojej samotnej wędrówki. Prawdopodobnie wyłącznie dlatego jeszcze nie zwariował, próbując wiązać koniec z końcem przy dwójce nicponiów u boku. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, ile pieniędzy pochłaniało jedno dziecko, co dopiero dwoje. Wcale nie polował w końcu więcej, nie przynosił więcej zwierzyny, najwyżej więcej zbierał kruszcu z wyludnionych, opuszczonych szybów, ale to też nie ratowało domowego budżetu. Oszczędności topniały w oczach, gdy z jednego wierzchowca zrobiło się ich troje, a w planach miał zakup kolejnego. Sprzedawał mniej mięsa i skór, zostawiając je na użytek własny. Robił większe zapasy, częściej schodził z góry, dłużej bywał w miastach, żeby stęsknione cywilizacji bachory mogły nieco oswoić się z kulturą.
Stella wracała do domu chętnie. Wybawiona, z obietnicą kolejnych znajomości prowadzonych przez listy do następnego spotkania, gdy ponownie zjadą obładowanym skórami wozem. Z satysfakcją dobierała skóry na nowe płaszcze, z wprawą skórowała najbardziej tłuste dziki i za miastem tęskniła tylko wtedy, gdy wymarzyła sobie, że następnym razem Stan pozwoli jej dołączyć do rundki pokera w barze.
Problemem był Billy, który do życia w głuszy najzwyczajniej w świecie się nie nadawał. Jego pierwszym wspaniałym pomysłem, w którym zresztą sam Stan odmówił jakiegokolwiek współuczestnictwa, był kurnik. W górach. Nie byle jaki, bo h u m a n i t a r n y. Z wybiegiem. W cholernie niskich temperaturach, z pogodą zmienną jak chorągiewka, przy braku nadmiarowych resztek do wykarmienia i niskim zapotrzebowaniem na coś tak trywialnego jak świeże jajka. Bękart udomowił jedną, biedną dziką kurkę, która chyba tylko przez własną głupotę zapętała się do środka Gęstwiny, skąd wytrzasnął ją całą ubabraną w błocie, krwi i z poharatanym skrzydełkiem. Kura została dzielnie ochrzczona Dajką, ku sprzeczności, bo do tej pory nie wydała z siebie ani jednego jajka, za to Stan musiał regularnie znosić całodzienne skrzeczenie jej durnego dzioba.
A żeby się na tym skończyło! Później pojawiły się jeszcze durniejsze pomysły. Mapy jeszcze Stan rozumiał, dobrze było orientować się we świecie, ale książki? Za nimi poszła nauka, jakieś bzdurne plany o potencjalnej szkole średniej, gdy cała wiedza potrzebna człowiekowi powinna kończyć się na tym, o czym dowiedzieć można się w domu! Do Stanleya średnio docierało, po co komu z tej całej nauki więcej niż czytanie i pisanie. Podstawy były, to won do roboty, darmozjadów nikt utrzymywał nie będzie, w jego oczach należało trzymać fach w ręku.
Rodzina to jednak rodzina, dlatego przy pierwszym znalezionym ogłoszeniu z obiecaną dosyć sensowną stawką poleciał w te pędy się zgłosić. A ogłoszenie wisiało sobie ładne, na słupie między barem a sklepem, w idealnym miejscu, żeby człowiek miał ochotę spojrzeć na tekst, na siebie i zorientować się, jak bardzo w dupie stoi z opłatami na nadchodzący sezon.
Wszedł do salonu, zdjął i otrzepał z kurzu kapelusz, odchrząknął i ruszył do barmana, stojącego za ladą.
— Wiadomo gdzie znajdę tu jakąś Claire?
— To panienka wystawiła ogłoszenie? — spytał się grzecznie, gapiąc się ciekawostko na zagracony częściami i nieznanymi mu urządzeniami warsztat.