Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

22.08.2021

Od Julesa do Odette

Give 'em the old Razzle Dazzle, Razzle Dazzle 'em
Give 'em an act with lots of flash in it, and the reaction will be passionate
Give 'em the old hocus pocus, bead and feather 'em
How can they see with sequins in their eyes?

Tu, na całkowitym odludziu, gdzie słońce w pełnej swej okazałości rzuca palące promienie światła na rozłożyste obszary przyschniętej ziemi, gdzieniegdzie wystającej suchej trawy czy samotnego kaktusa, a jedynie z oddali – jeśli tylko dokładnie się przyjrzeć – można dostrzec pierwsze oznaki życia lokalnego czy cywilizacji w ogóle, niedaleko granicy Krainy swój pierwszy od dawna przystanek urządziła sobie się przybyła z bardzo, bardzo odległych terenów trupa cyrkowa. Zatrzymają się tylko na krótką chwilę, ulotnych parę dni; nim zdążą odsapnąć po długiej podróży, wziąć głębszy oddech na zapas, zregenerować nieco energii, znów pognają dalej.
Tu, na całkowitym odludziu, gdzie przed oficjalnym wkroczeniem do miasteczka Jackburg trwają próby generalne oraz przygotowania ostateczne przed maratonem występów, a cyrkowcom nawet uparcie spływający z czół pot nie przeszkadza w działaniach, rozlega się wesoły dźwięk lutni, a życie wydaje się mieć jakieś takie wolniejsze i spokojniejsze tempo niż hen tam, daleko w mieście. Balansujący na monocyklu żongler przerzuca na przemian płonącymi pałkami, mężczyzna na szczudłach przechadza się dookoła, z każdym krokiem wykonując coraz to bardziej ryzykowne pozycje, gdzieś dalej kobieta-guma wykonuje swój rutynowy zestaw ćwiczeń, a niedaleko niej cyrkowy siłacz kończy kolejną serię pompek wykonywanych na jednej ręce. I wiele, wiele więcej można by tak jeszcze wymieniać, że aż z dobre kilkanaście minut by przeszło. Obrazek to zaiste przeciekawy, kiedy na co dzień spójny oraz jednolity spektakl, przez czas trwania przygotowań przeistacza się w kilkanaście osobistych, trwających jednocześnie show, podczas których żaden artysta nie musi zastanawiać się co, kiedy, kto po kim i jak, bowiem skupia się tylko i wyłącznie na samym sobie. I tylko jakby w ramach odmiany od tego radosnego widoku, gdzie wszędzie roi się od ruchu, życia oraz gwaru, kilka metrów dalej, na uboczu, w niewielkim namiocie rozłożonym nieopodal, przed palącym słońcem ukrywa się dwóch, rozmawiających ze sobą mężczyzn.
— Chwila, chwila, chwila. Stop. Co to kurwa znaczy, że nie żyje? — pyta pierwszy z nich – rosły chłop, blondyn, na oko ponad dwa metry – kątem oka zerkając niepewnie na swojego rozmówcę, po czym klnie niewyraźnie pod nosem. Do tej pory lufą wykonanej na specjalne zamówienie dubeltówki uważnie podążał za czającą się gdzieś pomiędzy kamieniami jaszczurką, ale tak prędko jak wzrok odwrócił, po gadzie niespodziewanie ślad zaginął. Niech to szlag. Strzeliłby, a i trafił zapewne nawet, gdyby nie ten durny moment zawahania.
— Bo umarła, Donar. Przestała oddychać, serce się jej zatrzymało, krew przestała dochodzić do mózgu. Przeliterować ci to? Bo bardziej łopatologicznie nawet jak na ten twój mały móżdżek się już chyba nie da. — odpowiada drugi, rudowłosy, kręcąc głową w niedowierzaniu. Błękitna tęczówka wyraża zawód pomieszany z małą iskierką rozbawienia, z ust wydobywa się białoszary obłoczek dymu. Ilya uzależniony jest od fajek już od bliżej nieokreślonego zawsze, zupełnie, jak gdyby wypił to uzależnienie wraz z mlekiem kobiety, którą winien zwać matką, ale ostatnimi czasy to nawet sam swoje osobiście ustanowione rekordy pobija. Jak to się mówi? Co go nie zabije teraz, to przynajmniej szybciej do piachu pośle. Czy jakoś tak.
— A bo ja wiem do czego jeszcze wy dwaj zdolni jesteście, Woronov? Wolałem się upewnić, no wiesz. — odwraca wzrok w poszukiwaniu następnego celu, który godzien byłby zastąpić nieszczęsną, zagubioną w akcji jaszczurkę. — I co teraz? Z waszą cyrkową rodzinką, w sensie? No i ten... jak się w ogóle trzymasz, chłopie? — kontynuuje po chwili ciszy. Tak, chyba właśnie dotarło do niego oficjalnie, myśli sobie Woronov, odnotowując na twarzy rozmówcy niepokój zmieszany z jakąś wielce nieporadną nutką troski czy innego zmartwienia. Z Donarem poznali się już dobre kilka lat wstecz, zawodowy z niego zabijaka i nie byle jaki zawodnik, dlatego tym bardziej zawsze Devoraka dziwiło jak to możliwe, że za tak wielką kupą mięcha, mięśni oraz chęci do mordowania wszystkiego co się rusza, kryją się jednocześnie tak niezliczone pokłady empatii. Skąd one się biorą i jak to możliwe, że jeszcze nie zostały stracone gdzieś pomiędzy pierwszą a setną z rzędu ofiarą śmiertelną?

What if your hinges all are rusting, what if, in fact, you're just disgusting?
Razzle dazzle 'em, and they'll never catch wise!

— Dobrze. — ocenia krótko, zwięźle i zdecydowanie bardzo praktycznie. Ramiona unoszą się obojętnie, po czym równie obojętnie opadają; na twarzy ani śladu po zawahaniu, w błękitnej tęczówce nie rodzi się samotna łza, usta nie wykrzywiają się w słabo przekonującym uśmiechu pod wdzięcznym tytułem: niczym się nie przejmuj, przecież nic mi nie jest. Nic z tych rzeczy, nie. Jednooki nie odwraca nawet wzroku w stronę jakiegoś bliżej nieokreślonego, wygodniejszego punktu. Człowiek skała, serce z kamienia, mężczyzna bez uczuć. Jak zwał tak zwał – a jedno jest pewne, zwał będzie każdy inaczej, w zależności od tego, jak dobrze Woronova zna. Ci najbardziej doświadczeni stwierdziliby, że z pierdolony aktorzyna z niego i tyle, tak po prostu. No i mieliby rację, zresztą. Oczywiście, że Ilya tak naprawdę nie do końca trzyma się dobrze. A gdyby się tak zastanowić, to nie trzyma się dobrze wcale. Ale grono najbardziej doświadczonych jest bardzo wąskie, należą do niego jedynie członkowie trupy oraz nieliczni znajomi z poza niej i tak się składa, że – stety, niestety – Donar mimo wieloletniej znajomości, do żadnej z kategorii nie należy.
— To dobrze. Bardzo dobrze. — powtarza powoli, w adekwatnym tempie kiwając porozumiewawczo głową. Trochę jakby się waha, niepewnie kręci wąsem, dłuższą chwilę analizuje i trawi wagę sprzeczności zawartych w tej jednej, krótkiej odpowiedzi, ale ostatecznie dochodzi do wniosku, że nie ma się do czego doczepić. Cholera, nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Zarówno pierwszej, tak i drugiej, jak i trzeciej. Że też przyszło mu na myśl wypytywać, gdzie się Nadia podziała. I po co mu to było? — Czyli... z jakiego powodu my się tutaj tak właściwie widzimy? Bo coś mi tak teraz z tyłu głowy podpowiada, że wcale nie na herbatkę i plotki. — wraca do bardziej neutralnego tonu, przybliża twarz do dubeltówki, przymyka jedno oko, wstrzymuje wdech... chyba w końcu znalazł kolejny cel. Naciska na spust, strzela. Bingo. Ułożony kilka metrów dalej trójkąt z kręgli rozpada się w wyniku impetu, zaraz w ślad za tym pierwszym, który strzał otrzymał.

Give 'em the old flim flam flummox, fool and fracture 'em
How can they hear the truth above the roar?

— I bardzo słusznie ci podpowiada. — jednooki odpowiada skinieniem głowy, wykrzywiając usta w porozumiewawczym uśmiechu. Może i być jego rozmówca mało kumaty czasem, ale jeśli o kwestię biznesów, przysług i spłacania długów chodzi, to Woronov jeszcze nigdy nie miał powodu, żeby w niego zwątpić. A to oczywiste przecież, że jeżeli na pilne spotkanie od przeszło miesiąca nalegał, to właśnie o biznesy chodzić musiało. — Bo w związku z taką a nie inną sytuacją potrzebuję osoby, która będzie w stanie zastąpić Nadię tymczasowo, zanim uda mi się znaleźć kogoś na stałe. I ty, mój drogi przyjacielu – ponieważ Krainę znasz lepiej niż własną kieszeń i na pewno wciąż masz tam odpowiednie kontakty – musisz pomóc mi taką osobę znaleźć. — głowa jakby odruchowo odwraca się w kierunku rzeczonej Krainy, zostaje tak przez kilka sekund, po czym wraca z powrotem na swoje miejsce, co by właściciel błękitnej tęczówki z jakimś bardziej pochmurnym wyrazem twarzy mógł spojrzeć w oczy właścicielowi tej drugiej — I to jak najszybciej się da. Wyobraź sobie, że przyszłość mojej kariery właśnie spoczywa na twoich barkach. — oto właśnie poprzez nieco błagalne, wielce przekonujące spojrzenie oraz teatralne strzepnięcie popiołu z końcówki papierosa, ujawnia Ilya prawdziwy powód spotkania po latach ze swoim starym znajomym. No tak – skwituje jedynie w myślach znajomy, kiwa głową w górę i w dół, po czym w zamyśleniu miętosi końcówkę swojej koziej bródki pomiędzy palcami – oczywiście, że bez powodu mu na to zadupie przyjechać nie kazał, przecież to nie byłoby w stylu Woronova. — Profesjonalistka lub nie, nie ma dla mnie znaczenia, byleby dobrego cela miała i nie pozbawiła mnie drugiego oka. — kontynuuje, tak swobodnie, jakby wciąż rozmawiał jedynie o przyszłości swojej kariery, zamiast przyszłości w ogóle. Ten to jednak wybredny nie jest. No ale! Show musi trwać, niezależnie od wszelkich okoliczności.
— Hum... — mruczy pod nosem niedoszły zabójca jaszczurki, wciąż miętosząc pomiędzy nieszczęsną bródkę, a z czasem i nawet wąsa kręcić na palcu zaczyna, jakoby właśnie zadano mu jedną z największych zagwozdek życia. I nie można zresztą ukryć, że w rzeczywistości tak jest. Nie dlatego wcale, że żadna z takich profesjonalistek mu na myśl nie przychodzi – ba, wręcz przeciwnie, już mu się twarzyczka kandydatki idealnej przed oczyma przypomina; nie dlatego, że cyrkowcowi nie ma ochoty pomagać, bo co go tam jego kariera interesuje, kiedy dla niego to i nawet lepiej by było, gdyby ją w końcu rzucił w cholerę, (bo i tak wisi mu przysługę, więc wybrzydzać nie może) a dlatego, że już z dobre kilkanaście lat temu poprzysiągł samemu sobie, że noga jego w Krainie nigdy więcej nie powstanie. Kręcił się gdzieś nieopodal, węszył, podpatrywał czasem, oczywiście, tak jak dnia dzisiejszego zresztą, ale przekroczyć granicy jeszcze nie przekroczył. Aż tu nagle pojawia się pieprzony Woronov z swoim pieprzonym, bezwarunkowym prawem do przysługi i życzy sobie akurat właśnie tego? Psiajucha, słowny człowiek jest z Donara. Tylko wedle kogo słowny powinien być teraz bardziej? Siebie samego czy chłopa, który mu kiedyś tyłek od śmierci uratował?
Jules milczy, jak grób. Raz po raz jedynie rozgląda się dookoła, bierze łyka wciąż schłodzonego (czyli cennego!) piwa czy posyła porozumiewawcze spojrzenie pozostałym cyrkowcom. Doskonale świadom jest wagi swojej prośby, doskonale świadomie ją zadał i na domiar złego, zadając ją doskonale wiedział, że nie musi nic więcej dodawać, aby prawidłowo została odebrana. Niektóre komunikaty nie potrzebują być wypowiedziane, żeby przekazywać się same. Między wierszami. Ilya bardzo lubi komunikować się między wierszami. Dlatego właśnie milczy. Pozwala przemyśleć na spokojnie, a może prędzej – na spokojnie się pogodzić, bo przecież doskonale wie również, że Donar danej obietnicy nie złamie. Czy to aby na pewno nie podłe z jego strony? No, może troszeczkę. Ale cóż zrobić, kiedy jest się postawionym pod ścianą? Postawić pod tą samą ścianą jeszcze kogoś innego, otóż to!
— Jest taka jedna dziewucha – sierota, ale jaka sprytna! To znaczy, była dziewuchą jeszcze wtedy, jak opuszczałem Krainę. Stare dzieje. Dawno jej nie widziałem, ale jeśli nadal trzyma się z tą samą bandą, mogę spróbować jej dla ciebie poszukać. — zaczyna wolno, nadal jakby w zamyśleniu, próbując sobie lepiej przypomnieć wspomnianą dziewczynkę. Białe włosy, nieco kurduplowata, zdecydowanie za bardzo pyskata niż być powinna; tyle pamięta. — O ile jeszcze nie wylądowała za kratami albo, co gorsza, gdzieś w piachu. Ciężki nasz żywot, zresztą sam wiesz, nigdy nic nie wiadomo. Ale spróbować mogę. Jeśli nie ona, to jakaś inna też się znajdzie, tylko wtedy więcej czasu mi zejdzie.
— A ta sierota, zakładając, że jednak jeszcze żyje i nigdzie za kratami nie siedzi. — podłapuje Woronov, widocznie zainteresowany. Mylił się? No oczywiście, że się nie mylił. Donar może i mało kumaty jest, ale polegać na nim można. — Jak szybko będziesz w stanie ją tutaj zwerbować?
— Kilka dni. Tydzień, maksymalnie, jeśli gdzieś się ukrywa. O ile wyruszę jeszcze dzisiaj. — odpowiada niechętnie, po czym odruchowo sięga po spoczywający na stole kapelusz. A niech to... nieważne. Liczył chociaż na jakiś nocleg, zanim ruszy dalej.
— No więc... — Ilya z entuzjazmem klaszcze w dłonie, przechyla głowę na bok; usta układają się w krzywym, wcale-nic-nie-sugerującym uśmiechu. Na pewno nie sugerującym, że miło było, ale pora najwyższa się żegnać.
— No już, już. Wiem, chwila! — blondyn podnosi się z krzesła, w pośpiechu chwyta za ucho kufla z piwem i jednym haustem wypija całą jego pozostałą zawartość, sięga po skórzany płaszcz i dubeltówkę, po czym raz jeszcze, uważnie zerka na swojego rozmówcę. — A niech cię szlag, Jednooki. Lepiej dla ciebie, żebym tego nie pożałował. — dodaje, odwraca się na pięcie, za pomocą gwizdnięcia przywołuje do siebie swoją karą klacz. I tyle go było na dzisiaj...

Give 'em the old three ring circus, stun and stagger 'em
And they'll make you a star!

I tak oto, właśnie tu, na całkowitym odludziu, gdzie jedni w pocie czoła trenują, a inni przeklinają w myślach swoją honorowość, do wesołego obrazka życia trupy cyrkowej, z nieco lżejszym niż jeszcze kilka godzin temu sercem oraz kolejną fajką w ustach (a weź mu je ktoś wreszcie!) dołącza również linoskoczek Ilya Devorak, oficjalnie rozpocząwszy swój kilkudniowy cykl oczekiwania. Pora zacząć nowy rozdział w życiu.


Razzle Dazzle?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz