Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

8.12.2021

Od Claire cd. Julesa

Ubabraną dłonią się nie przejmowała - nie było niemal dnia, by nie musiała wypłukiwać smaru z włosów, albo nie znajdowała ciemnych smug w najgłupszych możliwych miejscach - chociażby za uchem albo w zgięciu kolana. Trochę dodatkowego syfu tu czy tam nie robiło jej już różnicy.
Wybałuszyła nieco oczy widząc, że Jules nie do końca został jedynie wytytłany i zwichrowany przez akcję z samolotem. A przynajmniej tak się jej wydawało, że rana była spowodowana walką z ogniem i maszyną.
— To teraz tak się zrobiło? — spytała średnio składnie, wskazując na ramię.
Jules próbował właśnie jakoś ogarnąć się tym, co miał pod ręką. A że tuż po katastrofie lotniczej nie było tego wiele, to i z ogarniania nie za dużo wychodziło. A przynajmniej nie za dużo wychodziło w oczach Claire. Bo o ile kobieta była przyzwyczajona do lekkiego bajzlu jeśli chodzi o warsztat - do brudnych maszyn, do fruwających wszędzie wiórków drewna albo pirzgniętych na stół śrubek i nakrętek - o tyle jeśli przychodziło do rzeczy związanych z szeroko pojętym zdrowiem i medycyną, to Claire przechodziła w tryb „panienki z dobrego domu". I wtedy raną miał się zająć lekarz, który dyplom dostał na Poważnym Uniwersytecie w Dużym Mieście, nie zaś popylał po świecie ze świstkiem z Krowiej Wólki, albo szył ludzi i przepisywał im ziółka „na gębę". Bandaże miały być bialutkie i puchate, podobnie i gaziki, wszystkie narzędzia - nowe i błyszczące, a leki - certyfikowane i z dobrym terminem ważności.
W warsztacie, jak to w warsztacie - wypadki się zdarzały. Mimo lekkiego nieporządku, który tam panował, Claire dbała o bezpieczeństwo swoich pracowników, także akcji w postaci nogi zmiażdżonej imadłem, albo przerobienia dłoni na krwawy naleśnik za pomocą prasy hydraulicznej nie było. Jednak zdarzały się rzeczy w rodzaju palca, w który ktoś przyskrzynił młotkiem, był też i pomniejsze otarcia, albo oparzenia, jeśli jeden z panów niefrasobliwie oparł się dłonią o rozgrzaną obudowę jakiegoś kolejnego ustrojstwa.
— Nie, to już wcześniej… — próbował odpowiedzieć Jules, jednak Claire średnio słuchała.
Bądź co bądź, była nie tylko panienką przyzwyczajoną do tego, że chodziła wokół niej służba i wszystko było tak, jak sobie tego zażyczyła. Była też szalonym naukowcem, który podążał za swymi pomysłami z siłą schodzącej z gór lawiny, i niewiele było w stanie ją choć spowolnić, nie mówiąc już o tym, by kobietę powstrzymać. Toteż gdy Claire wykoncypowała, że Jules jest ranny i to w jej obowiązkach należy zapewnienie mu z tego tytułu pomocy medycznej, pozostało jej jedynie działanie.
— Chester — zaczęła, kowboj spojrzał na nią z niepokojem. Wiedział, co oznacza ten ton. — Biegnij do warsztatu i powiadom doktora Paxtona, że będzie miał pacjenta.
Biedny Chester nie takie akcje już dla panienki Claire uskuteczniał, także chcąc nie chcąc, przetarł tylko przepocone czoło.
— To ja już pójdę — odparł i poleciał truchtem tam, skąd przyszedł, szybko oddalając się od miejsca katastrofy lotniczej.
— Tam uspokój wszystkich, że przeżyłam — zawołała za nim Claire, a następnie odwróciła się do Julesa. — No, a nam pozostaje chyba pójście na piechotę. Dasz radę przejść, nie będziesz mdlał?
Jules się obruszył.
— Chyba aż tak źle nie wyglądam, prawda?
Claire nieco się rozluźniła, parsknęła lekkim śmiechem.
— No nie, źle nie jest. Ale powiedzmy, że nas oboje przeczołgało.


Droga do warsztatu, samolotem pokonana chyba poniżej minuty, na piechotę zajęła o wiele za dużo czasu. W gorącym słońcu, wśród rozgrzanego niczego - pustej prerii otaczającej warsztat bezpiecznym pasem ziemi - każdy krok wydawał się być postawionym w miejscu, nie przybliżać do celu ani o milimetr. A jednak, ciemna plama hangaru pośrodku niczego przybliżała się i przybliżała, wychynęła w końcu zza kolejnego wyschłego na wiór krzaka, aż w końcu ukazała się w całej okazałości.
Wielkie drzwi były wciąż rozwarte, wywalony ozór rampy ledwie chwilę temu wypluł przecież samolot wprost w przestworza. Tu i tam kręcili się jacyś ludzie, do hangaru tuliło się kilka krzywych przybudówek. Z boku całego kompleksu - góra niewiadomego przeznaczenia żelastwa, która wkrótce miała stać się nowym projektem kolejnej maszyny.
— Witam w moim królestwie — Claire objęła gestem teren.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz