Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

27.10.2021

Od Julesa CD. Claire

To nie był dobry dzień. Nie, nie, nie. Niedobry to mało powiedziane! Był okropny, nie do zniesienia i najgorszy, a sam Ilya wpatrując się bezradnie i odrobinę jakby w tej nieporadności głupkowato (a co on, doktór jakiś?) w nieprzytomną twarz nieznajomej, która przed momentem o mało co nie wleciała w niego swoją zabójczą, latającą maszyną z metalu, przyłapał się na takiej przyziemnej myśli, że niczego więcej nie pragnął, niż mieć go już za sobą.
Ale co tam! Mieć taki dzień za sobą to jeszcze pół biedy; tylko żeby go całkiem godnie przeżyć, móc w końcu zapalić, nie zostać przypadkiem oskarżonym o żadne zabójstwo czy inną umyślną próbę wyrządzenia krzywdy i może jeszcze jakiś nocleg znaleźć w całkowicie obcym mu miejscu... to dopiero byłoby coś! I ba, pomyślał dalej Ilya, całkowicie się temu nagłemu marzeniu oddając, że byłby w stanie wszystko oddać, żeby tak się właśnie skończyło. No dobrze, może nie tak szybko – kontynuował wewnętrzną debatę, trzeźwiejąc nieco – bo swojej papierośnicy, z którą nie rozstawał się nigdy, to nawet za wszystkie skarby świata by nie oddał, nawet jeśli już do końca życia miałaby pozostać tak beznadziejnie pusta, jak była w tamtym momencie. Ale tak zupełnie poza tym, to równie dobrze mógłby skończyć tutaj goły i wesoły. Zwłaszcza za porządną dawkę nikotyny. Kiedy się denerwował, to bardzo się mu chciało palić. A kiedy zdenerwowany palić nie mógł, to denerwował się jeszcze bardziej. I tak w kółko, i w kółko.
No i tak się zamyślił, tak się kontemplacji, marzeniom i tlącej się gdzieś z tyłu głowy irytacji dał ponieść, że zdawał się nie od razu zauważyć, kiedy jego niedoszła zabójczyni z przypadku odzyskała przytomność. W wyniku czego z lekko opóźnionym zapłonem zareagował, kiedy ta porwała się nagle do siadu, bez żadnego ostrzeżenia, za to widocznej dezorientacji. W ostatniej chwili uchylił się w bok, sam o mało co nie tracąc równowagi.
— Hej, powo... — zdążył tylko powiedzieć, w międzyczasie zbierając się do stójki, zanim przerwał mu przerażony, zdruzgotany wręcz, krzyk nieznajomej. — Och, uważaj, dopiero co stra... — ...ciłaś przytomność. I znowu.
— To coś... — założył ręce na klatce piersiowej, powędrował wzrokiem w kierunku metalowej maszyny i skrzywił się niesmacznie, kiedy cała konstrukcja zaczęła zapadać się do środka — To metalowe coś, przez co prawie obydwoje zginęliśmy, że jak się niby nazywa? — wrócił spojrzeniem z powrotem na sylwetkę widocznie zrozpaczonej kobiety; w szarej tęczówce zatliła się iskierka zwątpienia.
I wtedy zorientował się, że czegoś mu brakuje. Czegoś bardzo, bardzo ważnego. Płaszcz. Papierośnica.
Rozejrzał się uważnie dookoła; płaszcza brak. Wymruczał coś niezrozumiale pod nosem – coś bardzo niekulturalnego w swoim ojczystym języku, czego Claire najprawdopodobniej nie zrozumiała, ale czego po tonie głosu jak najbardziej mogła się domyślić – i we wszechobecnej panice, która nagle przejęła nad nim całkowitą kontrolę, zaczął przeszukiwać wszystkie (aż cztery!) kieszenie swoich spodni. Dopiero wymacawszy nieduże, prostokątne pudełeczko w jednej z nich, odetchnął z wyraźną ulgą.
Płaszcz? Co z płaszczem!?, pomyślał w następnej kolejności. I raz jeszcze zerknął w kierunku pożeranego płomieniami (rzekomo) samolotu, a raczej tego, co jeszcze po nim pozostało. Musiał nie zauważyć, kiedy wypuścił go z dłoni, zbyt przejęty ratowaniem nieznajomej.
    — Mój płaszcz... mój ulubiony płaszcz. — jęknął cichutko, niezadowolonym spojrzeniem odpowiadając na to zrozpaczone, które już kilka, może kilkanaście sekund temu, padło na jego sylwetę. 
No cóż, każdy miał swoje priorytety.
A Chester wciąż gnał i gnał, w biegu i zmartwieniu ani na chwilę nie zwalniając tempa i ba, wydawałoby się nawet, że nawet nieco przyśpieszył, kiedy z oddali dostrzegł dwie zamazane sylwetki, bo i jego własna coraz szybciej zaczynała się robić wyraźna.
— Panienko Claire, nic się panience nie stało?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz