Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

17.10.2021

Od Dennis, cd. Ezry

    Dennis miała to do siebie, że wprost uwielbiała mówić. O wszystkim i niczym, byle tylko mówić, choć faktycznie dla niej każda informacja była istotna – zaczynając od tego, gdzie mieszka i jak się nazywa, a kończąc na tym, że jej ulubionym kolorem jest zielony, bo miło jej się kojarzy, ale zielonych jabłek za bardzo nie lubi, jej bracia natomiast uwielbiają placek z takich jabłek, a Grzywa zdecydowanie bardziej woli te czerwone, które rosną na trzeciej jabłonce od lewej, tuż za pierwszym płotem, który odgradza zabłocone podwórze od tej części, gdzie rosną owoce i warzywa.
    Niekoniecznie kogokolwiek to obchodziło, więc w ogólnym rozrachunku mało kto wyłapywał w tej niekończącej się paplaninie tych informacji o Dennis, które rzucały zupełnie nowy obraz na tę rozkosznie uśmiechniętą dziewczynę.
    Obraz w rodzaju tych, które malował jeden z tajemniczych podróżnych artystów przemierzających całą Krainę wzdłuż i wszerz, szukając nowych wrażeń, nowych inspiracji oraz nowych odbiorców swojej sztuki.
    Dennis już nie pamiętała, jakie imię nosił. Pamiętała, że był wysoki, miał długie, czarne włosy i kapelusz z nadszarpniętym rondem. Przybył do Jackburga w jakąś słoneczną niedzielę jakieś dwa, może trzy lata temu. Rozstawił swoje obrazy przy drodze między saloonem a pracownią krawiecką, niemalże w centrum miasta, gdzie zawsze był duży ruch. Dziewczyna chodziła między obrazami i zagadywała o wszystko, co tylko przyszło jej do głowy, podczas gdy autor malowideł odpowiadał jedynie półsłówkami oraz cichymi mruknięciami. Chociaż wiedziała, że na pewno żadnego nie kupi, choćby najmniejszego obrazka, bo po prostu nie miała ani monety na tego rodzaju zbędne wydatki, nie przeszkadzało jej to w tym, by po prostu cieszyć się zobaczeniem czegoś nowego. Tony, który tamtego dnia jej towarzyszył, potrafił myśleć tylko o tym, że jest głodny i niespecjalnie interesowały go wymalowane na płótnie krajobrazy przedstawiające różne zakątki Krainy.
    I w sumie pewnie by go to nie obeszło wcale aż do końca tych oględzin, kiedy to w końcu zabrał Dennis na szybki obiad w saloonie, gdyby nie to, że jedno miejsce wydało mu się bardzo znajome. Przyglądał się dobrą chwilę, starał się dopatrzeć każdego szczegółu widniejącego na płótnie, chcąc w pełni poznać, a przede wszystkim rozpoznać to, co widział, ale im dłużej patrzył, tym większy smutek odczuwał. Trudno stwierdzić, co go wywołało, ale w tym niezwykle wesołym, sielskim krajobrazie po długim czasie dało się zobaczyć coś takiego, co zupełnie nie pasowało do jego całokształtu i w głębi tego wszystkiego tkwiło coś bardzo przykrego.
    Ale raczej mało kto to potrafił zauważyć.
    W związku z tym, że Dennis właśnie lubiła opowiadać i rozmawiać, chętnie paplała do Walrotha, gdy jechali ubitą drogą po obcych terenach. Sama powiedziałaby raczej, że rozmawia jej się z nim naprawdę dobrze, chociaż mężczyzna należał do tych zdecydowanie mniej gadatliwych rozmówców. Zrobiło jej się nawet przykro, gdy machał dłonią na znak, że powinna się już zamknąć.
    Nie zmieniło to jej stosunku do niego — nadal miała o nim dobre zdanie, nawet jeśli przejawiał swoim zachowaniem zdecydowanie więcej wad czy zalet. Szczególnie biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się potem.
    Trzeba przyznać, że nie rozumiała za bardzo sytuacji, w której się znalazła, chociaż przeczuwała, że to raczej nic miłego, o czym upewniła się niedługo później. Ezra wyglądał na, delikatnie mówiąc, niezbyt zadowolonego. Po jakimś czasie próbowała wypytać, o co chodzi, co się stało i dlaczego, ale Walroth po prostu co i raz ją uciszał lub zbywał, nie odpowiadając ani słowem, więc ostatecznie zrezygnowała, chociaż myślała bardzo intensywnie, przy okazji ciągle mrucząc pod nosem coś do samej siebie. Doszła do jakichś tam wniosków, czegoś się domyślała, ale że Dennis była z tych, którzy po prostu nie lubili niedomówień, z ostatecznym werdyktem chciała poczekać, aż jej nowy towarzysz niedoli zechce jej w końcu cokolwiek wyjaśnić.
    Posłusznie wykonywała jego polecenia, więc nawet do głowy jej nie przyszło, żeby jakkolwiek się sprzeciwić, kiedy Walroth kazał jej zostać z końmi, gdy znaleźli się na peronie. Stanęła w takiej odległości, jaką mężczyzna uznał za stosowną, po czym poczekała cierpliwie.
    Ostatecznie Ezra nie załatwiał swoich spraw jakoś szczególnie długo, ale dla samej Dennis trwało to prawie wieczność. I to nie dlatego, że była niecierpliwa.
    Chodziło raczej o tego faceta z papierosem w ustach, który stał z boku, patrzył na nią ciężkim wzrokiem i uśmiechnął się pod nosem, gdy Walroth w pewnym momencie nie tylko zaczął szarpać mężczyznę, w którego brązowych oczach odbijał się już czysty strach, ale także go uderzył. Zaniepokoiło ją to trochę, chociaż "trochę" to mało powiedziane. Była absolutnie przerażona i zaskoczona przy okazji również do tego stopnia, że aż trudno jej było złapać oddech. Odruchowo zasłoniła usta dłońmi.
    Zerkała kątem oka na tamtego mężczyznę, chowając się za Grzywą, potem znów w stronę Walrotha. I tak sekundy ciągnęły się w nieskończoność, a koń, przy którym stał obserwujący ją mężczyzna, zrobił się bardzo nerwowy. Gwałtownie machał łbem, uderzał kopytami o ziemię, ryjąc w niej przy okazji, a właściciel wydawał się być tym zachowaniem zupełnie niewzruszony. Po prostu obserwował otoczenie, jakby zachowanie jego wierzchowca zawierało się w absolutnej normie, chociaż nawet Dennis, nie potrafiąca oderwać wzroku od lśniącej, doskonale głęboko czarnej sierści zwierzęcia, wiedziała, że to nie jest normalne zachowanie. Ani trochę.
    Tak samo jak to, że również dwa konie, przy których stała, zaczęły wykonywać nerwowe ruchy. Dziewczyna próbowała uspokoić Grzywę, głaskała ją chętnie, z czułością i oddaniem, ale na niewiele się to zdało. Nic na nią nie działało, chociaż dotyk Hoover zazwyczaj wiele potrafił zdziałać.
    Dennis odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła Walrotha idącego w jej stronę, który wydawał się być jeszcze bardziej wściekły, niż kiedy tu jechali. Już chciała otworzyć usta, żeby zadać kilka pytań, na które i tak by pewnie nie otrzymała odpowiedzi, ale akurat na to nie zważała, bo spróbować przecież warto, ale nie zdążyła, bo usłyszała to krótkie, lecz bardzo radosne zdanie wypowiedziane niezbyt radosnym tonem.
    "Z rana wyjeżdżamy do Jackburga".
    Jasne! Tak, tak jak najbardziej.
    Dennis pokiwała głową z entuzjazmem, jednak uśmiechnęła się zaledwie delikatnie, po czym znów zerknęła w stronę mężczyzny z papierosem.
    Widziała tylko tyle, jak znikał za jednym z budynków. Jego koń zachowywał się tak, jakby był już zupełnie spokojny i w pełni opanowany. Dennis nie zdążyła się przyjrzeć, ale gdyby faktycznie miała te kilka sekund więcej, zobaczyłaby, że zwierzę wygląda na bardziej zastraszone, zmuszone do tego, by było spokojne, niż faktycznie było. Bo w istocie w środku bało się bardzo. Jeszcze nie zdążyło przyzwyczaić się do swojego właściciela pomimo kilku spędzonych razem miesięcy. A im dalej byli, tym Grzywa oraz Pokurcz bardziej się uspokajali. Tym razem naprawdę.
    Przez następne minuty Hoover zupełnie milczała. Jechała ze spuszczoną głową i wbijała wzrok w jakiś trudny do zlokalizowania punkt. Takie zachowanie zdarzało jej się niezwykle rzadko, bo nawet wtedy, gdy się nad czymś zastanawiała, myślała głośno. Nierzadko mówiła do siebie, raczej nie pracowała w ciszy. A nawet jeśli, to ciągle chciała coś mówić. To po prostu leżało w jej naturze i nikt nie nauczył jej, że w pewnych sytuacjach należy trzymać język za zębami. Biorąc to pod uwagę, jej milczenie oraz brak chęci do wszczęcia rozmowy był cholernie niepokojący dla każdego, kto znał ją trochę bardziej niż "trochę".
    Nie trwało to długo, bo zaledwie kilka minut, a kiedy do głowy wpadło jej pytanie, zadała je od razu. Jeszcze zanim zdążyła się zorientować, że chciałaby o coś zapytać.
    — Panie Walroth — zaczęła, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. — Widział pan tamtego mężczyznę?
    Spojrzała na niego. W oczach Dennis iskrzyła ciekawość pomieszana z niepokojem. Nadal miała przed oczami niespokojnego konia i jego tajemniczego właściciela.
    — Miał taki czarny płaszcz, chyba ze skóry, ale nie jestem pewna, palił papierosy. Stał razem ze swoim koniem, który miał naprawdę piękną sierść, w życiu nie widziałam tak czarnej sierści, swoją drogą, ten koń był bardzo niespokojny, nie wiem, o co chodziło, ale wydawało mi się, że Grzywa i pana koń też robią się jakieś takie niespokojne... W każdym razie stał tuż obok peronu, gdzie pan… — odchrząknęła; nie potrafiła dobrać odpowiednich słów.
    “Pobił tego biednego człowieka”.
    — Obserwował pana, w ogóle całą… sytuację. Zna go pan? Ja pierwszy raz widziałam na oczy!
    Dennis zerknęła na niebo i słońce chylące się ku zachodowi coraz bardziej z każdą chwilą.
    — I co teraz? — zapytała nagle znowu, patrząc na profil Walrotha.
    Trudno stwierdzić, jaką odpowiedź chciałaby w tym momencie usłyszeć.
    — Co ma pan zamiar teraz zrobić? Mogłabym panu jeszcze jakoś pomóc? Jak na razie nie byłam chyba zbyt przydatna, ale… no.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz