Wóz podskoczył na nierówności, zakołysał się, ale dzielnie pruł dalej. Wypełniony tobołkami, wyprawionymi skórami, fragmentami ładniejszych kości, a nawet kilkoma porcjami suszonego mięsa z niedźwiedzia, przysłowionego rarytasu, którego niewielu miało przyjemność spróbować. Oczywiście, przed zjedzeniem potencjalny zajadacz i tak będzie musiał samodzielnie je w pełni przygotować, żeby nie zemrzeć od własnej głupoty, ale to już nie należało do zmartwień trapera. On swoje upolował, przygotował do transportu i zamierzał sprzedać, koniec problemu, co najwyżej mógł polecić przepis na bardzo dobry gulasz. Zatrzymali się wcześniej w Huronfield, żeby odebrać pocztę, ogłosić, że wracają za tydzień, może dwa, bo muszą odebrać większy rachunek i obiecać pozałatwiać po drodze kilka najpotrzebniejszych rzeczy dla znajomych. Niby mogli sprzedać wszystko po drodze, ale doskonale wiedział, że im większe miasto, tym większe ceny, a stali klienci zawsze płacili na czas, okrągłą sumkę i nie bali się chętnie dawkować napiwków za wysoką jakość produktu. Solidnego dostawcę należało w końcu cenić, mawiali, a Stan prężył się przy tym dumnie, jak kot z połechtanym głaskaniem ego.
Na horyzoncie widniał za to już krajobraz majaczącego się w oddali Blisstown, do którego zaglądali wyłącznie w sprawie ważnych i ważniejszych sprawunków, jak to określał Stanley. Dzieciarnia zrozumiała dokładnie, co miał na myśli, bo ręka mężczyzny już od kilku tygodni świerzbiła na myśl o kolejnej rundce kart, do której żadnego z bliźniąt nie był w stanie do tej pory przekonać. Billy niezbyt radził sobie z zasadami, preferując umysłowe łamigłówki, a Stella miała tak tragiczną pokerową twarz, że ani razu nie udało jej się zblefować na poważnie. Oboje wyskoczyli nieco przodem na koniach, ścigając się w przyjacielskiej zabawie, zostawiając Stana samego ze swoimi myślami na cholernie niewygodnym koźle.
Obecnie posiadali tylko trzy konie, z czego jeden zawsze musiał ciągnąc wóz. Mieszkając samemu życie z jednym rumakiem nie sprawiało mu kłopotu, gdy mógł swobodnie przenieść wszystkie potrzebne sobie rzeczy w kilku rundkach z podgórskiego miasteczka, ale transport majdanu dla trzech osób stawał się już lekkim wyzwaniem. Trzeba było uzupełnić zapasy prochu, linek, past, kupić nowe buty, bo te trzyletnie zdążyły się już Billy`emu rozwalić, a przy tym zwyczajnie zaciągnąć odpowiednie zapasy ziarna i mąki wzdłuż górskich szlaków.
Zaczął gwizdać, bo wszystko było lepiej z gwizdaniem, dlatego w nieco lepszym humorze wjechał do Blisstown.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz