Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

7.11.2021

Od Nathaniela cd. Ezry

Zawiązał na twarzy ciasno chustę i wkroczył do sypiącego się budynku. Drzwi zaskrzypiały nieprzyjemnie, a podłoga trzaskała pod jego delikatnym krokiem. Zmierzył swoimi oczyma obdarte z nędznie niebieskiej farby ściany i skrzywił się na widok pleśni pnącej się do sufitu. Stare i nieco nadgryzione przez czas i korniki meble stały tu i ówdzie, dodając temu ciemnemu miejscu swoistego… uroku, o ile można to ująć w ten niekonwencjonalny sposób. Jednak Nathaniel nie przejął się tym wszystkim. Podróżując po tej krainie spotykał miejsca gorsze i bardziej zaniedbane niż to. W końcu bieda zdawała się dotykać każdego i wszędzie, a jako lekarz tani i przystępny, bo z jako takim dobrym sercem, odwiedzał chorych w takich rodzinach dość często. Co prawda wiele więcej, jak zbadać nieszczęśnika, nie mógł, ale czasem i to przynosiło ulgę tym, którzy bywali w potrzebie.
Domek ten kawałek od miasta okazał się mieć jedynie trzy, mocno zestarzałe pokoiki i w jednym z nich zapewne leżał jego przyszły pacjent. Nie był także zaskoczony, kiedy w chwilę po jego przybyciu w progu stanęła pulchna, ale widocznie zmęczona życiem kobieta. Zapewne była głodna i brakowało jej pieniędzy na wykarmienie rodziny. Zatem co kusiło takich jak ona na zapraszanie w swoje progi doktora? Prawda, jak już wspomniał, był tani, więc szeroko dostępny. Jednak brutalną rzeczywistością było, że jedyne co robił w tych rodzinach to rzucał okiem z dala na ofiarę choroby i z westchnieniem kręcił głową.
— Witajcie — jej cichy i zachrypły głos przebił panującą przez sekundy ciszę. Nathaniel jedynie kiwnął jej głową na powitanie w swojej zwyczajowej małomówności. – Medyku. Tędy! Tędy! — zawołała, widząc że wiele słów z niego nie wydobędzie. 
Jego buty ponownie zastukały na drewnianej posadzce. Nieodstępujący go na krok płaszcz zaszeleścił kiedy wkroczył do rozświetlonego świeczką pomieszczenia, z jednym, małym, mizernym oknem, rzucającym na ściany złote smugi słońca. Wewnątrz było także niemiłosiernie duszno, a kurz tańczył małymi obłoczkami widoczny gołym okiem. Pod ścianą ułożone były cztery posłania, a chory leżał naprzeciw nich ułożony chyba w jedynym łóżku. To właściwie też był jedyny mebel w tym miejscu. Pośród brudnej pościeli, widocznie ciepłej i zużytej użytkowaniem przez pokolenia leżało dziecko. Błękitne oczy Nathaniela zabłyszczały w niemym zrozumieniu, gdyż przypatrując się rodzinie nie zauważył innego dzieciaka niż ten nieszczęśnik zmożony przez chorobę. Babka, widocznie stara i równie schorowana, siedziała na brzegu łóżka i przesuwała swoimi kościstymi palcami po włosach gorączkującego chłopca. Ojciec za to smutnym wzrokiem przyglądał się widokom za oknem. I był jeszcze on. Widocznie ślepy na jedno z oczu chłopak. Jako pulchna twarz, poraniona i ubliźniona byłaby idealnym odbiciem tej jego matki, która rozpaczliwym spojrzeniem mierzyła medyka.
Nathaniel zbliżył się do chorego, poprawiając swoją chustę i powoli rozpoczął badanie. Gorączka, kaszel, krew w ślinie. Rzucając samym okiem wiedział, że nie będzie potrzebował żadnego badania, ale upewnianie się nigdy nikomu nie zaszkodziło.
— Gruźlica — jego głos był miękki i łagodny, zupełnie pasujący do jego urody, ale niekoniecznie do sytuacji. Jednak przywykły do swojej pracy przestał już starać się brzmieć współczująco. Jedyne co właściwie wzbudzało w nim uczucie zgorzknienia to fakt, że chorowała i umierała tak młoda osoba. Gdyż ile to dziecko mogło mieć lat? Dziesięć? Trzynaście? Tyle czasu było jeszcze przed tak młodym człowiekiem, a już został przypieczętowany. — Polecam wezwać kapłana. Długo… nie pociągnie — mruknął wstając. Był tu tylko na badanie. — Leki mu już nie pomogą. — O ile bylibyście w stanie je w ogóle kupić. 
W odpowiedzi otrzymał jedynie żałosne łkanie matki i nieszczęśliwe westchnięcia babki.
Otrzymał zapłatę, niewielką, ale wystarczającą. I odszedł. Jak zawsze. Pozostawił za sobą nieszczęsną i zapyziałą wioseczkę, prowadząc się na koniu, gdzie ich droga poniosła.

Kopyta jego klaczy zaryły w ziemi, kiedy zatrzymała się z impetem. Przed nimi wzrastało miasto, wielkie, piękne. Nathaniel skrzywił się, widząc jego tłoczne ulice, jednak cóż mógł na to najlepszego zaradzić. Jego dobra przyjaciółka sama postanowiła zaprowadzić go pomiędzy ludźmi w miejsce oczywiste tylko dla niej. Poklepał ją więc po karku w niemym podziękowaniu i skupił się na rozglądaniu za miejscem do ułożenia głowy choćby na godzinę. Wyklinał się i przeklinał wewnątrz głowy, że nie wykorzystał czasu pobytu w gęstwinie lasu aby zdrzemnąć się. W końcu dla niego twarda i zimna ziemia była lepszym rozwiązaniem niż łóżko w zapyziałym mieście pełnym złodziei i oszustów.
— Dwa orły! Tylko dwa orły!
— To niesprawiedliwe!
— Wypierdalaj!
— Złodziej!
— Oszust!
— Sprzedam za trzy orły!
— Najtaniej w mieście!
Ludzie przekrzykiwali się, a Nathaniel jedynie wzdychał ciężko próbując wyciszyć swoje otoczenie, nieumiejętnie. Hałas zawsze był dla niego wrogiem, przypomnieniem przeszłości, o której nie chciał wspominać. Tłumy ludzi rzucający na niego pobieżne spojrzenia także nie należały do jego ulubionych miejsc. Jednak mus to mus.
Zadekował się na noc w jakimś szemranym hoteliku z czterema łóżkami na krzyż. Przynajmniej miał gdzie pozostawić swoją droga przyjaciółkę na noc i gdzie ją nakarmić. Jednak sam odmówił sobie mizernej przyjemności spania w łóżku i udał się ponownie do miasta. Pomimo mijających godzin nocnych główne ulice nadal były w miarę żywe, jednak nie na tyle aby on sam nie wybijał się ze swoją obcą urodą. Teraz spojrzenia nie były jedynie pobieżne. Pijani ludzie przyglądali mu się, myląc go z dziewczyną, wyzywając z daleka niezbyt wymyślnymi przezwiskami lub najzwyczajniej w świecie wskazując go sobie palcami. No coż. Na pijanych ludzi istnieje jedno rozwiązanie, zostawić ich w świętym spokoju.
Zastanowił się chwilę co ze sobą począć. Noc nie była porą na szukanie klientów. Dlatego wbrew samemu sobie wkroczył do jednego z barów. Muzyka, tańce i śpiewy przywitały go już od progu. Zrzucił kaptur z głowy poprawiając blond kosmyki i przysiadł na pierwszym wolnym stołku.
— Coś lekkiego — mruknął. Pomimo, że z chęcią schlałby się do nieprzytomności i zapomnienia jak reszta, nie przepadał za posmakiem alkoholu. Zwyczajnie obrzydzał go i odpychał nie ważne ile go pił. — I najlepiej słodkiego – westchnął, wiedząc, że pewnie dostanie jakieś nędznie rozwodnione piwo. Ale lepsze to niż nic. Postawiona przed nim szklanka zabłyszczała na czerwono, zapłacił.
— Ile… Ile to bym n-nie oddał, żeby znowu być tak… szczęśliwym. Tak, tak szczęśliwym. Słuchaj… — osoba obok niego mówiła dość głośno, odwracając głowę w jego stronę. Jego oczy z niemym zaciekawieniem wbiły się w tego starszego faceta, wyraźnie pijanego. Ach. No tak. Niektórzy pijani ludzie nie bywali wulgarni, a wylewnymi lub niekiedy śmiesznymi. Nathaniel czasami zapominał, że alkohol naprawdę miesza człowiekowi w głowie na różne sposoby. Widząc jego wzrok, uniósł też brew nie do końca przekonany czy aby na pewno to do niego zwrócona była wypowiedź.
— Jak wi-widzisz, nie jestem aż taaak stary, jak brzmię, po prostu za dużo wy-piłem i opowiadam taaakie dowcipy, że ludzie u-ciekają, jak to piani… piani… pijani ludzie… robią. Chcesz usłyszeć żart? Wie-działem, nikt nie chce — jego monolog przerwało westchnięcie. Ciężkie i tak bardzo pasujące do pijanego oblicza mężczyzny.
— Nie chciałem takiego życia. Co ja robię? Co ja wyprawiam? Cholera jasna, dziecko — tyle emocji w jednym zdaniu, że Nat aż zawtórował mu westchnięciem i zmarszczeniem swojego małego noska. Tyle żalu i wątpliwości, ciekawa historia chowająca się za nieznanymi okolicznościami i to wszystko zawarte w kilku słowach. — Gdyby mnie tu zobaczyła… do kurwy nędzy. — Stracone życie? Rozwód? Zdrada? Czy może osoba posiadająca drugą obrączkę pozostałą w domu, kiedy on pił samotnie w barze? Tyle ciekawych wątków nędznego życia, ale tak długo, jak nie było jego, mógł spekulować i myśleć do woli. Chociaż na chwilę oderwać się od własnych problemów i słuchać innych pomimo wstrętu do tłumów i braku ufności w ludzkie zamiary.
— Zaczekaj. — Srebrna obrączka przesunęła się po blacie pozostawiona na pastwę losu. Nat delikatnie podniósł ją. Obrócił ją spokojnie w palcach, przyglądając się jak błyszczy się w tańczącym świetle baru.
— To, po-powiedz mi, kimkolwiek jesteś. Jakie… jakie jest twoje ma-marzenie? Chociaż, chociaż... wiesz co? Wcale mnie to nie obchodzi. Powiedz lepiej, jaki jest twój ulubiony mebel.
­­— Mebel? — jego głos tak bardzo nie pasował do tego miejsca. Dźwięczny i delikatny rozpłynął się wśród dźwięków muzyki. — Żaden. Meble są zbyt problematyczne. Trzeba o nie dbać, żeby były przyzwoite — odpowiedział szczerze i rzucił okiem na zaciągającego się dymem faceta. Jego twarz wskazywała na może 45 lat. Nat nie był najlepszy w określaniu wieku, więc nie zakładał tego odgórnie. — A w twoim przypadku?
—To ja… zada-ję pytania, więc n-nie udzie-lę …odpowiedzi. Ale.. Masz rację! Cho-ciaż jak masz…taki fotel. To przecież… możesz na nim u-siąść. – Ich oczy spotkały się na sekundę. Nathaniel miał szczerą ochotę uśmiechnąć się od ucha do ucha i zaśmiać, jednak jego twarz dalej wyrażała tylko zimną powagę, a jedynie oczy cieszyły się do tego obcego człowieka. Już miał dalej podroczyć tego człowieka, kiedy ten skrzywił się. Bardzo dobre działanie organizmu pobudzające jego wszystkie słabości i nieco zbyt łagodne serce. Westchnął, krzywiąc się lekko.
—Może już wystarczy na dzisiaj alkoholu przyjacielu? 
— Ach, tam, wystarczy. — Jego ręka przecięła niedbale powietrze. — Ni-nie będziesz mi mówił, kiedy wystarczy, gdy u-ważasz, że meble są niepotrzebne. 
—Ale…— Nat pokręcił głową. Te wypowiedzi mieszały się i kontrastowały ze sobą na przemian. Z cierpiętniczym westchnieniem wstał. — To nieistotne, przyjacielu. Piękny dzień dzisiaj mamy — próbował zmienić temat, wpatrując się w malowniczy widok tańczących na ludziach tkanin, które przewijały się ze sobą tworząc obraz radości i zapach łudzącego szczęścia. Ten widok wywoływał u niego mieszane uczucia. Z jednej strony było przytłoczenie przez tłum, duchota uwięzienia w społeczeństwie, ale z drugiej strony ludzka radość i uśmiech próbował uparcie wedrzeć się na jego twarz.
— Meble są… ważne – mamrotał jeszcze. Ta rozmowa wydała się młodzikowi zupełnie bezsensowna więc jedynie przytaknął, chcąc ją jednak zakończyć. Kolejna porcja alkoholu została podana i tym razem sięgnął po coś odrobinę silniejszego. Nie chciał się jednak upić, gdyż stałby się zwyczajnie jojczący i działałby na nerwy wszystkim wokoło.

— Czas… iść. — Ich rozmowa, która toczyła się dalej wbrew zabiegom Nathaniela, nagle została zakończona. Niebieskooki przyjrzał się mężczyźnie i westchnął.
— Prawda — przyznał mu rację, nie pierwszy raz tego wieczoru. Mieli się rozejść, już oboje wychodzili z nieszczęsnego baru, który był świadkiem jakże ważnej rozprawy o meblach, gdy w Nathanielu zbudziła się ta kochana strona.
— A tak właściwie przyjacielu, gdzie mieszkasz? — Miał zamiar odrobinę odprowadzić zataczającego się „staruszka”.
— Nie wiem. — Krótko, zwięźle i na temat, czyż nie. 
Ale jak to nie wiem? Nat zmarszczył czoło, ale zanim zdążył o cokolwiek zapytać starszy z mężczyzn zwyczajnie ruszył przed siebie. Za jakie grzechy. Czemu ja muszę być taki miękki? Westchnął delikatnie i podążył za zataczającym się facetem. Dalej w miasto i dalej. Czy on w ogóle wie dokąd idzie? Bo Nat nie wiedział. Co prawda drogę do nieszczęsnego baru znał, bo przecież musiał jakoś wrócić, ale co z tym upitym człowiek począć. Resztki cierpliwości jakie w sobie miał jakoś pomogły mu naprowadzić tego człowieka do jakiegoś hoteliku. Rzucił parę monet na ladę i właściwie nie było już większego problemu. Mamroczący i zataczający się ciężar na jego sercu miał gdzie spać. Muszę przestać dbać o innych. Powtórzył sobie niemożliwe postanowienie w głowie, kiedy wychodził, zostawiając pamięć o tym człowieku za sobą. Prawdopodobnie nigdy więcej go już nie zobaczy, więc należało sobie wmówić, że ten grzecznie położył się w łóżku i wszystko będzie z nim jak najbardziej w porządku. Przynajmniej nikt go nie okradnie na tych obrzydliwych ulicach. A pieniądze? Nadrobi, zanim mrugnie okiem, w końcu nie płacił za luksusowy zamek z miękkim łożem usłanym różami, tylko jakiś zapyziały kawałek materaca wypchanego zapewne słomą.

Łóżko, jakie przed nim stało, wydało mu się zupełnie obce, zwłaszcza kiedy na nim siadał. Przywykły do spania w siodle i na twardej ziemi naprawdę nie potrzebował do szczęścia tej „miękkości” posłania na czterech skrzypiących nogach. Jednak zapłacił, więc miał. Zdjął swoje buty, elegancko odkładając je obok mebla i poskładał płaszczyk, jedyną pozostałość po przeszłym domu. Jedyna rzecz, która tak naprawdę była mu bliska, oprócz ukochanej klaczy. Odłożył go na chwiejny stolik nocny i położył się zakrywając cienką imitacją pierzyny. Ostatni raz poprawił włosy i ubrania, kiedy coś małego wybiło się na tle jego kieszeni w spodniach. Zaskoczony wsunął rękę do środka i wyjął pierścionek, który w świetle jeszcze palącej się świecy zabłyszczał na srebrno.
— Kso — uciekło mu z ust, kiedy patrzył tak na ten przedmiot.

Czy można okraść kogoś przypadkiem?
Najwyraźniej tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz