Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

22.11.2021

Od Stanleya, CD. Nathaniela

Cholerne, paskudne niedźwiedzie, które teraz Stanley najchętniej ukatrupiłby własnymi łapami. Zacisnąć jedną, zacisnąć drugą i zmusić zasrańce, żeby też przeszły przez etap absolutnego przerażenia. Tej pojedynczej chwili, która rzuca światło na wszystkie popełnione do tej pory dobre i złe uczynki. Na życie z perspektywy pewnego dystansu człowieka, który właśnie spotkał się ze śmiercią. I w zasadzie Stan z tym większych kłopotów nie miał, bo romansowali wspólnie dość długi czas, będąc na niejednej randce, gdy znalazł się po złej stronie lufy czy zwyczajnie zakręcił się nie przy tej robocie, co trzeba. Popełniał przecież błędy i za młodu jako wielki chojrak tykał się sprawunków niemożliwych do wykonania. Bawił się zadaniami, miejscami nawet na granicy prawa, ale za każdym razem czerpał z tego maksymalną satysfakcję. Ustatkował się z czasem, gdy pieniądze przestały już tak ładnie brzęczeć, a za ciekawymi wspomnieniami podążyły blizny, którymi jego ciało było w dużej mierze pokryte. 

I może właśnie te doświadczenia nauczyły go, żeby zbytnio z obcymi się nie spoufalać. Nawet z takimi, którzy rzekomo oferują przyjemną, darmową pomoc, jak na zbawienie prosto z nieba. Mało to przejezdnych, którym przy pomocy w ponownym założeniu koła na obręcz powozu zaproponowano ekstra kulkę w łeb? Tu nikt się z nikim nie cackał, a partacze długo nie przeżywali, zbytnio styrani problematyczną rzeczywistością. Jeden zły ruch, niewłaściwie ulokowane zaufanie i nie byłoby nikogo, kto by rozpoznał ciało. Zwłaszcza w Gęstwinie, gdzie można było potencjalne mordy i podboje zwalić na zwierzęta, tak usłużne człowiekowi w ramach wymówki. 

A przybysz na lekarza nie wyglądał, chociaż Stan ostatni raz widział człowieka w ładnym fraczku i lekarskim kitlu, gdy Stella mało mu nie zeszła na rękach. Sam zęby rwał u kowala i ochoczo twierdził, że nie ma żadnej przywary, której nie da się wyleczyć odrobiną tranu, terpentyną, ewentualnie czosnkiem i ziółkami. Chuj w zasadzie wiedział, czy kurdupel nie trzyma zza pazuchą płaszcza własnego pistoletu, przygotowanego do szybkiego wystrzału, jak tylko Stanley spuściłby z rezonu. 

I miał już go zestrzelić, gdy tak zaskoczył żwawo ze swojego konia i oglądał go jak zwierzę w cyrku, chyba wyłącznie ku własnej, barbarzyńskiej przyjemności, ale w głowie mężczyzny rozgorzała jedna myśl.

Kurna, dzieciarnia pewnie w popłochu zwiała siną w dal. Lepiej człowieka przy sobie przetrzymać, nawet na własne zgonowanie, byle nie natrafił na bliźniaki w głuszy, dużo bardziej od Stana podatne na manipulację, ładne uśmieszki i źle wykonane uściski dłoni. Chyba tylko dlatego puścił w końcu pistolet, kierując jego lufę ku ziemi.

Pozwolił sobie pomóc i tylko w ciszy przeplecionej pomrukiwaniami bólu, dogorywał sobie w świętym spokoju. Tu jakieś igły, tam jakieś specyfiki, a postępujący po nich ból trzymał się na cienkiej linii powiązania ze świadomością Stana, która pojawiała się i znikała w rytm przejawiających się mu przed oczami mroczków. Przy szczególnie nadwrażliwym nerwie myślał, że zaraz zejdzie z tego ziemskiego padołu i najwyżej zawinie się w grobie obok świętej pamięci mateczki, jeżeli będzie miał szansę, przyjemność, a Jedyny się nad nim zlituje. Dopiero po dłuższej chwili otrząsnął się z resztek problematycznych drgnięć ciała, długo po tym, jak Nathaniel zakończył już swoją pracę. 

— Skończone… Nie zemdlałeś? 

— A żeby cię matka przez łeb kołyską pierdolnęła — odmruknął jękliwie, jednak w jego słowach nie było ani grama jadu. Bardziej pokraczne dziadowanie, gdy zagryzione zęby bolały już choćby od nienaturalnego nacisku. 

W odpowiedzi usłyszał ciche parsknięcie śmiechem, zanim zorientował się, że poprzedziło je kolejne pytanie, które nie dosłyszał przez swoje własne mamrotanie pod nosem.

— Czego? — burknął napuszony.

— Co tak właściwie się stało? — spytał łagodnie lekarzyna, oporządzając swoją kobyłę na boku.

— A chuj ci to w zasadzie wiedzieć — obruszył się, pokrzepiony jednak myślą, że wypadałoby okazać jakąkolwiek łaskę osobie, która uratowała mu dupę. Tylko dlatego się sięgnął od razu po pistolet, a jedynie obejrzał wybawiciela od stóp do głów. I nie spodobało mu się to, co zobaczył.

— Gdzie z takimi chudymi nogami w Gęstwinę się pchasz, baranie, chyba na własne niedoczekanie — podsumował zgryźliwie. — Niedźwiedzie, jak większość tego gówna tutaj. Jakiś debil musiał podrzucić cyprnait na jego niedoczekanie i jak zwykle gówno rozeszło się po okolicy. Trzy pary oczu to chuj, pewnie gdzieś tam latają bestie z ośmioma łapami. — Wzdrygnął się, bo wzdrygnął, chociaż w razie jakiegokolwiek podejrzenia na ten temat, zaprzeczyłby solennie. 

— Cyprnait? — Medyk doskoczył do mężczyzny, z zainteresowaniem wymalowanym na twarzy.

— Znaczy, tak mi się chyba wydaje. — Podrapał się po głowie zdrową ręką, czując się niekomfortowo po tak bacznym spojrzeniu. — A ty kiego taki interesowny, he?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz