Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

20.10.2021

Od Aliana do Ezry

    Kurczowo ściskając własne kolana Alian starał się pozbyć sprzed oczu czarnych plam. W tamtym momencie doszło do niego, że ostatni raz tak szybko biegał dobre parę lat temu, a i wtedy jego kondycja nie była najlepsza. Przedtem może jedynie łatwiej mu było dojść do siebie, a teraz wydawało mu się, jakby miał zaraz stracić zupełnie przytomność. Dopiero głośne chrząknięcie nad głową przywróciło mu nieco sił, a raczej poczuł się zmuszony w końcu podnieść łeb. Ostatni raz zaczerpnął ogrom powietrza i wyprostował się jak gdyby minutę wcześniej wcale nie dławił się i prawie co nie zszedł.
— Spóźniłeś się — odparł wysoki i przesadnie dobrze zbudowany mężczyzna, z którym Alian chciał zmierzyć się wzrokiem, ale chcąc nie chcąc musiał unieść przy tym brodę — Już przyjęliśmy kogoś innego.
— Czy ty masz pojęcie kim jest moja matka? — uniósł w oburzeniu jedną brew krzyżując przy tym ramiona na piersi, ale sam nie wie kogo chciał oszukać tą swoją "pewną siebie" postawą — Moja matka występowała u was zanim przyjęli ją do głównego teatru. Możecie mówić ludziom, że to u was wychowywała się gwiazda — dodał szczerze dumny.
    Mężczyzna zmierzył go wzrokiem i trwał w ciszy na tyle długo, że Alian myślał już, iż przystanie na ten argument i wpuści go do środka. Obserwował jego mimikę twarzy w skupieniu, gdy ten się do niego nachylił, ale jego wyraz nie zdradzał zupełnie nic. Brunet poczuł się niekomfortowo z brodatą gębą parę centymetrów przed własnym nosem, ale gdy miał się odsuwać, gigant wyszczerzył zęby w podłym uśmiechu.
— Nigdzie nie wejdziesz sieroto — parsknął głośnym śmiechem niższemu chłopakowi w twarz, a że jego oddech nie pachniał najlepiej, ten skrzywił się lekko i cofnął.
    Nie zdążył nawet nic odpowiedzieć, bo brodaty mężczyzna wszedł do środka i przesadnie głośno zatrzasnął za sobą drzwi.
— Cholerni hipokryci w tym mieście — burknął pod nosem i odwrócił się na pięcie.
    Nie miał pojęcia, co ma teraz robić ani gdzie iść. Chciał dostać się do tej knajpy i zagrać na ich fortepianie, na tym samym, na którym kiedyś grała słynna Leona Bellett. Jego matka. Mógłby wtedy przypomnieć sobie stare dobre lata i wyobrazić, o ile zafascynowanych uśmiechów jego rodzicielka musiała przyprawiać tutaj jej słuchaczy. Alian pamiętał, jak jemu zapierało dech w piersi, gdy jej palce zwinnie i delikatnie poruszały się po klawiszach, a wyglądało to, jakby w ogóle się nie starała. Nic dziwnego, że teraz gra i śpiewa w najbardziej znanym teatrze w Blisstown. Alian wiedział, że on nie ma takiego talentu jak ona i nawet gdyby mógł zajść gdzieś wyżej dzięki matce, byłoby mu głupio w ogóle o to pytać. Tak więc pozostało mu wrócić do posiadłości matki i przyznać się do kolejnej porażki w jego marnej karierze pianisty. Miał nadzieję, że jak przyjedzie do Blisstown, będzie mógł poczuć się jak ktoś ważny, że będzie miał tutaj większe szanse niż w Jackburgu, ale prawda była taka, że Alian nigdzie nie miał swojego miejsca. Gdziekolwiek by nie poszedł i nie ważne jak bardzo by się starał, i tak by mu się nie powiodło. Jego nadzieje na lepszą przyszłość były coraz mniejsze, a marzenia lada moment okażą się głupimi dziecięcymi mrzonkami. Brunet całą drogę przez miasto wgapiał się w nierówny chodnik i kopał kamienie, które z niego powychodziły. Wyglądał tak żałośnie, że nawet żebracy na ulicach podążali za nim spojrzeniem pełnym współczucia. Szybko okazało się, że w miejscu gdzie Alian niegdyś chciał spełniać swe największe cele, czuje się gorzej niż w swoim małym miasteczku. W połowie drogi przyspieszając kroku, w końcu dostał się do trzypiętrowej kamiennicy niedaleko salonu krawieckiego. Wszedł do środka jak najciszej potrafił, ale jego matka poza wspaniałym głosem miała również bardzo wyostrzony słuch.
— Nie miałeś występować u Barneyów? — usłyszał głos dochodzący z pierwszego piętra, w którym dało się wyczuć nutkę kpiny.
— Spóźniłem się — odparł głośno, lecz tak naprawdę chciał, żeby matka w ogóle tego nie usłyszała — Wzięli kogoś innego, ale powiedzieli, że następnym razem zaproszą mnie — skłamał korzystając z tego, że kobieta go nie widzi, bo wtedy zauważyłaby, że kłamie w ułamku sekundy.
— Mogę pójść i załatwić ci tam występ, wiesz o tym kochanie? — zapytała pobłażliwie, aż w końcu wyłoniła się z pokoju i pojawiła się na schodach. — Byłabym dumna, gdybyś zagrał tam, gdzie sama zaczynałam — uśmiechnęła się do syna.
    Leona była kobietą o wyjątkowej urodzie i Alian miał szczęście, że odziedziczył po niej łagodne rysy twarzy. Wyglądała na przynajmniej o 10 lat młodszą i umiała to dobrze wykorzystać na własną korzyść. Mężczyzna nigdy nie mógł oderwać od niej wzroku zwłaszcza, gdy ładnie stroiła się na kolejny występ. Starał się zapamiętać każdy jej nawet najmniejszy szczegół, żeby mieć co wspominać, gdy wróci do siebie.
— Pięknie wyglądasz, mamo — uśmiechnął się niekontrolowanie — Nie musisz się niczym przejmować. Poradzę sobie sam, zupełnie jak ty — dodał w odniesieniu do jej wcześniejszej sugestii.
— Jestem z ciebie dumna — Alian wiedział, że nie była. — Muszę uciekać na próbę generalną i jeżeli nie masz co robić, mam dla ciebie zadanie — podeszła i położyła mu delikatną dłoń na policzku.
Brunet miał nadzieję, że zabierze go ze sobą.
— Zamówiłam sobie paczkę cygar. Mógłbyś je dla mnie odebrać? — podała mu karteczkę z adresem.
Nie zabierze go ze sobą, przecież to wstyd.
    Alian pokiwał tylko posłusznie głową i żegnając się z matką wyszedł z budynku. Gdyby został tam chwilę dłużej znów zacząłby się nad sobą użalać, a dosyć miał dzisiaj porażek. Nie znał zbyt dobrze Blisstown, ale z pomocą paru przechodniów w końcu dotarł pod podany adres. Przez chwilę stał pod drzwiami i obserwował swoje odbicie w szybie, ale widząc zniesmaczony wzrok mężczyzny w środku w końcu wstąpił. Matka nie powinna palić, przecież musi mieć nieskazitelny głos, a tym sposobem tylko go psuje, pomyślał podchodząc do lady.
— Przyszedłem odebrać zamówienie — odparł Alian beznamiętnie podsuwając brodatemu mężczyźnie kartkę z nazwiskiem.
    Wyższy i starszy facet zerknął na kawałek papieru, po czym pokiwał głową i odwrócił się tyłem do blatu, po czym nachylił się ku wysokiej półce. W tym właśnie momencie Alian zerknął na rozłożone po jego prawej stronie przeróżnej wielkości i rodzaju cygara i przyszedł mu do głowy najgłupszy pomysł tego dnia. Ostatni raz upewnił się, że sprzedawca go nie widzi i szybkim ruchem zgarnął dla siebie dwa przypadkowe cygara. Nie było go stać na chociaż jedno, a chciał sprawić sobie jakąkolwiek przyjemność. Skoro z jego usług korzysta ktoś taki jak jego matka, oznacza to też, że dochodów mu nie brakuje. Dwa cygara mniej nie powinny zrobić mu żadnej różnicy. Upchnął tytoń w kieszeni akurat w momencie, gdy wyższy mężczyzna odwrócił się i przekazał mu ładną paczkę kilku cygar.
— Dziękuję — zmusił się na uprzejmy, choć sztuczny uśmiech i odwrócił się, aby czym prędzej wyjść na zewnątrz.
W momencie, gdy miał otwierać ciężkie drzwi, usłyszał za plecami głośny dźwięk przeładowania broni. Odgłos ten był mu aż zbyt dobrze znany, a jeszcze lepiej wiedział, że zwiastuje kłopoty. Zastygł w miejscu jak kamienny posąg i głośno przełknął ślinę.

Ezra?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz