Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

15.11.2021

Od Nathaniela cd. Stanleya

Okolice zdawały się żyć własnym harmonijnym życiem, kiedy tak przyglądał się im zupełnie nieprzypadkowo. Zdarzało mu się niegdyś podróżować przez lasy, wielkie czy nie, ale ten wyglądał zaskakująco pięknie i… leśnie o ile można to tak ująć. Ale czy są lasy, które nimi nie są? No właśnie. Nat skrzywił się nieco w zaskoczeniu na własne idiotyczne pytanie i spostrzeżenie. Zrezygnowany skupił się ponownie na drodze, obserwując runo leśne i okolice w poszukiwaniu pułapek. Tutejsze okolice podobno słynęły z traperów, którzy rozstawiali z zadowoleniem swoje pułapki, gdzie tylko mogli. Zwłaszcza, że młody medyk dawno porzucił już standardową i uklepaną dróżkę między wysokimi drzewami. Zbyt wielkie było prawdopodobieństwo spotkania ludzi, których poza miastami wolał jednak unikać. No właśnie. Tak od skrajności do skrajności, to była cała jego osobowość. Uwielbiał patrzeć na wyleczonych pacjentów i słuchać z dala głosów z pełnych barów, jednak tłumów nigdy nie lubił, a przebywanie z kimś sam na sam wpawało go w zbytnią ostrożność i często niepotrzebne spięcie. Jednak taki już był, pełen niedoskonałości i głupich nawyków, których nie miał kto z niego wyplenić na przestrzeni lat.
Chodzenie poza uklepanymi drogami miało swoje zalety, jednak pozostawał jeszcze fakt, że lasy są naturalnym domem dla dzikich zwierząt. To także stanowiło swoiste zmartwienie dla blondyna. Uspokajało go jedynie to, że jego klacz zapewne będzie o niebezpieczeństwie wiedziała pierwsza i z pewnością zrobi się bardzo niespokojna. Zatem tak długo, jak jej krok był płynny i powolny, nie było się czego bać. Chyba. Ze złym przeczuciem przeczesał splątaną grzywę zwierzęcia palcami. Coś podpowiadało mu, że nie będzie to piękny i monotonny dzień, jak każdy inny spędzony w podróży.
Dzień nie był taki młody, ale jeszcze się nie starzał, kiedy w oddali coś zawyło i zahuczało. Nat szarpnął za wodze, wsłuchując się w milczący przez chwilę las. Liście szumiały w spokojnym rytmie, ptaki jeszcze chwilę szczebiotały wesoło, kiedy powietrze przeszył kolejny ryk, dużo bardziej żałosny i bolesny, aż Nathanielowi ciary przeszły po plecach na samą myśl. Coś wpadło w pułapkę. Przyszło mu do głowy, a sądząc po dźwięku, obstawiał coś dużego, włochatego, czego nazwa zaczyna się na „N” i kończy na „dźwiedź”. Dobrze, że on, nie ja. I bez większego namysłu ruszył swoją drogą, przed siebie. Jednak coś przekroczyło drogę jego drogiej klaczy, która żwawym ruchem zmieniła kierunek ich jazdy, prychając przestraszona. Nat jedynie kątem oka dojrzał błyszczące się rude futro i … trzy pary oczu? Ile? Jednak nie miał czasu na zastanawianie się nad tą sytuacją. Zresztą, pewnie mu się przewidziało w biegu i stresie. Swoją przyjaciółkę opanował w miarę szybko, jednak nie było to proste. Z wrażenia aż wyszedł z siodła.
Jechał powoli i spokojnie, bo nie miał ochoty na wpadnięcie w pułapki co powtarza się już kolejny raz, a świadczy o fakcie, że jednak jest mu to tak nie na rękę, że trzeba powiedzieć to więcej niż raz. Teraz jednak miał się na baczności jeszcze bardziej, bo kompletnie zagubił się po nagłej panice swojej klaczy. Nie wiedział, w którą stronę dokładnie idą i jak daleko do brzegu lasu. Spodziewał się wielu dni wędrówki, deszczu, słońca, niedźwiedzi, a nawet spania pod gołym niebem, a nie w siodle, jednak wiecie czego Nathaniel się nie spodziewał? Otóż, że kiedy wyjdzie z kolejnych krzaków pod drzewem spotka człowieka. Ale to nie byle jakiego człowieka, ba! Dorosłego, postawnego mężczyznę, z którego boków… i właściwie zewsząd lała się krew. Celował w niego rewolwerem. 
— Ktoś ty? — gardłowy głos nie zdołał wyrwać go z szoku. Milczał więc jeszcze przez chwilę, zastanawiając się co poczynić. No, bo ok… był lekarzem, ale jasna cholera, celują w niego bronią palną. Życie jeszcze jest mu miłe. Mógłby odjechać, tak bez słowa, ale coś mu podpowiadało, że jego sumienie upierdzieliłoby go następnego dnia na śniadanie. Dlatego niepewnie potarł czoło i wziął głęboki wdech. To będzie ciekawe…. Doświadczenie.
— Zgubionym w lesie lekarzem. — Ile ten człowiek musiał mieć szczęścia, aby trafić na medyka w środku głuszy. Aż Nat zastanowił się, czy aby przypadkiem Jedyny jednak gdzieś tam nad nimi nie czuwa. Nat zszedł z klaczy i otworzył torbę wiszącą u jej boku. Ta tylko schyliła łeb, podgryzając odrobinę trawki. Igła, nić, bo bez tego się nie obejdzie, no i oczywiście odrobina nieco poszarzałych bandaży. Nowe miał w innej torbie, jako że niedawno uzupełniał zapasy w wielkim mieście. Obejrzał się jeszcze raz na tego człowieka i sięgnął też po wodę i jakiś lek z ziół na rzekome zakażenia. Zapewne niewiele on dawał, jednak był lepszy niż pozostawianie ran bez zabezpieczenia.
— Byłbym wdzięczny jakbyś jednak nie próbował we mnie strzelać — powiedział i zbliżył się bez zawahania, rzucając wszystko na trawę obok nieszczęśnika i żwawo pozbawiając go resztek koszuli, aby spojrzeć na jego rany. Zmarszczył nos, nawet nie słuchając co ten facet ma do powiedzenia. Masz za dobre serce Nat. Za dobre, kiedyś za to oberwiesz. Zawinął kawałek ściereczki i przyłożył do ust gościa, który rzucił mu tylko groźne spojrzenie.
— Zagryź, bo będzie bolało — zamilkł na sekundę — bardziej niż teraz. — I powolnymi płynnymi ruchami zaczął zmywać nadmiar krwi z jego ciała. Potem w ruch poszła igła i nić, a sprawne ruchy szybko załatały rany pozostawione przez ewidentnie zwierzęce pazury. Wszystko przy akompaniamencie pomrukiwań bólu rozmytych gdzieś w tle poza umysłem Nathaniela. A kiedy cała ta „operacja”, która pochłonęła całą jego uwagę, skończyła się, posmarował szwy maścią i obwiązał bandażem. Źle nie było. Zawsze mogło skończyć się na amputacji lub połamanych kończynach, na co, na szczęście, nic nie wskazywało, gdyż żebra ładnie utrzymywały swój kształt pod naciskiem jego palców.
— Skończone… Nie zemdlałeś? — rzucił w powietrze, zbierając swoje rzeczy i kierując się do torby uwieszonej u końskiego boku. Niebo powoli zasnuwało się pomarańczami i żółciami nadchodzącego zmierzchu, a cienie drzew przykrywały wszystko wokoło. — Co tak właściwie się stało?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz