Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

23.08.2021

Od Adama CD. Ojca Kruka

Westchnął w końcu, jak to miał w swym zwyczaju, gdy wypuszczał irytację z całego ciała – przez swe łydki, po biodra, by mogła w końcu zakołysać się gdzieś w okolicach żołądka, póki emocja nie dotarła do płuc, gdzie mogła opuścić swego właściciela z przetworzonym już powietrzem. Zostawała jedynie w napiętych mięśniach przedramion, w czujnych palcach i aktywnych, aczkolwiek rozluźnionych nadgarstkach. Bo ręka musiała chodzić miękko, musiała podążać za poleceniami łokcia, łopatki, jeżeli kula miała polecieć ku swemu celowi, którym, jak teraz się okazało, kapłańska koloratka. 
— Ojciec i nie zmawia modlitwy, widząc wycelowaną w siebie broń? — prychnął Walsh, a palce prędko zatańczyły na kolbie, jakby akcentując, że rewolwer cały czas grzecznie i posłusznie leżał w jego dłoni, będąc w gotowości na nawet najdrobniejszy, nieprzyjacielski gest.
Broń zatańczyła w końcu w dłoni, zrobiła całkiem zgrabnego fikołka, niby popisując się swoją zwinnością, bo była bronią całkiem ekscentryczną – w końcu walshową – po czym trafiła do kabury u prawego boku; ruch ten jednak do doskonale wypracowanych, prawie że automatycznych wyjątkowo nie należał. Pas owej jeszcze nie był ściśnięty, luźno zwisając u biodra właściciela, co jedynie podkreślało jego jeszcze niezbyt gotowy do drogi stan. Koszuli nie włożył w spodnie, cztery guziki były rozpięte, bo przecież przed nikim nie musiał się osłaniać, pokazując w ten sposób swe obojczyki czy długą szyję – choć teraz odczuwał niemałą presję, widząc człowieka w kapłańskich szatach.
Nie ukrywał, że świdrował go wzrokiem. Bo przecież mógł to robić, bo nikt nigdy mu tego nie zabronił, bo mama nie powiedziała małemu Adasiowi, że nie wolno gapić się na ludzi. I nawet jeżeli w rzeczywistości o tym wspomniała, karcąc go za niewybredne, błękitne i zbyt przeszywające spojrzenie, to już dawno o tym zapomniał, tak jak o drzewie, pod którym ją pochował. 
Bo w ten sposób czytał ludzi, chłonął ich potknięcia i ewentualne przekłamania. Czerń, za którą skrywał się ksiądz, wszelkie niedoskonałości maskowała jednak idealnie. Pochłaniający wszelkie skazy kolor.
— Nie dbam o dobre sposoby, dbam o własną dupę, Kruku — odpowiedział w końcu na zadane na powitanie pytanie, tak ładnie zaakcentowane bardzo ładnym uśmiechem.
Szkoda, że takie uśmiechy marnować się miały za tą doskonałą czernią religijnych szat, ale przecież to nie do Adama Walsha należała decyzja o poświęceniu się dla niewidocznego, niemego i bezcielesnego bożka. Rewolwerowiec zdecydowanie wolał modlić się do tych, którym mógł spojrzeć prosto w oczy, których mógł musnąć swą dłonią, przy których zmawiał swój prywatny pacierz wprost do cudzego ucha. Z Jedynym nigdy tak blisko nie był i, jak przynajmniej uważał, nigdy miał nie być.
Widoczne na kościelnych ikonach podobizny mężczyzny z przymkniętym, jednym okiem nigdy nie leżały w jego guście. Rewolwerowiec poruszył ramionami, chcąc pozbyć się z nich odrobiny nadal utrzymującego go w swym uścisku spięcia. Kto by pomyślał, że stanie się takim paranoikiem, kiedyś będąc pewnym siebie, zbyt wysoko noszącym swój nos młodzieńcem brylującym po najlepszych salonach. Z ambitnej, potrafiącej ograć każdego w karty osobistości w nieobliczalnego rewolwerowca. I to w kilka lat.
Nieźle.
— Aczkolwiek muszę przyznać, że księdza udającego się w potrzebie na stronę na swoim rachunku nie chciałbym mieć. — Mężczyzna potarł kciukiem wierzch przeciwnej dłoni, ponownie uświadamiając sobie, że powinien załatwić sobie nowe rękawiczki. Nawet jeżeli miałyby nie dorównywać tym starym. — Nic godnego pochwały, choć wydaje mi się, że mało kto w tych okolicach sięga po czyny godne pochwały. Mylę się, Ojcze? Czy nie nosisz pod swym sercem góry cudzych grzechów? — zapytał, kątem oka obserwując Kruka. Prawa brew uniosła się pytająco, czoło odrobinę zmarszczyło. W końcu machnął ręką, zbywając jakąkolwiek odpowiedź, która miała nadejść tuż za chwilę lub wcale. — Nieważne. Adam Walsh — przedstawił się i skinął już bardzo ładnie oraz elegancko głową, jak wypadało robić to przy powitaniach.
Błękitne oko błysnęło przekornie, polik jednak zagryziono, chcąc się powstrzymać od ewentualnych komentarzy, czy to na temat ekstrawaganckiego, aczkolwiek pasującego ptasiego przydomku, czy to dosyć niecodziennego miejsca na spotkanie księdza.
— I nie jestem głodny, dziękuję za serdeczność. Nie mam najmniejszego pojęcia, kim jest pani Robertson i prawdopodobnie nigdy jej nie poznam, ale wierzę, że gotuje doskonale. — I w końcu na walshowej twarzy pojawił się uśmiech.
Uśmiech ładny, ale zbyt chłodny, by mógł być uśmiechem szczerym. Wytrenowany i przemyślany do perfekcji, jak każdy ruch rewolwerowca.

Kruku przepraszamy za nieudane wychowanie A.W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz