Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

17.12.2021

Od Ruby cd. Dennis

Dennis w pewien sposób przypominała jej ją samą - w dawnych czasach. Tak dawnych, że niemal wydawało się, że w poprzednim życiu. Wtedy, gdy jej świat zamykał się wciąż w bezpiecznych granicach wyznaczonych przez solidny płot otaczający ranczo, a jeśli miało stać się coś strasznego, to przynajmniej nigdy nie była z tym sama. Zawsze miała u boku kogoś starszego, mądrzejszego, bardziej doświadczonego, kto był w stanie wyjąć z jej rąk stery, zdjąć z barków ciężar obowiązków i wyręczyć, gdy nie dawała już sobie rady.
Życie uczyniło jednak Ruby McConnell kobietą twardą i miejscami nieco zbyt apodyktyczną, choć dawniej była przecież wesołą, wiecznie roześmianą dziewczyną. Jednak tak, jak rana ciała zostawia na gładkiej skórze bliznę, która zdaje się twarda, sztywna w dotyku, tak kolejne wydarzenia i tragedie, które przyszykował dla niej los, zostawiły naturalnie miękkie serce Ruby pełnym blizn, uczyniły jej charakter twardym, miejscami wręcz oschłym. Ale dzięki temu - kobieta potrafiła zawalczyć o to, co było ważne, co się liczyło. Nie była sama, ale teraz u jej boku nie było osób silniejszych czy bardziej doświadczonych, ale ci, których musiała chronić, opiekować się nimi. Odkąd nie było już Richarda, to ona była tą osobą - silniejszą, bardziej doświadczoną, to na jej barkach spoczywała cała odpowiedzialność, to w jej dłoniach tkwiły stery wydarzeń.
Ruby zmierzwiła włosy najstarszej pociechy Tonkina, na jej twarz wypłynął ciepły, przyjazny uśmiech, jaki rezerwowała tylko dla dzieci. Sama miała ich przecież piątkę, nie było więc możliwości, by ich nie lubiła. Nieco mgliście przypominała sobie, kiedy ostatnio widziała dzieci Todda i ponownie opadła ją ta melancholijna myśl, że dzieciaki naprawdę szybko rosną. Człowiek nawet się nie obejrzy, a wyrastają z pieluch, potem z butów po rodzeństwie, aż w końcu idą w świat, samodzielnie ułożyć sobie życie. Co prawda ten ostatni etap jeszcze dla Ruby i jej córek nie nastąpił, ale kobieta wiedziała, że jest nieunikniony.
— Zacznijmy w takim razie od początku — powiedziała Ruby, podpierając dłoń na biodrze. — Kiedy padła pierwsza krowa? I jak to się stało?
Tonkin westchnął ciężko, wsparł się na trzymanych w dłoniach widłach. Ruby widziała wyraźnie, jak trudne brzemię spoczywało teraz na nim - był mężczyzną, głową rodziny, musiał zapewnić byt i utrzymanie wszystkim swoim bliskim. Zaś sytuacja mu tego nie ułatwiała, do tego u Tonkinów nigdy się nie przelewało. Nie było tak, że klepali jakąś wielką biedę, albo nie było co do garnka włożyć, ale ich odłożone pieniądze starczyłyby pewnie tylko na remont dachu obory i nic więcej. Więc jeśli nagle, niemalże z dnia na dzień, los zabierał mu trzy czwarte stada, Todd najpewniej wychodził z siebie, byle tylko robić dobrą minę do złej gry i nie niepokoić żony i dzieciaków. W myślach zaś najpewniej obracał pomysły, kogo ewentualnie mógł poprosić o pomoc, jeśli sytuacja jeszcze by się pogorszyła, a fundusze, które odłożył na czarną godzinę, zbyt szybko stopniały.
— To było niecałe dwa tygodnie temu — mruknął, zacisnął usta, a między ściągniętymi brwiami pojawiła się bruzda. — Zaczęło się od Betti. Ona była najstarsza, zdarzało się jej już wcześniej chorować i niedomagać, no ale przecież nie było z nią jeszcze tak źle. Przynajmniej - nie aż tak źle. — Znów ciężko westchnął. — Już na wieczór była jakaś osowiała, nie chciała wracać z pastwiska. Ale nie tak, jak czasem młode krowy się stawiają, że chcą po prostu jeszcze trochę zostać. Betty tylko stała i nie chciała iść, nie dawała się zaciągnąć. Patrzyła tak jakoś… takim dziwnym wzrokiem.
Dennis przygryzła wargi, obie kobiety popatrzyły po sobie. To już brzmiało naprawdę podejrzanie.
— W nocy krowy trochę muczały, to poszedłem sprawdzić, czy ktoś się nie kręci, ale nikogo nie było. Teraz sobie pluję w brodę, że nic nie zauważyłem - śpiący byłem, to nie przyszło mi do głowy, żeby bardziej zerknąć na Betty. Widziałem, że tam stoi w oborze, ale nie podszedłem. — Znów zrobił pauzę, znów ciężko westchnął. — Nad ranem już było po niej. Leżała zimna, z wywalonym, fioletowym ozorem.
— A pozostałe krowy?
— Potem to już było lawinowo. Następnego dnia to samo było z Balbinką i Kalinką. Też nie chciały wracać z pastwiska, były jakieś osowiałe. I nad ranem - martwe, też z tymi fioletowymi jęzorami. Wezwałem weterynarza, żeby cokolwiek chociaż powiedział, ale nim przybył, to trafiło i kolejne krowy!
— A próbował pan je rozdzielić? Żeby nie przenosiły między sobą tej zarazy?
— A pewnie. Ale to już chyba wcześniej przeszło z jednej na drugą, nic nie dało. — Pokręcił głową. — Padły od choroby, to nie mogę przecież ludziom sprzedać ich mięsa. Ostatnie mleko od nich wylałem, bo to nie wiadomo, co to za cholerstwo było.
Mężczyzna splunął na ziemię, roztarł plwocinę butem. Ruby zacisnęła dłoń w pięść. Ta historia naprawdę nie napawała optymizmem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz