Szczapy płonęły żwawo, ogień przeskakiwał między kolejnymi kawałkami drewna. Wovoka siedział w milczeniu, niezainteresowany tym, co oferuje mu świat, ten namacalny i materialny. Ciemne oczy zwrócił ku równie ciemnemu niebu. Z nieboskłonu uśmiechnęła się do niego pojedyncza gwiazda. Mrugnęła nieśmiało, po chwili przygasła, nie chcąc zbytnio odstawać od koleżanek. Lis uśmiechnął się nieznacznie, zaciągnął się dymem z fajki. Dopiero wtedy dosłyszał kierowane w jego stronę pytania. Zamrugał, nieznacznie zdezorientowany, przyjrzał się kobiecie. Sens słów mu umykał; jak dym wił się w czaszce, a kiedy usiłował wyłuszczyć z tego konkrety – znikał. Jak widmo, jak cień.
― Zioła ― wyjaśnił krótko, bez zbędnej wylewności. Wovoka nigdy nie był nadto ekspresyjny i okazywał sobą tylko tyle, ile trzeba było, nic ponad to. Raz jeszcze przeciągnął spojrzeniem po kobiecej sylwetce. Powoli, ruchem oszczędnym, ale płynnym, jakby wyćwiczonym w każdym calu, poklepał skrawek ziemi obok siebie.
― Dziękuję ci za troskę, ale nic mi nie jest. To zwykły przystanek w drodze. Jeden z wielu ― ogień trzasnął, szczapa osunęła się w snopie iskier. Lis oszczędnie poprawił długie rękawy koszuli, mokasyn zaszurał o wyschniętą ziemię.
― Jestem Wovoka ― przedstawił się, odpowiadając na jej pytania w kompletnie poronionej kolejności, a przy okazji, dorzucając sobie także coś od siebie. W końcu nikt go o imię nie pytał. ― Tak wołali na mnie w plemieniu. Nazywano mnie też Lisim Kłosem, kiedy pełniłem funkcję szamana. Teraz jestem po prostu Harry. Harry Sland ― skinął jej nieznacznie głową, orle pióro wplecione w długie włosy zafalowało, wprawione w ruch wcześniejszym gestem.
― Możesz ze mną posiedzieć, jeśli masz taką ochotę ― znów wskazał jej miejsce obok siebie. ― Nie namawiam jednak. Każdy z nas ma swoje obowiązki, każdego duchy wołają w inne miejsce. Mnie przywołały dzisiaj tutaj, jakby w końcu miały mi coś do przekazania. ― W ciemnych oczach Wovoki błysnęło zrozumienie. Być może to właśnie ta obca mu kobieta była odpowiedzią? Może to ona miała mu pomóc w nakłonieniu duchów do powrotu do jego plemienia? Szukał w końcu tak długo i zawsze bezskutecznie. Teraz jednak pojawiała się nowa zmienna. Teraz mógłby w poszukiwaniach nie być sam. Być może duchy – ewidentnie uprzedzone co do jego osoby – łaskawiej spojrzałyby na Dennis? Lisi Kłos zamyślił się po raz kolejny, a w tym zamyśleniu zaciągnął się solidnie dymem z fajki. Nie wypuścił go od razu, odczekał stosowną chwilę. Dopiero, kiedy obraz rozmazał mu się nieco przed oczami, wypuścił chmurę nosem.
Powietrze zapachniało osobliwie, ni to słodko, ni to gorzko.
― Wierzysz w duchy? ― spytał w końcu tonem łagodnym, choć zdecydowanie nieobecnym.
przepraszam, że tyle czekałaś :c
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz