Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

13.11.2021

Od Margaret

Wieczór wlazł na saloon. W progu przepędził zasiedziałe towarzystwo, zaprosił nowe; rozżarzył zbrudzone oświetlenie, wpuścił skopcone ćmoki. Mętna zadyma osiadła na oczach, omotała twardo zarysowane sylwetki, mrokiem pokładła się po twarzach surowych, zwróconych w stronę, gdzie obok wciśniętego w kąt pianina, na podniesieniu, w zaangażowanych polemikach tkwiły dwie osoby. Starli się oni w momencie, w którym skończono grać, naraz, nawet na oddech nie umożliwiając wyciszyć się pomieszczeniu — wpierw wyrwał się głos chłopski, zaraz dołączył do niego damski. Przez pewien czas turkotali tak wspólnie, aż nagle męski w oburzeniu uniósł się do takich skali, że ostatecznie zakrzyczał kobiecy. I to tak bezecnie zdusił współrozmówczynie, że ta naraz usłużnie umilkła, lecz na odwet uniosła dłoń i z werwą docisnęła klawisz instrumentu; raz, dwa, uderzenie za uderzeniem, odezwa za odezwą. Wciskała, z zaciętą miną podziwiając kwitnące purpury na prostackich licach.
Partner dysput nosił się pod pseudonimem możliwie tak przesadzonym w swoich złożonościach, że Moore po dwóch, trzech pierwszych sylabach stwierdziła, że nie będzie marnować energii na trzymanie tego w pamięci, oraz uchodził za osobę z bliskiego grona właściciela saloonu — to właśnie pracodawca Margaret miał taką wyobraźnię, żeby zatrzymać kobietę tuż przed wstąpieniem na podest. W niezręcznościach i bez sensu stworzonym zdarzeniu zostali sobie przedstawieni; wymienili imiona, Moore wysiliła się nawet na grzecznościowy uśmiech, ale zanim nowe koleżeństwo zdołało zebrać myśli na rozpoczęcie dialogów, kobieta zawinęła materiałami spódnic i ogłosiła wszerz, że musi się rozśpiewać, zanim w lokalu mnogo zbierze się towarzystwo.
Możliwe mężczyźnie nie spodobała się taka wymówka, możliwie wziął to za bardzo do siebie.
Podszedł tuż po trzecim utworze. Zaczął grzecznie, od komplementu i mało zmyślnego, ale nadal miłego komentarza na temat doboru utworów. Moore na odpowiedź mu podziękowała, ale zrobiła to czysto taktownie, mocno zdawkowo — widocznie za zdawkowo na standard dziwnego amanta, który z tak oszczędnych odpowiedzi nie był w ogóle stanie rozwinąć rozmów. Na chwile się zaciął, w niemocy zmusił do wyduszenia losowych spółgłosek i po naprawdę dłuższym momencie w końcu urodził pierwszą myśl; niespodziewanie stwierdził, że do uprzednich ładnych komplementów nagle doda złośliwe ale.
Margaret z początku cierpliwie odebrała zarzut, bez większego uniesienia rzuciła słowo na obronne, ale na odzew mężczyzna dodał następną uwagę, która nie mogła zostać odebrana z równym spokojem co poprzednia; tak zaczęli się przerzucać poglądami, a ich głosy, co każde następne zdanie wznosiły się na coraz krzykliwszą nutę. Wykłócali się tak ze sobą, aż mężczyzna zagotował się w swoim uniesieniu i nagle złapał w ton agresję; na tyle nieprzyjemną, że kobieta poddała się w dalszym przekrzykiwaniu — za to dorwała się do pianina.
Pierwsze wezwanie wysokiego dźwięku wybiło go z uniesionych postaw. W zamieszaniu umilkł, rozwarł usta i musiał z trzy razy zatrzepotać rzęsami, żeby przypomnieć sobie, co zamierzał wówczas powiedzieć — ale gdy to w końcu ze siebie wypluł, Moore zagłuszyła go następnym zerwaniem instrumentu; czyniła tak za każdym razem, za każdym uniesieniem. On rwał sobie gardło i zachodził niezdrowymi czerwieniami, a Margaret w końcu odnalazła w całym zdarzeniu uciechę. Z ukontentowaniem droczyła się z nim, aż mężczyzna tak zamotał się w tym wszystkim, że zdołał rozśmieszyć kobietę i to na tyle, że złamała się w swoich niewzruszonych postawach i obdarowała go uśmiechem; szerokim i paskudnie bezczelnym. 
I to możliwie było dla niego za dużo. W czystych bezsilnościach i uniesieniu niespodziewanie walną dłonią w klawiaturę. Pianino zapiszczało niezdrowo, wysoko, niemal krzykliwie, a Margaret bez większego pomyślunku zerwała się z krzesła i z werwą zatrzasnęła klapę instrumentu. 


[Czy mamy na sali odważnego ktosia, który zechce dołączyć do zabawy?]

2 komentarze: