Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

23.08.2021

Od Ojca Kruka CD. Adama

Wyszedł na zewnątrz, trzymając w ręce martwego zająca pokaźnych rozmiarów. Od razu uderzyło w niego suche, gorące powietrze. Całe życie spędzone na pustyni, a on jednak preferował wieczory. Osłonił oczy od słońca i przeszedł przez plac, w stronę wylegującego się jaszczura. Ten uniósł łeb, ale nie ruszył się z miejsca. Leniwie tylko się przeciągnął, długie łapy przejechały mu ziemi, wzbudzając drobinki pyłu do lotu.
Nigdy nie nadał mu imienia. Nie nazywał wierzchowców, bo nie widział takiej potrzeby. Zbyt łatwo coś im mogło się przytrafić i trzeba było szukać kolejnego. Do jaszczura jednak się przyzwyczaił, gładził czule po łbie i czasem zwracał się per gadzino. Zwierz był wytrwały i spokojny. Jego kaprawe oczy wydawały się dziwnie znajome, jakby patrzyli na niego przestępcy z Bezkresów, wśród których dorastał. Był lojalny jak dobry pies, którego trudno przekupić, ale nie jest to niemożliwe. Dlatego Kruk karmił go mięsem zajęczym, jeśli tylko jakiegoś udało mu się upolować.
To bydle nie musiało jeść często, ale porcje miał ogromne. Czasem, jeśli znajdowali się odpowiednio daleko od miasta, a noc była dostatecznie ciemna, wpuszczał go na czyjeś pastwisko. Nigdy nie pozwalał mu zabijać więcej niż jednej krowy, a resztki wsadzał na grzbiet i zostawiał na później.
Zwierzę było nagrzane, gdy wkładał na niego siodło. Czuł temperaturę, nawet jeśli od łusek oddzielał go materiał i skóra. Sutanna przyklejała się do jego skóry, czuł jak pot zaczyna ściekać pod długimi rękawami. Nucił pod nosem piosenkę, której znajomość nie przystoi kapłanowi, ale też nikogo nie dziwiła. Jeśli chciał znaleźć się w tawernie przed zapadnięciem zmroku, musiał wyjechać odpowiednio wcześnie. Noce na pustyni były piękne, ale dziś wolał znaleźć się w towarzystwie innych ludzi, nie bezkresnych piasków.
Pani Robertson czekała na niego przed domem, z rękami splecionymi na piersi. Była starszą kobietą, która narodziła się na tej farmie, wychowała potomstwo i miała zamiar zostać pochowana na tej ziemi. Nie mogła sobie pozwalać na wizyty w kościele w każdy święty dzień, ale starała się przybywać regularnie. Poza tym, jej datki zawsze były hojne i często dawała domowy ser w podzięce za służbę. Niektórych wiernych mógł ignorować, ale pani Robertson za bardzo przykładała się do jego wygody.
Jej oblicze rozchmurzyło się nieco, ale zmarszczka między brwiami pozostawała widoczna, gdy Kruk przywiązał swojego wierzchowca do słupa. Kobieta zaprowadziła go do środka. Jej pierworodny leżał w łóżku z wysoką gorączką.
Znachorka odsunęła się, gdy wszedł do pomieszczenia. Kiwnął na nią głową. Nigdy nie ważył się wątpić w jej umiejętności, sam był często leczony przez matkę lub przypadkowych znawców, którzy zgodzili się na tak niewielką zapłatę. Tym razem jednak choroba zdawała się wykraczać poza jej zdolności, dlatego wezwali jego.
Uklęknął przy mężczyźnie i przyłożył rękę do jego czoła. Ten zdawał się nawet nie zauważać jego obecności. Kruk zmówił modlitwę, tak jak mu przykazano. Nie pamiętał wszystkich słów, więc szeptał je niewyraźnie pod nosem, gdy kobiety powtarzały. Następnie powstał, by potem wziąć ciężką rękę mężczyzny w swoje. Prosił Jedynego o łaskę, by pozwolił mężczyźnie wrócić do zdrowia. Wiara niewiele zdziałać mogła, więc błagał też boga, tym razem bezgłośnie, by dał mężczyźnie szybką śmierć.
Czasami sobie rozmawiali, on i bóg, w którego nie wierzył i któremu nie ufał. Uznawał, że mieli dobrą umowę. On zapewniał mu wiernych, a w zamian zabierał wszystkie pieniądze, których Jedyny i tak przecież nie potrzebował. Pani Robertson namówiła go na ciepły posiłek, przed którym bronił się tylko ze względu na zwyczaje. Jedli, prowadząc ciche rozmowy, gdy jej syn stękał za jego plecami. Miał ochotę go dobić, ale nie mógł sobie na to pozwolić.
Wizyta okazała się dłuższa, niż przypuszczał. Pogłaskał zwierzę po pysku, zanim na nie wsiadł. Byłoby mu żal stracić gadzinę, zwłaszcza teraz, jak przyzwyczaił się do dziwnego tempa jaszczura. Podejrzewał, że wróci w te okolice w przeciągu parunastu dni. To nie byłby pierwszy pogrzeb, który przeprowadzał. Zastanawiał się, czy pani Robertson wygoniła gdzieś młodsze potomstwo, czy po prostu kryło się po kątach i nie chciało widzieć, jak ich brat oddycha coraz słabiej z każdą chwilą.
Znów dostał jedzenie w podzięce i jakaś część jego nawet chciała skonsumować je w drodze, ale jaszczur zaraz zacząłby się wyginać i wyciągać swój długi jęzor. Kruk marzył o kuflu zimnego piwa, ale na niego musiał jeszcze chwile poczekać. Duchowny nie był ponad problemami zwykłych ludzi. Takimi problemami, jak pęcherz. Przypomniał sobie o nim, gdy przejeżdżali niedaleko ładnych krzaczków.
Zostawił zwierzę za sobą, nie przywiązane, bo nie planował znikać na długo. Nie planował również, że ktoś zareaguje na niego poprzez groźby i wyciągnięcie rewolweru. Podciągnął więc spodnie i wyszedł na spotkanie. Gdyby ubranie na to pozwoliło, schował ręce do kieszeni, a tak to musiał zadowolić się tym, że wiszą po jego bokach. Kciukiem sprawdził tylko, czy wyczuwa pod nią znajomy kształt rewolweru.
— Czy to jest dobry sposób, by witać podróżnego, który wraca z ostatniego namaszczenia? — zapytał, uśmiechając się. Uśmiech został mu jeszcze z czasów, gdy był Luką. Podobno był ładny. Nie za szeroki, by nie wyjść na nieszczery, ale ładny. — Nie znamy się jeszcze, prawda?
Problem zawsze był taki, że Ojca Kruka ludzie mogli kojarzyć, co nie oznaczało, że on kojarzy ludzi. Niektórzy przewinęli się przez kościół raz i nigdy nie wrócili. Inni spotkali go w tawernie i byli jednymi z wielu, którzy zapytali “A co ojciec robi w takim miejscu?”. Oczywiście istniała jeszcze inna grupa, której obawiał się najbardziej. Ci którzy naprawdę go znali, zanim jeszcze ukradł jaszczura, ściął włosy i zgolił brodę. Takich na szczęście spotykał rzadko i jeszcze rzadziej był zmuszony rozmawiać.
— Nazywam się Ojciec Kruk i jednak wolałbym nie skończyć z dziurą w głowie. Jeżeli słowa cię nie przekonują, to mogę co najwyżej poczęstować cię jedzeniem od pani Robertson. Może to starczy, by zaświadczyć o moich dobrych intencjach.
Jego głos pozostawał uprzejmy i łagodny. Nauczył się tak mówić, niczym do owieczek, dopiero jako Kruk. I nawet jeśli pozostawał spokojny, to gdzieś z tyłu głowy zastanawiał się, jak szybko wydobędzie broń, w razie takiej potrzeby i czy gadzina da radę dorwać mężczyznę, jeśli ten jednak postanowi strzelić. Raczej w to nie wierzył. 

Adam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz