Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

13.11.2021

Od Nathaniela do Vasi

Może z pół roku temu, daleko poza Krainą

Nathaniel wsiadł na konia. Jego kara klacz zatrzepała uszami niecierpliwie, a może po to, aby zrzucić z nich śnieżynki, które powoli tańczyły na delikatnym wietrze.
—Dziękujemy ci jeszcze raz. — Nieznany mu starszy mężczyzna skłonił się delikatnie. Za nim stanęła jego córka, którą niedawno jeszcze widział w łóżku, rozłożoną przez chorobę. Kiwnął im głową na pożegnanie, jednak zanim popędził swoją przyjaciółkę podana została mu jeszcze paczuszka.
—Może to niewiele, ale na pewno się przyda w podróży — tym razem podziękował słowem. Krótkim i niewyraźnym, o mocnym akcencie. Widać było, że nie pochodzi stąd, więc nikt już go nie zatrzymywał.
Przywitali drogę z radością i dozą ulgi. Przebywanie we wsi, nawet tak niewielkiej, było męczące dla Nathaniela. Ale przynajmniej jego droga przyjaciółka odpoczęła i najadła się, a on zarobił trochę grosza. Następnym zadaniem było odnalezienie kolejnego miasta. Chwila pracy, uzupełnienie zapasów i dalsza podróż. Czego chcieć więcej? Pewnie wielu rzeczy, takich jak stabilność, spełnianie marzeń czy choćby miłość. Ale czy jemu to było potrzebne? Może. Jednak nie przyznawał się do tego nawet przed sobą.
Droga objęła podróżnika swoimi zimnymi ramionami. Śnieg uporczywie pragnął zasypać cały świat, przybierając na sile z każdym następnym krokiem, jaki stawała kara klacz. Jakby specjalnie, na złość jeźdźcowi, który za taką pogodą nie przepadał. Pochodził z kraju ciepłego i przeszkadzały mu takie zawrotne temperatury. Jednak zagryzł zęby w typowo lekarskiej cierpliwości. Sam wybrał kierunek swojego życia, więc wypadałoby się przyzwyczaić do odmarzającego tyłka. Palce w grubych rękawicach zacisnął mocniej na lejcach, skupiając swój wzrok na szaleńczo tańczącym wokoło puchu.
Musieli się w końcu zatrzymać. Pogoda pogorszyła się na tyle mocno, ze dalsza droga była niemożliwa, a przynajmniej nie bez strat w postaci wierzchowca. Skryty w lecie Nathaniel oporządził swoją klaczkę i z niechęcią wydobył z jednej z toreb kawałek suchego mięsa. Niechętnie, gdyż to nie było zbytnio wykwintne danie, ani tym bardziej sycące, a musiało mu w zupełności wystarczyć na pozostałą część wieczoru, który zapadał nieubłaganie. Z cichym sapnięciem wgryzł się w gumowaty posiłek i przeżuwając przysiadł sobie na skraju wystającego ponad śniegi korzenia, który bardzo poręcznie akurat się tam znajdował.
Chwila odpoczynku dobrze im zrobiła. Noc minęła, zanim się obejrzeli i ruszyli w dalszą drogę. Powolnym krokiem jego klacz przedzierała się przez zaspy, a jego samego męczyło deja vu. Uczucie niepokoju i zgryzota kołaczące się po sercu. Oglądał się co chwilę za siebie, jakby miał tam znaleźć ducha lub demona czającego się na jego kark. Jednak nigdy nic nie odnajdywał. Za każdym razem zastawał tylko cichą, pogrążoną w śniegu drogę. Milczący, jednak miał się na baczności, gdyż śmierć nie była mu na rękę.
Długo w świętym spokoju nie szedł. Widział z daleka powóz, bodajże, jednak ręki nie dałby sobie odciąć. Dlatego zboczyli ze ścieżki, aby przypadkiem nie natrafić na wojsko lub złodziei. Przez gęsty las szło się nieco trudniej, jednak kara klacz poganiana przez słodkie słówka swojego pana żwawo przedzierała się przez biały puch. Oddalili się kawał drogi od głównej trasy i dopiero wtedy ich tempo spadło, podobnie jak napięcie. Nathaniel odetchnął, bo nie wyglądało na to, że ktoś za nimi szedł. Jednak jego wierzchowiec zdawał się być zaalarmowany i kręcił głową, trzepał uszami. Nat delikatnie przejechał palcami po jej włosach.
— Coś nie tak maleńka? — jego głos zawirował w powietrzu wraz z chmurką pary, która uciekła z jego ust. Koń nawet nie prychnął w odpowiedzi, a oddalony strzał stał się wyjaśnieniem całej tej sytuacji. Huk rozniósł się pomiędzy drzewami i jakby odbijał się dalej i dalej, uciekając w eter. W niepamięć. Nat zacisnął mocno palce na swoim ramieniu, kierując głowę w kierunku, z którego wydawało mu się że strzał nadszedł. Jego knykcie pobielały, a uścisk rozluźnił się dopiero po chwili, kiedy nie pojawił się następny wystrzał. Chłopak pociągnął za wodze, obierając kierunek prawie przeciwny temu, skąd przyszedł dźwięk walki.
Cholera, zaklął w myślach, patrząc się na leżącego w śniegu człowieka. Ślady, jakie wokół niego się rozpościerały, widocznie były zostawione niedawno, a mozaika krwi na śniegu świadczyła o ranie. Czy głębokiej? Nie wiedział, bo w końcu jeszcze do ofiary nie podszedł. Jednak coś mu mówiło, że dźwięk wystrzału pochodził stąd i złudne echo zwyczajnie się nim zabawiło. Zastanowił się jednak, czy w ogóle sprawdzać żywotność tego nieszczęśnika, czy odejść. W teorii to nie jego sprawa, ale z drugiej strony jego zawód, czyż nie? Ale co będzie z tego miał? Zapewne nic, jedynie kolejny problem na głowie. Jego klacz przeszłą kawałek, kiedy zatrzymał ją. Przeklęte sumienie i moje dobre serce, warknął niezadowolony z siebie, kiedy schodził z wierzchowca, przesuwając ręką po jej futerku. Człowiek ten z pewnością był mężczyzną. Karabin leżący obok niego wskazywał na żołnierza lub, o zgrozo, bandytę. Jednak kimkolwiek nie był, jego twarz wyglądała jak pobojowisko. Rozdarte postrzałem policzki krwawiły jeszcze obficie, a rozdarte impetem postrzału mięso prosiło o pomstę do nieba.
— Będzie szycie — szepnął do siebie i pozwolił, aby jego głos swobodnie uciekł z powietrzem.

Ognisko trzeszczało niespokojnie, kiedy zakładał bandaże na twarz nieprzytomnego faceta. Jego rany były już zaszyte, nieco pospiesznie, ale całkiem porządnie jak na polowe warunki (i zmarznięte do kości ręce). Dopiero wtedy Nat przyjrzał się lepiej człowiekowi, którego przyszło mu uratować. Nieszczęśnik był dosyć postawny i mógłby być nawet przystojny, gdyby nie białe tkaniny skrywające pamiątkę po kulce sprzedanej mu, prawdopodobnie, nietrafnie w głowę.
— Oj, nieszczęśniku — mruknął jeszcze, otaczając go jedynym kocem, jaki miał i samemu siadając w siodło na noc. A noc była piękna, gwieździsta, czarująca wręcz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz