Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

4.11.2021

Od Dennis cd. Lisiego Kłosa

    Przez cały dzień pogoda była naprawdę piękna, więc gdy tylko chłopcy wykonali wszystkie swoje nieliczne obowiązki, pobiegli gdzieś w pole, mgliście obiecując, że na pewno wrócą na kolację. Dennis co do tego akurat nie miała wątpliwości, bo nigdy nie sprawiali kłopotów akurat pod tym względem, ale musiała przyznać, że też chętnie poszłaby na spacer. Nie miała jednak na to czasu, mając przed oczami wizję tego, jak wiele musi jeszcze zrobić, a jak niewiele pozostało do wieczora.
    Kiedy się pracowało, godziny płynęły jakoś szybciej, a dziewczyna nierzadko zbyt dobitnie się o tym przekonywała.
    Od wschodu słońca biegała po farmie w tę i we w tę, czasami nie wiedząc, w co ręce włożyć, ale nigdy nie narzekała. Nawet w takie dni jak ten, kiedy aż prosiło się o to, żeby usiąść na trawie ze szklanką chłodnej wody w dłoni i po prostu odpocząć, cieszyć się piękną pogodą oraz w ogóle słonecznym dniem.
    Dla siebie znajdowała chwilę dopiero wtedy, gdy wszyscy poszli już spać. Tak miało być również tego dnia.
    Dennis zupełnie oddała się rytmowi i monotonii. Nawet nie zająknęła się, że chciałaby coś zmienić. Tym bardziej, że nie chciała znowu zawieść ojca. Od tamtego feralnego dnia, kiedy zniszczył jej się wóz i zostawiła swoją rodzinę samych sobie na jedną noc, patrzył na nią o wiele bardziej smutno niż zazwyczaj. Widziała w jego oczach rozczarowanie i ogromny żal, których wprost nie potrafiła znieść, więc z miłością przygotowała posiłek dla niego oraz swoich braci. Chłopcy wrócili tego dnia jakoś szczególnie roześmiani i skłonni do żartowania, ale dziewczyna nie przejęła się tym aż nadto. Cieszyła się natomiast, że mieli dobre humory.
    Żałowała, że nie potrafiła powiedzieć tego samego o ojcu, który ostatnimi czasy stał się jeszcze bardziej milczący, choć wydawać by się mogło, że to raczej niemożliwe. Gdy siedziała z nim podczas kolacji, nie odezwał się ani słowem, a kiedy kładł się spać, nie powiedział nawet swojej standardowej formułki. Był nią tak cholernie zawiedziony…
    Dennis miała zamiar krzątać się po domu tylko jeszcze chwilkę, ale usłyszała wesołe śmiechy dobiegające z pokoju chłopców, którzy powinni już od dawna spać.
    Stanąwszy pod drzwiami, zmarszczyła nieco brwi, a potem zapukała, chcąc dostać się do środka. Gdy ją zobaczyli, śmiali się trochę ciszej, ale nadal było im bardzo wesoło.
    — Co jest? Dlaczego nie śpicie? — zapytała, siadając na jednym ze skrzypiących łóżek.
    W odpowiedzi usłyszała tylko falę chłopięcych chichotów.
    — Co wam tak śmieszno, co?
    Zaczęła głaskać po głowie pięcioletniego Jeremiaha, najmłodszego z tej całej gromadki, którego ciemnobrązowe oczęta już się przymykały. Wyglądał na zmęczonego, a śmiechy braci nie pozwalały mu spać.
    — Widzieliśmy obok stawku takiego śmiesznego pana — zachichotał Brice, a Stanley zawtórował mu niemal od razu.
    — Ale jak to “śmiesznego pana”?
    — No, takiego śmiesznego! Miał takie długie, czarne włosy i bardzo duży nos!
    — I był tak dziwnie ubrany!
    — Miał w rękach martwego królika, bleh… — dodał jeszcze Noel skryty gdzieś pod swoim kocem.
    Podobnych komentarzy pojawiło się jeszcze kilka, a Dennis przerzucała spojrzenie z jednego brata na drugiego, próbując te chaotyczne wypowiedzi złożyć jakoś do kupy. Nie było to łatwe, bo chłopcy znowu się ożywili i wyglądali tak, jakby tej nocy spać nie zamierzali. Trwało to dobrą chwilę, zanim najstarszy z nich, Ernest, nie kazał im się uciszyć i nie rzucił mrukliwego wyjaśnienia jakby od niechcenia:
    — To był jakiś Natywny, kręcił się po okolicy całe popołudnie. Zresztą, wieczór też — powiedział, po czym przewrócił się na drugi bok, dając w ten sposób znak, że ta dyskusja już go nie dotyczy.
    — A potrzebował czegoś? Może był zmęczony, chory albo głodny? Zapytaliście go?
    — A gdzie tam!
    Dennis posmutniała nieco, po czym wstała z łóżka, na którym najmłodszy z braci już spokojnie spał.
    — W takim razie zamiast się śmiać, trzeba było zapytać, czy czegoś nie potrzebuje… Idźcie już spać. Dobranoc.
    Zamknęła za sobą drzwi i miała zamiar skierować się na swoje posłanie, ale nie mogła przestać myśleć o rozmowie sprzed chwili. Strasznie uderzyło ją to, że chłopcy byli tak pozbawieni wrażliwości oraz chęci pomocy. Nawet jeśli jej nie potrzebował, mogli przecież zapytać! Nic by ich to nie kosztowało! No właśnie... A co jeśli tej pomocy jednak potrzebował?
    Dwudziestotrzylatka nie mogła wyrzucić z głowy tej jednej myśli, co automatycznie przełożyło się na to, że nie była w stanie znaleźć sobie miejsca – nie potrafiła skupić się na szyciu, sprzątaniu, o śnie i zegarku nawet nie wspominając!
    Dlatego też, kiedy tylko upewniła się, że wszyscy w końcu zasnęli, narzuciła coś na plecy i wyszła. Skierowała się w stronę stawu, gdzie chłopcy podobno spotkali tego “zabawnego pana” z zamiarem po prostu rozeznania się w sytuacji. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby komukolwiek działaby się jakakolwiek krzywda, a ona zignorowała to dla własnej wygody. Chciała tam zajrzeć dla spokoju ducha i z dobrego serca.
    Jej dom i stawek nie dzieliła długa droga, więc Dennis znalazła się na miejscu stosunkowo prędko. Starała się poruszać znajomą trasą, żeby się przypadkiem nie zgubić, chociaż trzeba przyznać, że przez tyle lat zdążyła poznać okolicę na tyle dobrze, że potrzeba było chyba cudu, żeby się pomyliła.
    Już z daleka zobaczyła niewielkie ognisko, które tliło się spokojnie, bardzo miękko. Jakby nigdzie się nie spieszyło i dawało sobie mnóstwo czasu, a dziewczyna mogłaby mu nawet zazdrościć. Tuż obok ogniska siedział mężczyzna, którego twarz ujawniało blade, ciepłe światło ognia. Przyjrzała mu się zdawkowo, już wkrótce potem dochodząc do wniosku, że mężczyzna pasuje do chaotycznego opisu przedstawionego przez chłopców jeszcze chwilę temu.
    Gałązki okolicznych drzew trzaskały pod naciskiem jej starych butów, gdy zbliżała się coraz bardziej.
    — Dobry wieczór — przywitała się, a na jej twarzy pojawił się skromny uśmiech. — Mam na imię Dennis i chciałam tylko zapytać – wszystko u pana dobrze? Dlaczego siedzi tu pan tak sam? Potrzebuje pan czegoś?
    Dennis zalała nieznajomego falą pytań i miała ich jeszcze kilka, ale nie zadała ich, bo mężczyzna na nią spojrzał. Miał takie puste spojrzenie… I musiała minąć chwila, zanim odzyskała fason.
    — Może jest pan, no nie wiem, chory albo coś? Mogłabym w czymś pomóc?
    Ona mówiła, a on milczał. Poczuła się nawet trochę jak intruz, bo pewnie mu w czymś przeszkodziła, cokolwiek akurat robił, może po prostu odpoczywał, ale mimo to przysiadła obok ogniska, gdy wykonał ruch jednoznacznie wskazujący na zaproszenie, które Hoover postanowiła przyjąć bez zbędnych wątpliwości.
    — Co to takiego? — zapytała znowu, kiwając głowę w stronę fajki.
    Ulatywał z niej dym o bardzo charakterystycznym zapachu, który trudno było jakkolwiek zidentyfikować. Był drażniący, ale gdzieś w tym wszystkim znajdowała nutkę przyjemności.
    Wbijała w niego zaciekawione spojrzenie, mając cały czas na uwadze, że powinna wracać do domu, bo przecież musi wstać z samego rana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz