Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

1.11.2021

Od Odette cd. Jules'a

Odette Warren miała wiele talentów.
Całkiem dobra była z niej złodziejka – bo przecież to nie tak, że całe życie podsuwali jej żarcie pod nos, albo w ogóle kogokolwiek obchodziło to, czy jadła. Miała (a może ma nadal, kto wie, lepiej nie sprawdzać) całkiem dobre oko i pewną rękę i byle pajaca z liny zestrzelić potrafi. Potrafi również ukraść konia z taką finezją i taką wprawą, jakiej próżno szukać u innych koniokradów. Zwinna i niewielka, dobrze wykorzystywała swoje atuty w walce, niezaznajomionym z taktyką napierdalania się pod barem wsadza chętnie palec w oko w pierwszym, lepszym i bardzo losowym momencie, a potem znika tak szybko, że nawet lokalny szeryf myśli sobie, że to chyba jakieś zwidy. Ale jeśli o wszelką rzecz około-jedzeniową chodzi… cóż. Tu okazuje się, że Odette, w równym stopniu co Jules, nie powinna nawet zbliżać się do kotła z zupą. O ile jedzący chcieli mieć żołądki wciąż całe, kiszki nieuszkodzone, a dupy… no właśnie, zostawmy lepiej te nieszczęsne dupy w spokoju. I na swoim miejscu.
Spojrzenie szarych oczu cyrkowego pajaca zdecydowanie nie przypadło Odette do gustu, bo za takie mierzenie jej spojrzeniem z góry kwalifikowało się już do tego, by dzióbnąć go paluchem w oko, kopnąć w piszczel, a potem uciekać (uprzednio zabierając cały, cyrkowy dobytek, bo przecież ciul wie, ale może będzie coś wart). Warren zadarła zadziornie głowę w górę, zmrużyła czerwone ślepia. Nie będzie jej tu żaden pajac cyrkowy oceniał, tak mówiła babcia. Znaczy, pewnie by tak mówiła, jakby pamiętała swoją babcię. Znaczy, na pewno by tak powiedziała, gdyby istniała.
― Jules. Jules Smith.
― Odette. Warren. ― wycedziła powoli i bardzo uprzejmie, choć przecież wcale nie było potrzeby, Donar chwilę temu przedstawił ją przecież. Ale czego Donar świadom nie był, to fakt, że w przeciągu tych paru minut koniokradka zdążyła już wypowiedzieć otwartą wojnę na spojrzenia temu cholernemu olbrzymowi (półolbrzyma może jeszcze by zniosła, gdyby błysnął szmaragdowym okiem, ale tego tutaj?). Bo tak jak Ilyusha łgać niekulturalnie lubi, tak i Odette – równie niekulturalnie – lubi szukać zaczepki.
― Nie wygląda wcale groźnie ten twój Woronov, Donar... Spodziewałam się czegoś bardziej... ― koniec, cisza, wzruszenie ramion. Pierwsza rękawica ląduje na ziemi.
― A mnie, Donar... Ta twoja Odette wygląda na taką, co ma bardzo lepkie rączki i wiele na sumieniu...
― Nawzajem, kucharzu ― odpowiedziała, od niechcenia zajrzała do kotła w którym rzeczony kucharz gotował coś atrakcyjnie śmierdzącego.
― Pozostaje mi zatem wierzyć, że danego słowa potrafi dotrzymać, bo zakładam rzecz jasna, że gdyby było inaczej, to wolałbyś oszczędzić sobie fatygi. Tak samo jak zakładam, że uświadomiłeś swoją kandydatkę o możliwych konsekwencjach, gdyby jednak wpadła na coś takiego nierozsądnego. Słusznie zakładam?
― Słusznie… ― Donar westchnął ciężko, powachlował się kapeluszem. I już miał kontynuować, kiedy wcale mu na to nie pozwolono.
― Przestańcie o mnie rozmawiać, jakby mnie tu nie było, do kurwy nędzy ― burknęła kandydatka, czując się w tym wszystkim bardzo zlekceważona. Jules kopał sobie dołek, ewidentnie nie chcąc zacząć tej znajomości w dobry sposób, na zaczepki oczywiste i te mniej także zareagować nie raczył. No i co ona miała ze sobą robić? ― Sam jesteś nierozsądny. I sam słowa nie dotrzymujesz ― zarzuciła mu dziecinnie, nie mając absolutnie zielonego pojęcia o tym czego Julian dotrzymuje, a czego już niekoniecznie.
Ilyushka, a ten twój majstersztyk to na pewno powinien takim stęchłym kapciem jebać? Ja bym tego Ogryzkowi nie dał nawet, a przecież on by wszystko zeżarł!
― I jeszcze przedstawiasz się fałszywym imieniem ― skrzyżowała dłonie na piersi, obejrzała się przez ramię na Donara. Oskarżycielsko, jakby cała jej persona fałszerstwem, kłamstwami i tym podobnymi rzeczami nieskalana była.
― Jak my wszyscy, córeczko. ― uciął Donar, używając protekcjonalnego tonu. Odette uniosła nieznacznie brwi do góry, bo za mniejsze przewinienia rozwalała ludziom nos. Albo no, przynajmniej próbowała rozwalać.
― Nie jestem twoją córką, Donar.
― A tam ― blondyn machnął potężną ręką ― czasem jednak jesteś i nie udawaj, że nie.
― Zupy? Zdaje się, że zaraz powinno być gotowe. ― wtrącił się Ilya, Julian, Jules, czy inny Pankracy, gestem zapraszając w kierunku swojego wielkiego garnka. Donar pokręcił głową przecząco – on już z julianowymi wyrobami miał do czynienia i wiedział, by broń boże, nigdy nie ruszać nic, co spod jego ręki wychodzi. Odette nie miała jeszcze tego doświadczenia na swoim koncie, dlatego też kiwnęła głową, tym samym podpisując na siebie wyrok.
― Atrakcyjnie… śmierdzi… ― podsumowała jeszcze, z powątpieniem zerkając na pływającą na wierzchu główkę cebuli. Biała brew nieznacznie uniosła się do góry – bogowie, który to już raz dzisiaj – i podjechała w górę jeszcze wyżej, kiedy w dłonie kobiety wciśnięta została miska z zupą i łyżka. Niepewnie, bardzo nawet, jakby ważył się w tej chwili los całego świata, zanurzyła łyżkę w zupie i wsunęła ją do ust.
A potem pożałowała, że w ogóle przyjechała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz