Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

29.08.2021

Od Ruby cd. Odetty

Szesnastoletnia Cynthia rozumiała, dlaczego matka nie pozwala im wszystkim opuszczać domu po zmroku. Była już prawie dorosła, świetnie jeździła konno, dobrze radziła sobie z lassem, strzelbą i rewolwerem. Odpowiedzialna i rozważna, była pomocą na ranczu. Ale wiedziała też, że tym razem to nie przelewki i że nie ma dla niej miejsca w grupach pilnujących stad nocą. Dlatego wieczorami przesiadywała w domu, wynajdywała sobie coraz to nowe zajęcia i niemal można było odnieść wrażenie, że to wszystko było zaplanowane. Że Cynthia w końcu znalazła czas na szydełkowanie, którym od tak dawna chciała się zająć.
Czternastoletnie Mary i Elisabeth też rozumiały konieczność pozostania w domu. Ale one były młodsze, bardziej roztrzepane i nudziły je te ciche i spokojne wieczory. Ruby widziała wyraźnie w ich oczach, gdy chciały gdzieś pojeździć albo postrzelać sobie z wiatrówki. Mówiły „Tak, mamo", siedziały w pokojach, ale częściej kłóciły się między sobą i grymasiły o drobnostki.
Jedenastoletnia Katherine stanowiła największe utrapienie. Dojrzała ponad swój wiek, mogłaby być oparciem i przykładem, ona jednak obrała inną taktykę. Tylko własne dziecko jest w stanie w kilku słowach zranić do żywego i sprawić, że to jedno zdanie będzie śnić się po nocach.
— To by tak nie wyglądało, gdyby tata żył — powiedziała wtedy do Ruby, patrząc na nią oczami Richarda.
Mary i Liz naskoczyły na siostrę, Cynthia w milczeniu skończyła jedzenie i zniknęła. Ruby próbowała przywołać córki do porządku, ale najmłodsza, Sarah, i tak się rozpłakała.
Sześcioletnia Sarah była przerażona sytuacją na ranczu. Nie wychodziła nigdzie, pozwalała się wyprowadzić tylko po obejściu i przydomowym ogródku. Nie podchodziła do krów, bo jeszcze wendigo pomyli ją z krową i pożre. Nie podchodziła do kowbojów, bo jeszcze wendigo się na nią obrazi i ją pożre. Matka Ruby naopowiadała jej widać za dużo bajek na dobranoc (i to takich strasznych), te jednak zamiast uczynić ją odważniejszą, jak to było w przypadku Ruby, odniosły skutek odwrotny do zamierzonego.
Kobieta martwiła się też o swojego ojca. Starszy mężczyzna z uporem odmawiał zmiany stanowiska, gdy Ruby wyszła za Richarda i pozostał po prostu zwykłym kowbojem. Co prawda starszym i bardziej doświadczonym, szanowanym przez resztę pracowników, ale nigdy nie chciał nawet słyszeć o żadnych przywilejach z tytułu bycia ojcem właścicielki rancza.
— Nie jestem taki stary, żebym już kości przy kominku tylko grzał. A i mam swój honor, dzieciaku — mówił zawsze, gdy Ruby usiłowała wymóc na nim zmianę decyzji.
Dobro rancza stało u ojca Ruby na pierwszym miejscu i starszy mężczyzna zawsze rwał się pierwszy, by tropić przeklęte bydle mordujące krowy. Ofiar w ludziach jeszcze nie było, odpukać, jednak Ruby wolała dmuchać na zimne i gdy tylko mogła, wolała wysyłać ojca w inne miejsce rancza, wynajdywać mu inne zadania. Stary kowboj przejrzał ją oczywiście od razu.
Parę osób odpowiedziało na ogłoszenie. Pierwszy był jakiś młody gość z dwudniowym zarostem, wyglądający jak typowy bohater tych wszystkich opowieści o dzielnych kowbojach, które nijak się mają do rzeczywistości. Ruby od razu wiedziała, że nie ma co pokładać w nim jakichś większych nadziei, ale nie mogła odesłać go z kwitkiem na wstępie. Ludzie przestaliby się zgłaszać, ktoś pewnie podniósłby głos, że McConnell woda sodowa uderzyła do głowy i kręci nosem nad każdym, kto chce jej pomóc. Cóż, już dawno przywykła do tego, że ludzie plotą co im ślina na język przyniesie, a każdy jej ruch i każde jej działanie jest interpretowane w najprzedziwniejszy sposób.
Kowboj z opowieści zmył się pierwszej nocy. Zeżarł obiad za trzech (bądź co bądź, Ruby była dobrą gospodynią i nie zamierzała pędzić człowieka do roboty o pustym żołądku), a następnie zwrócił wszystko jak tylko zobaczył truchło krowy. Nie, właściwie to zmył się tego samego wieczora - wziął tylko gorącą kąpiel w balii, z mokrymi włosami poszedł zobaczyć jak się ma jego koń, i tyle go widzieli. Ruby machnęła tylko na niego ręką. Zapobiegliwie przykazała swoim ludziom, by mieli oko na „kowbojątko”, gdyby miało się okazać, że ma zbyt lepkie rączki, ale nawet do tego samozwańczy macho nie miał wystarczająco dużo cojones. Kobieta zastanawiała się, czy jedzenie i kąpiel były naprawdę warte tułania się tak daleko na jej ranczo.
Drugi był jakiś szaman - źle mu z oczu patrzyło, Ruby skinęła tylko swoim ludziom głową, a Pedro z ekipą pilnowali każdego kroku mężczyzny.
Szaman nie wzdrygnął się nawet na pobojowisko zostawione przez rzekome wendigo. Obejrzał je dokładnie, polizał jakiś kamień i medytował chwilę, przykładając czoło do głowy martwej krowy. Kiwał się na boki, patrzył długo w kierunku horyzontu i splunął trzy razy przez ramię. A następnie nakreślił pełen kosztorys całej operacji, który to kosztorys uwzględniał absolutnie horrendalną liczbę amuletów rozstawionych na całym obszarze rancza. I to on, wielki szaman z niewiadomokąd, będzie je ręcznie robił i zaklinał, więc należy mu się za robociznę równowartość jego wagi w złocie. Na pytania, czy amulety na pewno przepędzą wendigo, mężczyzna zmieszał się mocno - nie znał tego słowa, nie wiedział, o co chodzi. Ale zaręczał, że jego amulety podziałają na żrącego krowy stwora, czymkolwiek by on nie był.
Na swe nieszczęście nie miał tyle oleju w głowie, co jego poprzednik i zamiast zebrać się po cichu gdy tylko jasnym stało się, że z całej operacji nici, szaman dotąd stawiał się i gardłował, aż Ruby pogoniła go z rancza. I to z fajerwerkami. Mężczyzna przezabawnie skakał, gdy śrut gwizdał mu pod stopami, sypiąc się z wiatrówek chłopców Ruby. Sama Ruby może i też by się z tego śmiała, gdyby nie to, że sprawa krów wciąż była nierozwiązana.
— Do trzech razy sztuka — mruknęła pod nosem, gdy pewnego dnia jeden z jej chłopaków powiedział, że zgłosiła się nowa osoba. — I jak ci się widzi? Ma cojones?
Ovarios, señora.
Ruby pokiwała głową.
— To przynajmniej jest jakaś nadzieja.


Mogła przyjąć kobietę w salonie, ale doszła do wniosku, że nie ma co się patyczkować. Przyjęła ją w gabinecie. Biurko, głębszy fotel, krzesło, niewidoczne za murem szaf ściany. Wyglądało profesjonalnie, choć może trochę surowo, ale na pewno przekazywało intencje Ruby. A intencją Ruby było, by problem został rozwiązany raz na zawsze.
Przypatrzyła się siedzącej po drugiej stronie biurka kobiecie. Zlustrowała jej białe włosy, raczej dziewczęce rysy twarzy. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała jej groźnie, ale przybyła tu jednak w pojedynkę, a przy pasie nosiła broń. Nie była bezbronną dziewczynką, nie zgubiła się na prerii. Ruby miała przeczucie, jaki typ człowieka ma przed sobą, ale jej to nie obchodziło - nie była szeryfem, nie zajmowała się tym, co działo się poza granicami rancza.
— Więc mówisz, że jesteś w stanie wytropić to, co morduje mi krowy — zaczęła, splatając dłonie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz