Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

2.10.2021

Od Ezry cd. Dennis

Dennis Hoover.
Powtórzył jej imię bezgłośnie, w zaciszu własnego umysłu, od którego ścianek odbijało się, żeby nieustannie powracać na myśl. Oczyma wyobraźni dokładnie nakreślił jej imię paskudnymi literami swojego niedbałego pisma i pełnym od drzazg kołkiem przytwierdził do pustej, poharatanej tablicy, tuż obok nazwiska Runty’ego i Shadle’a, z tą różnicą, iż należące do nich karteczki były już pogniecione i zdążyły pożółknąć, naznaczone piętnem mijających lat, a ta Dennis zdawała się nienaruszona. Powypalane weń otwory przypominały spalane cygara, a niezliczone dziury po wbijanym i wyciąganym szpicu — niepewność Walrotha względem nich, ponieważ pojawiały się, ilekroć zdejmował owe karteczki z tablicy i na powrót je przytwierdzał. Nie nosiła konkretniejszej nazwy, nijak na nią nie wołał, a mimo to funkcjonował z pełną świadomością jej istnienia, jak i tego, jak skromna była — mógł w końcu wymienić nazwisko każdego, z kim nieprzyjemność miał gawędzić dłużej niż piętnaście minut w ciągu ostatniego miesiąca. Dopisanie imienia Dennis do tej przykrótkiej listy nie należało do najrozsądniejszych rzeczy, niemniej jednak Ezra, wydawało się, zrobił to z ukrywaną satysfakcją.
Dennis Hoover.
Nie poznał nigdy żadnej Dennis, to i wiedział, że młoda Hoover wyznaczy imieniu nową definicję. Czy tego chciał, czy nie chciał, w każdej kolejnej Dennis będzie doglądał gestów charakterystycznych dla Dennis Hoover, kosmyki wystające z warkocza, zepsuty wóz, krzepkość. Abraham zapamiętywał ludzi i rzeczy pozornie pozbawione znaczenia. Był sentymentalny i przyłapywał się na tym, gdy zwracał się do pozbawionego konkretniejszego znaczenia Ulyssessa nazwiskiem Ulyssessa z dzieciństwa. Ot, drobne pomyłki.
Odchrząknął, wystawiając prawą rękę.
— Ezra Walroth — wymamrotał i uścisnął delikatnie drobną dłoń Dennis Hoover.
Choć przytłaczała go z całą swoją dynamicznością i ekspresją, uśmiechnął się półgębkiem. Dennis Hoover fakt, iż się nie przedstawiła, potraktowała kuriozalnie jak dla Abrahama poważnie, jak gdyby istniał cień szansy, że dbała o dobre wrażenie wywarte na posiniaczonym, siwiejącym sprzedawcy cygar w skórzanej kamizelce i przetartej koszuli z materiału grubszego, niż poniektórzy burmistrzowie okolicznych miejscowości. Spuścił prędko głowę, coby ukryć powód do zażenowania, i zamknął za sobą drzwi sklepu, blokując je dokładnie. Bał się, co trzeba oddać, że klienci wybiją w nich dziurę, szargani przez nałóg, ale był gotów na pokrycie ewentualnych kosztów, byle sprowadzić do Blisstown cholerne pudełka piętrzące się w spruchniałej stodole na wschód od stacji. Wschodniej stacji. Ezra nie znosił wschodów. Ani słońca, ani geograficznych.
Ezra Walroth, jakby nie patrzeć, nie znosił niczego.
W szczególności kulawego Pokurcza, dłubiącego w ziemi, zaaferowanego wystającą ponad nią kępą trawy. Pokurcz, w istocie, do najsprytniejszych nie należał, ale, jak to wołali, jaki pan, taki kram. Abraham przeważał na nim o tyle, że nikt nie wpadł na pomysł nadania mu imienia tak żałosnego, że śmiałyby się z niego inne dzieci. Walrothowi nie udało się zidentyfikować, czy szkapa Dennis zdążyła wykpić jego konia.
Gdy wreszcie udało im się zostawić za sobą najtłoczniejsze ulice, tętent kopyt uderzających o twardy bruk ustał i odtąd poruszali się w rytm uderzeń końskich nóg o ubitą ziemię poza miastowych duktów. Dennis Hoover zdążyła opowiedzieć już o swojej farmie i swoich plantacjach, pokrótce o koniu i o czymś, co wpadło Ezrze jednym uchem, a drugim wyleciało, ponieważ Pokurcz zdawał się nader zainteresowany szelestem rozlegającym się w oddali, w zaroślach porastających połacie poletek nieopodal lasu. Pomimo drobnych komplikacji, zaaferowanego znerwicowanym koniem Abraham z nienaturalną dla siebie przyjemnością słuchał o wszystkim, co miała do powiedzenia młoda Hoover. Nie czyniło go to nijak szczęśliwszym, nie zadawał niepotrzebnych pytań ani nie drążył, kiedy zdawało się, że właśnie tego jego rozmówczyni oczekiwała — przysłuchiwał się temu, o czym, według Dennis, powinien był usłyszeć. Przyłapał się na przelotnej myśli, czy zapas powietrza w jej płucach i słów w głowie jest jakkolwiek wyczerpywalny.
Zapomniał wół, jak cielęciem był, wypomniał sobie raz, i odtąd nie odezwał się już więcej.
Przynajmniej takie było założenie.
— A pan? — zakończyła swoją opowiastkę koślawym, acz nader urokliwym uśmiechem młodej dziewczyny. Walroth, niekoniecznie ze swojej winy, często łapał się na wiązaniu jej wigoru z młodzieńczością.
Chociaż nieustannie przyglądał się okolicy, nie musiała czekać na odpowiedź zbyt długo.
— Nie wiem — rzucił. — Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, które jabłka lubię najbardziej. — Na tym chciał zakończyć i, faktycznie, milczał przez kilka następnych uderzeń serca. Nie wiedział więc, co pokusiło go, żeby na powrót otwierać usta. — Ta twoja farma. To daleko od Jackburga?
— Nie wiem, ile dokładnie, nigdy nawet mnie to nie ciekawiło, mówiąc szczerze, ale jedzie się dobrą chwilę. — Zawahała się przez moment. — Chociaż tak naprawdę nie wiem nawet, ile czasu mi to zajmuje. W każdym razie Jackburg jest zdecydowanie najbliżej, chociaż też niezbyt blisko. To taka niekonkretna odpowiedź, ale to zawsze tak naturalnie mi przychodziło. Nie jestem w stanie powiedzieć, proszę mi wybaczyć. Jakieś kilkadziesiąt kilometrów w każdym razie. Dalej niż w obie strony, kiedy teraz jedziemy.
Walroth pokiwał ze zrozumieniem głową. W Jackburgu miał przyjaciela, być może dwóch, jeśli liczyć, że obaj wciąż żyją. Z drugim zapoznał się poprzez pierwszego, a gdy Ezra opuścił tamte okolice, zdawało się, że o sobie pozapominali. Być może to i lepiej, bacząc na to, że u jednego mógł narobić sobie długów przez swoje młodzieńcze skłonności do hazardu, ale nawet wyblakła sympatia dawała się we znaki, gdy w grę wchodziły przyjemne wspomnienia nieprzespanych letnich nocy.
Przez ułamek chwili odważył się wziąć pod uwagę wyjechanie z Blisstown na parę dni, ale prędko rozgonił mącące mu w głowie myśli — nie miał pracownika, a mimo pokaźnego przychodu, nie mógł pozwolić sobie na najdrobniejszy zastój.
— Naprawdę cieszę się, że mogłam pomóc, bo wydawało mi się, że...
— Hej, Walroth! — Męskie zawołanie rozległo się z oddali wraz z momentem, w którym Pokurcz pokręcił nerwowo łbem. Galopujący, kasztanowy koń prędko dorównał im tempa, a siedzący nań mężczyzna z bujną brodą i gładko przystrzyżonym wąsem skinął na Ezrę kapeluszem. Abraham wyciągnął więc rękę do Dennis, gestem polecając, aby, na jego podobieństwo, przystanęła i zamilknęła. — Tym razem nie było ci śpieszno, co, bracie? Odkąd ten twój skurwiel od dostaw przypalił mi spodnie, zdążyło minąć paręnaście dobrych dni, a sam wiesz, jak tamten dziad nie lubi, gdy się ociągasz i stodołę mu zajmujesz.
Postawny kowboj poprawił poły swojej skórzanej kamizelki, podobnej do tej Abrahamowej, i zarechotał, jak to starsi mężczyźni mieli w zwyczaju, z chrypą w sponiewieranym głosie. Ezra zmierzył go posępnym spojrzeniem spod ściągniętych brwi, wypuszczając powietrze z płuc.
— A ja nieszczególnie lubię, gdy się wtrącacie — odpowiedział. — Pratchett nie jest głupi. Z całą pewnością nie tak, jak poniektórzy z was. — Odruchowo zerknął ku stacji, gdzie dwóch umundurowanych dotykało się palcami wskazującymi i odskakiwało.
Drugi mężczyzna uniósł kąciki ust, uśmiechając się wesoło.
— Pierwsze dni zawsze są najśmieszniejsze. Potem człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że resztę życia spędzi na tym samym, dzień w dzień modląc się do Jedynego, żeby zabił we śnie, byle bezboleśnie. No, to co? — Poruszył się gwałtownie, z werwą. — Mówiłem ci jak tam u mojej Mary? Jej siostra powiła ostatnio kolejnego dzieciaka. Wiesz, jak go nazwali? Geralt! Co za durne imię, na Jedynego, nazwali go Geralt, więc teraz biedak będzie musiał męczyć się całe życie. — Zerknął ku wschodowi.
— Słuchaj, musimy jechać da-...
— Walroth, Walroth, mój druhu, co ci się tak spieszy? Za to, ile cię nie widziałem, winien mi jesteś parę bukłaków, co? Nawet nie zaprzeczaj, widzę, żeś sam zawstydzony. — Wtem rozległ się gwizd, ogłaszając odjazd pociągu. — No, nie będę cię zatrzymywał, Walroth, trzymaj się na szlaku i pamiętaj, żeby nie jebać kóz, choćbyś był sam na środku prerii.
Abraham rozluźnił mięśnie całej twarzy, gdy mężczyzna oddalał się ku stacji.
— Pieprzy od rzeczy — powiedział jeszcze do Dennis, zanim zmusił Pokurcza do kłusu. — Jak wszyscy ludzie stąd.
Panna Hoover rzuciła coś w odpowiedzi, ale Ezra nie skupiał się nad tym zanadto, zdeterminowany, by jak najprędzej wrócić do miasta. Najlepiej z wozem pełnym cygar.
Nie wszystko poszło jednak po jego myśli. Siarczyste przekleństwo wydarło się spomiędzy jego ust, gdy już z oddali dostrzegł otworzone na oścież drzwi stodoły i ludzi z niej wychodzących. Zacisnął palce na uździe Pokurcza i wystrzelił do przodu, jeszcze zanim Dennis zdążyła przyspieszyć swojego konia. — Co się dzieje? — Założył ręce na piersi, podchodząc do hordy umundurowanych młodzieńców z czapkami wciśniętymi mocno na głowy. Jeden był młodszy od drugiego, a Ezrze wydawało się, że, jakby tego było mało, wychodzili zewsząd, i im dłużej przyglądał się okolicy, tym liczniejsza była ich horda. — Zapytałem, co się, do cholery, dzieje?
Chłopak o rudawych włosach niemal podskoczył na widok rozsierdzonego Abrahama i złapał się mocniej za kurtkę.
— Doniesiono nam, że zna-znajduje się tu nielegalny skład ty-tytoniu. Przyszliśmy sprawdzić. Czy je-jest pan właścicielem?
— Nie, do kurwy nędzy, tylko przejeżdżałem i zapytałem z troski. — Wyrzucił ramiona w powietrze. — Gdzie jest Pratchett?
— Pra-Prachett?
— Wła-właściciel, du-durnoto. Stary, siwy, trochę ponad pięć stóp wzrostu, śmierdzi jak stary ser. — Rudzielec zgarbił się i nieustannie odwracał wzrok w stronę stodoły, nawiązując kontakt wzrokowy z kręcącymi się mężczyznami. — Dobra, pocałuj mnie w dupę.
Okrążył spanikowanego chłopaka, który usilnie starał się powstrzymać Walrotha przed wejściem do środka. Nie odpuszczał nawet wówczas, kiedy Abraham podchodził do pakujących jego zapasy.
Przecież się umawiali. Ezra nie mógł zrozumieć, skąd wziął się nagły nalot. Oficer obiecywał. Czego oczy nie widzą, tego ręka nie dosięgnie.
A później, w jednej chwili, wszyscy się rozpierzchnęli i odjechali, zdawałoby się, w popłochu. Ezra stał w opustoszałej, zdemolowanej stodole zupełnie sam i nawet stukot butów o drewno nie zdołał wyrwać go z transu. Usilnie starał się doprowadzić do porządku chaotyczne przemyślenia i doprowadzić umysł do stanu względnie trzeźwego i rozsądnego.
— Gdzie są…
— Nie mów — przerwał Dennis, ledwo otworzyła usta. — Wsiadaj na konia i jedź za mną.
Pojechała więc, a drogę spędziła na próbach dowiedzenia się, co zadziało się przed momentem. Ezra nie chciał rozmawiać. Marszczył oczy i ściskał uzdę, aż zbielały mu palce. Wiedział, co stanie się za moment i chociaż wiedział też, że osoba, do której zmierzali, także miała tego pełną świadomość, nie dawało mu to ani krzty satysfakcji. Żałował Hoover, która została niejako przymuszona do obserwowania tej sytuacji, ale wówczas odsunął to na dalszy plan.
Odnaleźli go na peronie. Przyciśnięty do ściany nie mówił jednak za wiele. Brązowe oczy wpatrywały się w Abrahama z przerażeniem weń wypisanym.
— Powiedz mi, gdzie jest Pratchett — syknął Walroth, zaciskając w dłoniach poły felernej kamizelki.
— R-romantycznie, nie? — zdążył wysapać mężczyzna, zanim Ezra, w przypływie furii, uderzył go pięścią prosto w nos. Drugi ryknął więc z bólu i złapał Abrahama za koszulę. — Jesteś niepoważny. Przysięgam, na Jedynego, jesteś nienormalny. — Odchylił głowę w obawie przed następnym ciosem. Grymas na jego parszywej twarzy tylko potęgował zdenerwowanie Abrahama. — Jackburg. Pojechał pociągiem do Jackburga.
Uścisk zelżał, a mężczyzna osunął się na ziemię, ciężko dysząc. Walroth nie marnował na niego już ani spojrzenia, w zamian odwrócił się, wzrokiem odszukując Dennis. Została z końmi, przypomniał sobie.
Pokurcz skubał trawę, a sama Hoover gładziła swoją szkapę. Abraham pośpiesznie wytarł zakrwawioną pięść o ciemne spodnie.
— Z rana wyjeżdżamy do Jackburga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz