Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

26.10.2021

Od Mae do Adama

Ściągnęła rude brewki, wciąż niezbyt świadomie, wciąż pogrążona w głębokim śnieg. Silny ucisk na jej chucherkowatym ramieniu nie ustępował, z każdą kolejną sekundą przybierając jedynie na sile. Pokręciła głową, uszka spróbowała zasłonić dłońmi. Wtedy jednak, zupełnie niespodziewanie, ręka nieznajomego podciągnęła plecy dziewczynki do pozycji siedzącej, tym samym sprawnie zwracając na siebie uwagę zaspanej, młodziutkiej Mae. Niebieskie, dziewczęce oczka błysnęły w ciemności, cień wyraźnego strachu wprosił się do modrych tęczówek.
— Mae, wstawaj, nie mamy czasu.
Młoda Alston zadrżała w przerażeniu, wpatrując się pytająco w swego opiekuna.
— Co- Co się dzieje? — zapytała cichutko, wciąż pogrążona w nocnych ciemnościach namiotu, słysząc jedynie wydostające się z zewnątrz szmery, kroki niezwykle raźne i jakby nieco poddenerwowane. Głuche napięcie wkradło się do klatki piersiowej, ścisnęło za płucka, ścisnęło i za serce. Cokolwiek miało właśnie miejsce, nie mogło zwiastować niczego dobrego.
— Musisz stąd uciekać. Jak najszybciej. — Mężczyzna podniósł się z kucek, łapiąc zaraz za dłoń rudogłowej i jednym, sprawnym ruchem wyciągnął jej szczupłe ciałko spod grubego koca, bez jakichkolwiek wyjaśnień ciągnąc Mae w stronę wyjścia. W ostatniej chwili zdołała sięgnąć po swój kapelusz, a Serwus zapiszczał bezradnie, pospiesznie wdrapując się na ramię dziewczynki.
— Ale papo-
— Proszę, Mae. To dla twojego dobra.
Światło pochodni łysnęło niebezpiecznie wprost w modrość młodych ocząt, rażąc nieprzyjemnie, niemalże kłując swym gorącem, teraz rozświetlającym ich niewielki, pochłonięty nocą obóz; bądź to, co z niego zostało. Sylwety jej współtowarzyszy niknęły gdzieś w ciemnościach, gdzieś w tym niewyobrażalnym i wciąż nie do końca dla Mae zrozumianym, pośpiechu oraz chaosie. Bobbie pomagała w pakowaniu wszelakich ubrań, koców, czy namiotowych materiałów, Harvey zajął się przenoszeniem rzeczy cięższych, jak kufry z ich dobytkami, czy stoły oraz krzesła. Anselmo, bez swego, a tak niezwykle mu charakterystycznego, podekscytowania, znajdywał się właśnie przy koniach, przygotowując je odpowiednio do nagłej, niespodziewanej podróży. Rudogłowa szybko dostrzegła na jego twarzy napięcie oraz powagę; coś, czego nigdy wcześniej tam nie widziała.
Zimny dreszcz przebiegł po całej długości chudych plecków, wzdłuż wystających kosteczek kręgosłupa, gdy raz jeszcze zwróciła spojrzenie w stronę Alstona, pragnąc jakichkolwiek wyjaśnień, cokolwiek co pozwoliłoby jej całą tę sytuację choć odrobinę lepiej zrozumieć. Nikt jednak nie uważał, by było to coś, czym czternastolatka musiałaby zawracać sobie główkę.
Mruknęła coś z niezadowoleniem, gdy ręka mężczyzny ponownie pociągnęła ją w wybranym przez siebie kierunku, nieco już za mocno i zbyt natarczywie, na co Mae ściągnęła rudę brewki, przeklęła pod nosem. Bez słów minęli sylwetę ciemnoskórego elfa, a nim Mae zdołała dostrzec, gdzie właściwie jest prowadzona, dłonie jej opiekuna wylądowały na chudziutkich biodrach, sprawnie podnosząc ciałko dziewczynki ku górze, tym samym usadowiając ją w twardym i nieco już zniszczonym siodle. Izabelowaty wałach prychnął z niezadowoleniem, czując na grzbiecie dodatkowy ciężar.
— Papo, powiedz mi, co się dzieje, proszę — wymamrotała cichutko, z nutką wyraźnego przejęcia. Chudziutkie dłonie mimowolnie złapały za wodze, a zbierające się w modrych oczkach łzy, błysnęły w świetle księżycowej tarczy. Pokręciła głową.
— Mae, słuchaj mnie uważnie. — Dłoń mężczyzny złapała za tę jej, teraz jednak łagodnie, bez zbędnych nerwów, z ojcowską, tak dobrze jej znaną czułością. Dziewczynka zamrugała kilka razy, a słone łezki znalazły swą drogę na rumiane poliki. — To tylko kolejne kłopoty, z których łatwo wybrniemy, niczym się nie musisz martwić. Ale nie pozwolę, by cokolwiek ci się stało. Dlatego musisz uciekać. Odette z synkiem ruszyli na północ, może zdołasz ich jeszcze dogonić. Jeśli nie, w torbie — wskazał na uwiązaną przy siodle kieszeń — znajdziesz pieniądze na jedzenie, nocleg, wszystko, co potrzeba. Wiem, że sobie poradzisz. Bystra z ciebie dziewczynka.
— Ale- Ale ja nie chcę uciekać! — zaprotestowała, w każdej chwili gotowa wyskoczyć z końskiego grzbietu, biorąc się do pracy. — Mogę wam pomóc. Przecież wiesz, że mogę wam pomóc. Potrafię strzelać, strzelam bardzo dobrze. Zawsze mówiłeś, że strzelam najlepiej. Więc zostanę i pomogę. Nie stchórzę, nie zostawię was samych!
Dziewczęce dłonie zacisnęły się w drobne piąstki.
— To nie jest żadne tchórzostwo. Przecież doskonale wiem, co potrafisz, Mae. Tym razem nie pozwolę ci tu jednak zostać. Obiecałem cię chronić i taki mam właśnie zamiar. No, już, ruszaj.
Dłoń Alstona znalazła się na zadzie wałacha, tym samym zachęcając go do wystartowania.
— Zaczekaj! — W ostatniej chwili zacisnęła łydki i pociągnęła wodzę, chcąc raz jeszcze spojrzeć w twarz temu, któremu od zawsze przecież ufała. — Gdy to wszystko się skończy… Jeszcze się zobaczymy, tak? Znajdziesz mnie, prawda?
Czuły uśmiech wymsknął się na twarz mężczyzny.
— Oczywiście, że znajdę.
Sylweta młodej Mae zniknęła za horyzontem.
Nie była już do końca pewna, ile dni minęło, odkąd wsiadła na tego przeklętego konia. Odette dogonić nie zdołała, do żadnego, mniejszego miasteczka również nie dotarła, mijając jedynie gąszcza i równiny, wioski z dwoma, zapewne dawno już opustoszałymi, chatkami. Jedyne, co chłonęły te modre oczyska to gęstość lasów, z wolna ustępująca gorącym kamieniom, czerwonym kanionom, ich ogromie ciepła oraz pustki.
Była głodna. Głodna i spragniona, zmęczona nieustającą ucieczką, kiedy w całym tym zmieszaniu, w przerażeniu i okropnej, zimnej samotności, bez ustanku pędziła tylko przed siebie, co najwyżej pozwalając biednej Kremówce – bo tak swego wierzchowca postanowiła nazwać, w pośpiechu i nerwach zapominając, jak wołała na niego cała reszta – na skubnięcie trawy, napojenie się przy niewielkim, mijanym źródełku. O tym pamiętała. O tym, by zająć się koniem, o tym, by znaleźć nieco odpowiednich dla Serwusa jagód, które być może wcinał mniej chętnie niż kawałki żółtego sera. Lecz w tym wszystkim, w ucieczce, która wciąż dziewczęcego umysłu nie opuszczała, mamiąc, martwiąc, niemal ogłupiając, zapomniała zadbać o samą siebie.
Wtuliła się w jasną, końską grzywę, obejmując rączkami szyjkę swego wierzchowca. Noce na Bezkresach bywały niewiarygodnie mroźne.
— Kremówko, mój drogi, gdybyś tylko wiedział, jak bardzo chce mi się spać — wymamrotała cichutko, bez jakichkolwiek sił, pozwalając swemu ciału bezwładnie zwisać z siodła. Chowający się w kieszeni kamizelki Serwus zapiszczał przeraźliwie, jakby nie chcąc, by jego właścicielka zapadła przypadkiem w sen. Opalone powieki wydawały się coraz to cięższe. — Chcę wracać. Chcę do domu. — Niewinne łezki raz jeszcze błysnęły w niebieskim oku, już po chwili parząc swym ciepłem zmarzniętą twarzyczkę rudogłowej.
I wtedy, dłużej sprzeciwiać się swemu organizmowi nie potrafiąc, powieki przysłoniły dziewczęce spojrzenie, młode ciałko z hukiem posyłając na ziemię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz