Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

23.08.2021

Od Odette CD. Ruby

― Kirk powiedział, że Tagg mu przekazał, że podczas wieczorku w saloonie Fabian rozmawiał z kobietą, która powiedziała mu, że na stacji kolejowej słyszała jak jacyś kowboje rozmawiali o innych kowbojach i ci kowboje widzieli wengido. ― jeszcze raz powtórzyła Odette, jakby chcąc się upewnić, czy cały ten szalony ciąg wydarzeń mniej lub bardziej przypadkowych jest choć odrobinę zgodny z prawdą. Nigdy nie wierzyła w łańcuszki informacyjne, a jeśli już miała brać pod uwagę ewentualną prawdziwość informacji w nich zawartych to wolała się zawsze upewnić czy aby na pewno dobrze usłyszała. Jack Glock z zapałem godnym lepszej sprawy energicznie pokiwał głową, a w szarych, nieco ślepawych już oczach zagościła odrobina nadmiernej ekscytacji. Warren z westchnieniem skrzyżowała ramiona na piersi i jeszcze raz spojrzała na Glock’a. Mówił co wiedział i nawet nie ośmieliła się powątpiewać w jego prawdomówność ― w końcu za dużo mu płaciła za te wszystkie informacje z miejsc do których sama dostępu nie miała z racji swojej obecnej sytuacji, która zaczynała sprawiać jej lekki dyskomfort. Owszem, banda to rodzina i rodzina to banda, ale do cholery jasnej, czy mogliby się przyczaić na chwilę, zamiast wciąż aktywnie terroryzować każdą możliwą drogę prowadzącą od Blisstown do Armadillo? To się prosiło o kłopoty, takie kurewsko poważne kłopoty. I o ile Warren naprawdę uważała bandę za rodzinę, to nie miała zamiaru iść za rzeczoną rodzinę do piachu. Zwłaszcza, że na ostatnich napadach jej wcale nie było, bowiem włóczyła się gdzieś po Bezkresach w poszukiwaniu… jeszcze nie do końca wiedziała w sumie czego. Może magicznego artefaktu? Może zakopanych gdzieś w dziczy kawałków smoczej skóry? Mapa skarbów nie precyzowała co znajdzie na miejscu, ale na wszystkich nieistniejących bogów, Odette miała szczerą nadzieję, że ów skarb kryje coś cennego. Inaczej wróci się do kolekcjonera pierdół, który jej ją opchnął i zobaczymy jak będzie mógł jej zrekompensować tą straszną pomyłkę. Bo Warren nie miała ani krzty wątpliwości, że kiedy błyśnie się odpowiednimi argumentami, to propozycja rekompensaty padnie wyjątkowo szybko.
― Nie, nie ― Glock pokręcił głową z niedowierzaniem wymalowanym na pokiereszowanej i pomarszczonej twarzy, po czym nerwowo pogłaskał przydługawą brodę ― Kirk powiedział, że Tagg mu przekazał, że podczas wieczorku w saloonie Fabian grał w karty z Louis’em, który rozmawiał z kobietą, która powiedziała mu…
― Dobra, nieważne ― nieelegancko weszła mu słowo, machając przy okazji dłonią. Odie nigdy nie słynęła z cierpliwości, a przynajmniej nie słynęła z cierpliwości do rozmawiania z kimkolwiek. Dla niej liczyły się konkrety. Kto, gdzie, za ile. I jakie jest ryzyko, że ktoś przy okazji ją rozpozna, albo czy w ogóle kogokolwiek obchodzi to, kto pomaga w wykonaniu problematycznego zlecenia. W tej chwili ― jak nigdy dotąd ― potrzebowała takowego zlecenia, możliwie jak najdalej od Blisstown, możliwie jak najdalej od pierdolonej bandy. Przeczekać aż wszystko ucichnie, zarobić gdzieś na boku nieco grosza (możliwie najuczciwiej jak się da) żeby nie umrzeć z głodu. Prosto wymyśleć, trudniej zrobić. ― Konkrety, Jack. Podaj mi konkrety, nie będę tu sterczeć cały dzień i słuchać kto z kim i za ile. K o n k r e t y.
― To wendigo wpierdala komuś krowy pod Jackburgiem ― w końcu konkret na jaki czekała ― Dobrze płacą za pomoc w usunięciu problemu, ale wiesz, to niebezpieczny biznes.
― Niebezpieczny biznes to moje drugie imię, Jack ― parsknęła, absolutnie niezrażona możliwością kopnięcia w kalendarz. Czwarta zasada oszustki: jeśli istnieją jakiekolwiek konsekwencje czegokolwiek, to nie należy się nimi przejmować. Absolutnie, w żadnym wypadku. Przejmowanie się konsekwencjami prowadzi do nadmiernego analizowania, nadmierne analizowanie zaburza ocenę sytuacji. Poza tym, tak jest ciekawiej. ― Coś jeszcze masz?
― Jakieś cyrkowe pajace są też w okolicy, a przynajmniej tak mi ptaszki ćwierkały.
― Aha? I na co mi ta wiedza? Tam też ktoś potrzebuje pomocy z wendigo czy innym stworem?
― Kto wie. Nie są stąd, więc zajrzenie tam może okazać się całkiem owocne. A przynajmniej tak bym zrobił będąc na twoim miejscu. Wiesz, wśród pajaców nikt raczej bandytki szukać nie będzie, a tym bardziej specjalistki od kradzieży koni. ― Jack mrugnął do niej porozumiewawczo, Odette w odpowiedzi uśmiechnęła się całkiem miłym dla oka uśmiechem. Nie ma to jak swój własny, całkiem dobry informator i ― być może, ale nie rozpędzajmy się ― przyjaciel. Ale tego to już mu na głos nie przyzna, zgodnie z trzecią zasadą. Jeśli być szczerą, to tylko przed samą sobą, nikim innym.
*
Droga z Bezkresów była koszmarnie długa. Tak długa, że Warren po części zwątpiła w sens wybierania się tak daleko, bo pewnikiem ktoś już ją ubiegł i kicha, po zleceniu. Im dalej jednak w trasę, im bliżej nieosiągalnego dla niej Saint Thomas, tym częściej można było wpaść na trasie na kogoś, kto z zapałem gadał o sprawie z krowami, która zdążyła już urosnąć do rangi jakiejś lokalnej legendy. Jedni mówili, że to już nie jedno wendigo, a cały tuzin, inni, że to wcale nie wendigo, a monstrum z Gardzieli, które jakimś sposobem przedostało się aż do Jackburga. Jeszcze inni mówili coś o karze boskiej i tym podobnych rzeczach, ale Odette zazwyczaj traciła wtedy zainteresowanie i po prostu kierowała się dalej; zgodnie z założeniem i zgodnie z planem, ostatecznie uznając, że jeśli zlecenie na krowy zostało już zamknięte (na co się nie zanosiło) to po prostu zajrzy do tej trupy o której mówił Glock. Dwie pieczenie na jednym ogniu, jak to mówią.
Minąwszy Rio Gambę odbiła już całkiem na południe, w stronę Jackburga. Glock wspominał o tym, że na owczym ranczu pani Sadlers znajdzie przyjazną duszę skłonną pokierować ją w odpowiednie miejsce i ewentualnie przekimać na sianie w stodole jeśli zajdzie taka potrzeba, co niebywale Warren odpowiadało. Po tak długiej podróży i tak długim okresie wiecznego oglądania się przez ramię i pilnowania wszystkiego dookoła dobrze byłoby po prostu zamknąć oczy i odpocząć wiedząc, że w razie czego ktoś ją obudzi i podpowie gdzie najlepiej spierdolić. Tak, to bardzo dobra wizja, która ostatecznie ulega spełnieniu, a prócz stogu siana Odette dostaje także nieco podejrzanej potrawki w ramach późnej kolacji. Stara Sadlersowa okazała się być nie tylko właścicielką owczego rancza, ale i osobą znaną na czarnym rynku pod pseudonimem Wróżki, która pośredniczyła w sprzedażach cennych błyskotek z napadów. Z Wróżką nie miała co prawda jak dotąd do czynienia, ale słyszała, że kobita zna się na rzeczy i ― jak się okazało zresztą ― plotki nie były dalekie od prawdy. Sadlers, jako koleżanka niemalże z podobnej branży, podzieliła się nie tylko sianem, podejrzaną potrawką z nie wiadomo czego, ale także i szczegółami zlecenia na ― być może ― wengido.
Uzbrojona we wszystko co możliwie potrzebne, Warren opuściła owcze ranczo niedługo po wschodzie słońca. Chrupek wyjątkowo posłusznie szedł tam, gdzie akurat chciała by szedł, słońce nie prażyło jeszcze aż tak mocno, a po całych dwóch godzinach jazdy udało jej się dotrzeć w miejsce, gdzie było dużo krów. Bardzo dużo krów. Morze krów. Ocean krów, którego widok sprawił, że Odette zaczęła automatycznie liczyć ile można byłoby zarobić, gdyby skumać się z takim wendigo ― a skumaliby się na pewno, w to Warren nie śmiała nawet wątpić. W końcu nie ma sytuacji do której nie można się dostosować, zgodnie z pierwszą zasadą. Szybko jednak oprzytomniała i tymczasowo odrzuciła ten pomysł na zarobek. W końcu miało być jak najbardziej legalnie, tak? No tak. A kradzież krów nie brzmiała najlegalniej na świecie.
― Aye ― odezwała się do jakiegoś mężczyzny opartego niedbale o ogrodzenie. W ustach trzymał źdźbło trawy, na głowie kapelusz, pod brodą kolorem mamiła zrolowana chusta ― Szukam pani McConnel. Chodzi o jej… ― tu Odette bardzo sugestywnie i jakby z nutą konspiracji spojrzała na stojącą za mężczyzną łaciatą krówkę ― …krowi problem.

pani McConnel?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz