Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

27.08.2021

Od Adama do Jane

— Kiedyś to nie było takich jaszczurów na drogach. Ani fretek. Ani niedźwiedzi. I bizonów — rzucił ktoś do niego, tak jakby od niechcenia. Walsh nie znał tego głosu, wiedział jednak, że ów dobiegał do niego tuż zza pleców, lewego ramienia konkretniej.
Rewolwerowiec zmrużył oczy i zmarszczył czoło, oglądając się przez swoje ramię. Krowa zastrzygł uszami, niby szykując się na podsłuchanie rozmowy swojego właściciela i tajemniczego jegomościa.
— Co?
— No mówię. Nie było dziwactwa na drogach. Tylko konie i muły, czasami osły.
— No i co z tego? — burknął jeździec, orientując się, że zagaduje go najwidoczniej bardzo znudzony, stary człowiek, którego jedynym codziennym zajęciem, jak Adam mógł się domyślić, miało być zagadywanie obcych, którzy pojawili się na tej konkretnej ulicy i o tej konkretnej godzinie – tuż po południu, gdy słońce przekroczyło zenit, ale jeszcze nie chyliło się ku horyzontowi.
— Ja to uważam, że ktoś by świństwem mógł się zająć.
Walsh ściągnął gwałtownie wodze wierzchowca, praktycznie zatrzymując go w miejscu. Lewa dłoń zatańczyła niebezpiecznie blisko biodra rewolwerowca oraz broni, która się tam znajdowała.
— Usłyszę jeszcze jedno słowo, a świństwo dostanie kulkę w stopę lub kopa od mojego konia. Do wyboru, do koloru — syknął, zerknąwszy przez swoje ramię.
Mężczyzna zamrugał kilka razy i, na jego szczęście, ucichł na dobre. Walsh ścisnął końskie boki i ruszył dalej, przez miasto i byle do przodu, chcąc jak najszybciej znaleźć miejsce, w którym poza kwaśną, rozcieńczoną alkoholową cieczą można napić się czegoś jeszcze, w którym będzie mógł się przespać na materacu, na którym, miał przynajmniej szczerą nadzieję, jeszcze nikogo nie zamordowano. Marne szanse, ale przecież marzyć zawsze można. Nigdy nie przepadał za pobudkami z twarzą tuż przy dawno zaschniętej, brunatnej plamie krwi.
Doskonale wiedział, że wycieczka do Blisstown będzie wycieczką raczej ryzykowną – w mieście znalazłoby się za wiele osób, które mogłyby rozpoznać chłodny błysk w błękitnym oku czy zwinne palce, kiedyś zajmujące się szybkim wykładaniem swoich kart na obity w atłas stół, teraz jeszcze szybszym naciskaniem na spust. Ale przecież zawsze go tu ciągnęło, do tych tłumów i do tych brzydko uśmiechających się ludzi święcie przekonanych o swojej świetności oraz przebiegłości, do tych nieszczęsnych dzieciaków poszukujących w przeklętym mieście szans i nadziei, tych samych dzieciaków, które ostatecznie kończyły w jakiejś bocznej uliczce z pulchnymi twarzami zanurzonymi w błotnistych kałużach.
I może nawet po cichu liczył na to, że znajdzie tutaj dawno pochowaną we wspomnieniach twarz, trochę ciemniejsze tęczówki od tych jego, trochę głębsze, trochę cieplejsze. Adamowi Walshowi zdecydowanie brakowało tego charakterystycznego uczucia, gdy poczuwasz się za władcę i gdy każdy kłania ci się w pas. Tej obrzydliwej, przerysowanej dumy, którą dzielili wtedy pomiędzy siebie, bo za wiele jej było, by pomieściła się w jednym naczyniu.
Zatrzymał Krowę i zlustrował budynek po swojej prawej, chcąc ocenić w ten sposób jakiekolwiek szanse na czyste łóżko. Przybytek najwidoczniej się nadawał, bo rewolwerowiec już zaraz stał obok wierzchowca, zdejmując wodze z jego szyi. Konia przywiązał, w myślach modląc się – a Adam Walsh robił to niezwykle rzadko – że przez te kilka minut, podczas których planował zorientować się, czy aby na pewno tu zostanie, nikt Krowy nie ukradnie.
Skrzypnięcie drzwi oraz stukot obcasa postawionego na drewnianym parkiecie zagłuszyły rozchodzące się po pomieszczeniu szmer rozmów, głos stojącej w kącie śpiewaczki oraz dźwięki odbijanych od siebie kufli. Walsh niezbyt po swojemu zgarbił się odrobinę i czym prędzej znalazł się przy barze, niezbyt chcąc rzucać się w oczy, choć i tak został dostrzeżony przez czujniejszych klientów saloonu.
Rewolwerowiec o dziwo i bez zwyczajowego mu obrzydzenia zastukał palcami o blat szynkwasu, kątem oka cały czas obserwując pomieszczenie.
— Można się tu napić czegoś, co przejdzie bez bólu przez gardło?

jak zawsze, z góry przepraszam za tego prostaka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz