Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

11.11.2021

Od Dennis do Ruby

    Dennis miała złe przeczucia, odkąd tylko ktoś zapukał do ich drzwi z samego rana. Ojciec nie wyszedł jeszcze wtedy z domu, dopiero się ubierał, co oznaczało tyle, że było naprawdę wcześnie. Sama dziewczyna kręciła się po kuchni zaspana, próbując w myślach ułożyć sobie jakiś plan dnia, który, prawdę powiedziawszy, nie różnił się za bardzo od tego, którym kierowała się wczoraj.
    Niewiele zrozumiała z rozmowy, która odbywała się w progu. Dolatywały do niej tylko jakieś pojedyncze słowa, dosłownie urywki zdań wypowiadanych przez ich niespodziewanego gościa. Trudno stwierdzić, czy Jackson Hoover w ogóle jakkolwiek odpowiedział na to, co ten miał do powiedzenia. Dennis wydawało się, że jedynie zamknął za nim drzwi.
    Zanim ojciec wrócił z przedsionka, dziewczyna zdążyła jedynie wyjrzeć przez okno w kuchni. Jej brwi nieznacznie się zmarszczyły, a w sercu ukłuła odrobina niepokoju, gdy dojrzała zastępcę szeryfa. Co jak co, ale wiedziała, że to nie zwiastuje absolutnie niczego dobrego. Szczególnie, że już chwilę później, dosłownie minutę przed tym, jak Hoover wyszedł, żeby rozpocząć kolejny długi, pracowity dzień, wsunął w dłonie córki niewielką kartkę podarowaną mu przez przedstawiciela władzy o dość surowej twarzy.
    Dennis miała niewielkie problemy nie tylko z liczeniem, ale również z czytaniem – czytała dość wolno, nieco opornie, czasami mieszały jej się litery i przekręcała słowa. W ogólnym rozrachunku jakoś sobie radziła, ale praktyki miała niewiele. W jej domu nie było ani jednej książki (oprócz jakiegoś tam spisu nauk Jedynego utkniętego w starej skrzynce gdzieś w głębi szafy), gazet nikt u nich nie kupował, a jedyne, co tak naprawdę czytała, to były jakieś krótkie notki i zawiadomienia porozwieszane na słupach w mieście lub, tak jak tego dnia, doręczone do rąk własnych.
    Kiedy w końcu udało jej się uporać z informacją przywiezioną przez zastępcę szeryfa, dziewczyna wsunęła ją do kieszeni spodni i rozpoczęła dzień, mając na uwadze, że ojciec obarczył ją odpowiedzialnością za tę sprawę i powinna się tym zająć. Nie dowiedziała się z niej zbyt wiele, bo podobno “szczegóły zostaną przedstawione osobiście na zebraniu”, ale skoro była podpisana przez samego szeryfa, dla Dennis oczywistym było, że chodzi o coś niezwykle ważnego.
    I faktycznie – kiedy zegar wybił odpowiednią godzinę, Hoover udała się do Jackburga, żeby wziąć udział w zebraniu w niewielkiej sali, gdzie przysiadła na niewielkiej, skrzypiącej ławeczce między Andym Fermanem a Toddem Tonkinem, bo nigdzie indziej nie znalazła już miejsca, a nie chciała się za bardzo rzucać w oczy.
    Wybiła pełna godzina, a na niewielkim podwyższeniu na przodzie pomieszczenia pojawił się szeryf Jackburga, a obok niego jego zastępca, który tego samego ranka obskakiwał całą okolicę. Bujny wąs, wysoki kapelusz i lśniąca gwiazda przyczepiona do jego skórzanej kamizelki sprawiały, że nie dało się go pomylić z kimkolwiek innym. Odchrząknął, skupił na sobie uwagę wszystkich, a potem rozejrzał się uważnie po prowizorycznej sali narad, samym spojrzeniem przygotowując przybyłych na najgorsze.
    Przynajmniej takie wrażenie miała Dennis, która cholernie przejęła się tą całą sytuacją. Nerwowo plątała kosmyki ze swojego luźno splecionego warkocza opadającego na jej smukłe ramię. Nie mogła doczekać się pierwszych słów szeryfa.
    — W ostatnim czasie — zaczął tonem tak surowym i poważnym, że dziewczynę aż zmroziło. — trafiło do mnie wiele niepokojących zgłoszeń.
    Atmosfera w ogóle nie była zbyt przyjazna. Wszyscy zgromadzeni wydawali się być dość nerwowi i lekko zdezorientowani. Nie było to nic zaskakującego, biorąc pod uwagę fakt, że wszyscy znaleźli się tutaj z powodu, o którym nie mieli pojęcia. Szeryf zaczął dopiero po jakimś czasie, nadal bardzo spokojnym, niewzruszonym tonem, wyjaśniać po co to wszystko, najpierw zapewniając o swoich jak najlepszych intencjach i o tym, że czegokolwiek i kogokolwiek ta sprawa dotyczy, zrobi wszystko, żeby problem rozwiązać, chociaż nadal słowem nie wspomniał, o co chodzi. Tylko wśród zgromadzonych mężczyzn i nielicznych kobiet wybrzmiewały ciche podejrzenia o powód.
    Samych konkretów wyjawił niewiele: w okolicy Jackburga na wielu ranczach, farmach i gospodarstwach umierało bydło.
    — Trzeba coś z tym zrobić! — rozbrzmiał jakiś głos, a w tłumie zawrzało. — Bo zaraz zostaniemy z niczym!
    — Proszę mi nie przerywać… — odparł szeryf, ale w tamtym momencie to już absolutnie nikogo nie obchodziło.
    — Ta zaraza zaraz mi wszystkie zabierze!
    — Ty to akurat gówno miałeś, Francis, dwie stare, ja to miałem kilka młodziutkich i mi zabrało połowę!
    — Dziś rano znalazłem kolejne dwie martwe!
    — Kto mi zabija bydło, przyznać się!
    — Wy ścierwa, padły mi trzy krowy!
    Ostatecznie zgromadzenie zaczęło zamieniło się w licytację, kto więcej stracił.
    — U mnie padło aż sześć! — donośny głos Todda Tonkina rozbrzmiał tuż obok dziewczyny, przez co aż podskoczyła na ławce.
    Dennis przysłoniła delikatnie uszy dłońmi. W tamtym momencie z pełną mocą uderzyła w nią świadomość, że zupełnie nie nadaje się do tego typu “obrad” i to ojciec powinien się tym zajmować – nie ona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz