Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

11.11.2021

Od Adama CD. Mae

— Walsh, kiedy zapłacisz? — Starzec zlustrował chuderlaka surowym spojrzeniem.
Ledwo trzymał się na nogach. Wychudły, z zapadniętymi polikami, które, w niby przyjemnym dla panieńskich ocząt akcie, miały podkreślać te jego kości policzkowe. Garbił się obrzydliwie. We włosach ni blasku. Z oczu też mu okropnie patrzyło. Chłodne, błękitne, pozbawione jakiejkolwiek empatii dla drugiego człowieka. Podkreślone jedynie worami pod oczami.
I był chytry, zbyt chytry, a starzec nie przepadał za chytrymi ludźmi.
Rewolwerowiec wzruszył ramionami, niedbale i zbywająco, jak to miał w swoim zwyczaju. Zadawano mu za dużo pytań, na które nigdy nie mógł, nie chciał lub nie potrafił odpowiedzieć. W tym przypadku szło o to ostatnie, decyzja ta podjudzona była również przez ból głowy związany z alkoholem wypitym dnia poprzedniego.
— Nie wiem — stwierdził w końcu, dzięki Jedynemu, w którego przecież nigdy nie wierzył, że choć konkretnie. I że wyjątkowo nie skłamał. — Pewnie jak znowu tu zajrzę — mruknął, odbierając swoje rewolwery od mężczyzny, by następnie wcisnąć je do kabury. Przed tym potrzymał je przez chwilę w dłoniach; leżały, jak zawsze, doskonale.
A więc nic się nie zmieniło.
— Walsh, do wszystkich kurew. A niby kiedy zajrzysz? Wisisz mi już za…
— To trzeba było mi pozwolić grać w karty. Przy okazji spłaciłbym twoje długi.
— Ty? — Mężczyzna podniósł brew, pomarszczone czoło zmarszczyło się jeszcze bardziej, o ile było to możliwe. — Taki dobroduszny? Przecież ciebie zna…
Adam prychnął, ponownie przerywając wywód starca.
— Kurwa, czy będziesz łaskawy i przestaniesz mi cały czas przeryw… — przerwał, orientując się, że rewolwerowiec już nawet na niego nie patrzy. Bo ten nie odpowiedział, nie czekał na jakąkolwiek wymierzoną w jego kierunku broń, na pięść lecącą w kierunku chudego polika czy nawet środkowy palec. Zamiast tego Adam Walsh po prostu obrócił się na pięcie w połowie słowa starca, poprawił pas z rewolwerami, tak na wszelki wypadek, po czym uniósł dłoń, w pożegnalnym geście pokazując jedynie jej grzbiet. Nawet nie zerknął przez ramię, stwierdziwszy, że nie ma na to czasu.
— Do zobaczenia — burknął pod nosem starzec, gdy żegnały go skrzypiące drzwi. Powinien był je już dawno naoliwić.

Jęknął, próbując wdrapać się na Krowę, niezbyt przejmującego się tymi nieudanymi próbami swojego właściciela starającego się czym prędzej zasiąść na swoim rumaku i wyjechać z kolejnej dziury, w której dane mu było przenocować. Puślisko stęknęło, jęknęło, gdy strzemię wzięło na siebie ciężar mężczyzny, siodło trochę się przechyliło, a Krowa prychnął z oburzeniem i położył po sobie uszy, bo przecież zazwyczaj dosiadano go z gracją i elegancją, a nie z kacem oraz wątpliwą równowagą. Ogier przestąpił z nogi na nogę i trzasnął ogonem, ten obił się o drewniany płot.
— Krowa, spokój — syknął Adam, ściągając gwałtownie wodze. Koń w końcu się podporządkował, choć parsknął, swe niezadowolenie nadal w sposób oczywisty ukazując – bo przecież mógłby ganiać na pobliskim padoku za kobyłami, a nie ruszać dalej w drogę, nadwyrężać mięśnie w niezbyt sprzyjających warunkach.
Łydki docisnęły się do końskich boków, a mężczyzna zostawił miasto za sobą, stwierdzając, że należy o nim zapomnieć, by i jego mieszkańcy zapomnieli raz, a na zawsze o Adamie Walshu, który nawiedził je kilka razy niby duch, zmora i zapowiedź jakiegoś nieszczęścia. Kilkudomowa dziura złożona z jednej, szerszej ulicy spłonęła kilka dni później, czyszcząc rewolwerowca z jego wszystkich grzechów, zaniedbań oraz długów.

Gdy ją znalazł, dym nadal widoczny był na horyzoncie.
Leżała na ziemi, a, jak się domyślał, jej kobyła o całkiem inteligentnym spojrzeniu pasła się kilka kroków dalej. Uniosła łeb, zastrzygła uszami, uszami w ekscytacji zastrzygł i Krowa. Walsh przeklnął pod nosem.
— Tylko spróbuj — syknął, ściągając wodze. Koń zatańczył pod siodłem, dzięki Jedynemu, że nie za blisko nadal leżącej na ziemi dziewczynki.
Rewolwerowiec westchnął ciężko, zeskoczył z siodła. Krowę przywiązał – oczywiście dalej, nie chcąc, by ten wskoczył na grzbiet pobliskiej klaczy. Jakiś kamyk uciekł spod skórzanej podeszwy buta, ostrogi zabrzęczały, a Adam Walsh ukucnął. I dotknął dłonią, oczywiście bez rękawiczki, bo przecież rękawiczek od dawien dawna już nie miał, policzka dziewczynki, przy okazji mrużąc oczy, ściągając brwi, marszcząc czoło.
— Hej — mruknął, mocniej przyciskając palec do miękkiego, dziecięcego polika. — Hej — powiedział głośniej, pstryknął w niezdrowo bladą skórę. Nie ruszyła się, ale, dzięki Jedynemu, oddychała.
Choć rzadko kiedy chował nawet swoich przyjaciół, o ile tych w ogóle posiadał, tak nie wiedział, czy chowanie obcego mu dziecka nie przysporzyłoby mu kolejnych koszmarów. Kraina była miejscem bezwzględnym, dla każdego i bez wyjątku, niesprawiedliwą, okropną. Nadal czasami jednak spoglądał w niebo, zastanawiając się, czym sobie niektórzy zasłużyli.
Z zamyśleń wyrwały go jakieś bardzo ostre ząbki na opuszku palca wskazującego.
— Kurwa! — krzyknął.
Konie zadarły łby, on sam odskoczył od dziewczynki, w pobliskich krzakach zaszeleściło – uciekły z nich ptaki. Adam Walsh uniósł swoją dłoń na wysokość twarzy, teraz przyozdobionej grymasem bólu.
Na opuszku wisiał szczur.

przepraszamy za tak chaotycznie pourywane scenki ;w;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz