Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

7.12.2021

Od Adama cd. Margaret

Ciężkie powietrze tego wieczoru kleiło się do sylwet w saloonie, atmosfera wydawała się ciążyć na barkach zmęczonych całym dniem, nafukanych przez uciekające im krowy kowbojów i styranych prostytutek. Te cały czas udawały swe zainteresowanie potencjalnymi klientami, którzy w ich ramionach na pewno mogliby całkiem przyjemnie się zrelaksować, ale nawet kobiece palce krążące po ramionach, opuszki muskające karki wydawały się w tamtej chwili wyjątkowo niesubtelne, wcale nie tak kokieteryjne, jak zwykle.
Kosteczki chudych palców zastukały o drewniany blat szynkwasu, ukazując zniecierpliwienie swojego właściciela, który czym prędzej chciał ugasić swoje całodniowe pragnienie – srokatym ogierem jego własności już dawno się zaopiekowano, wypadało więc, by i o niego, jak zapowiadano mu, gdy przekazywał wodze ze swoich rąk w cudze, dosyć delikatne, ale brudne, odpowiednio zadbać.
Znudzony, lekko poddenerwowany tą niecierpliwością wielkiego i ważnego w jedynie własnym mniemaniu panicza, jak i prawdopodobnie całkiem utyrany tą gęstą atmosferą barman o krzaczastych brwiach podszedł do mężczyzny, udając, że trzymane przez niego szkło właśnie jest polerowane idealnie nadającą się do tego szmatką – sądząc po jej stanie oraz brudzie, który już uczynił ją sztywną, nie nadawała się do tego nawet w najdrobniejszym stopniu. Te krzaczaste, charakterystyczne brwi uniosły się w niemym pytaniu, a Adam Walsh odpowiedział tym samym, jak to w swym zwyczaju miewał, bo przecież lubował się w podjudzaniu, które rzadko kiedy wychodziło mu na dobre, ale przecież nie o to w tym wszystkim ostatecznie chodziło.
— Czego? — zapytał w końcu ten nieszczęśliwy, teraz równie zniecierpliwiony co rewolwerowiec, barman, a Walsh, ponownie kierując się własnymi rytuałami, uśmiechnął się ślicznie, wyjątkowo proste zęby, jak na te okolice, w tym cudnym grymasie ukazując.
Pochylił się nad drewnem, zmrużył oczy, zmarszczył czoło i obaj panowie wiedzieli, co się święci i że rozmowa ta wcale przyjemną, ale przede wszystkim krótką wymianą zdań nie będzie.
— A co macie?
Barman nafukał się nagle, dwukrotnie lub nawet i trzykrotnie napompował się w barach, co przy wątłym rewolwerowcu wyglądało bardzo widowiskowo, pochylił się nad blatem i bardzo niewiele brakowało, by czoła obu panów zetknęły się ze sobą, spięcie w atmosferze saloonu jedynie potęgując. Walsh schował swe piękne ząbki, twarz trochę spoważniała. I tylko niebezpieczna iskra przeskoczyła w błękitnym oku, pytająco, jakby oczekując podjęcia przez barmana decyzji – czy woli, by nos mu prędko i trochę boleśnie odstrzelić, czy może jednak ten nieproporcjonalnie mały czubek należałoby na twarzy pozostawić w świętym spokoju oraz grzecznie pana bardzo zmęczonego Walsha obsłużyć.
Bardzo zmęczony Walsh miłym bowiem nie bywał, bardzo zmęczony Walsh wolał bowiem szukać zaczepki. 
— Powtórzę się ładnie, co macie? No przecież nie zgadnę.
Barman otworzył usta, coś powiedział, rewolwerowiec nie wiedział, czy słowa jednak okazały się odpowiedzią na zadane pytanie – uderzono w pianino. Obaj mężczyźni podskoczyli, oczy szerzej otwierając i po odpowiednim namyśle decydując się, wyjątkowo zgodnie, że przedstawienie na podeście bardzo chętnie przez chwilę poobserwują. Barman z czysto zawodowych pobudek, by wesołe, umuzykalnione towarzystwo prędko w odpowiednim momencie doprowadzić do porządku, a Adam Walsh, jak to Adam Walsh lubujący się w niecodziennych wybrykach wśród otaczających go zazwyczaj nudnawych person, ze zwykłej ciekawości, która, jak mu może kiedyś dawno zapomniana matka raz czy dwa na ucho szepnęła, miała nie pozwolić duszy chłopaka zaznać świętego spokoju, a miast tego doprowadzić jego biedne, wątłe ciało do ostatecznego rozkładu oraz pożarcia przez wstrętne i obślizgłe robactwo.
Okropna wizja, rewolwerowiec jednak już od dawien dawna miał się nią nie przejmować – zbyt wiele zła wyrządził, by dało się ją z pisanego mu losu przepędzić, pominięcie błękitnym okiem sylwet interesującej śpiewaczki i trochę mniej interesującego mężczyzny więc też by nic nie zmieniło. Adam Walsh może i uśmiechnął się szeroko na ten kobiecy grymas, równie bezczelny co i jego, co z tego, że nigdy nie miał być skierowany ku niemu, może parsknął pod nosem śmiechem, który przygłuszono przez saloonową wrzawę.
Poklepał po ramieniu nadal niezbyt chętnego do tego typu znaku pokoju barmana, ale co z tego, gdy humor rewolwerowca odrobinę i na chwilę się poprawił. 
— Najlepsza whisky, jaką macie. — I puścił mu oko, a gdy powieka dotknęła tej dolnej, gdy rzęsa musnęła polik, pomieszczeniem zatrzęsło, pianino zapiszczało, wszyscy goście podskoczyli, czy to na swych nogach, czy na tyłkach usadowionych na drewnianych, skrzypiących krzesłach. Mężczyzna stojący przy pannie żachnął się, krzyknął, twarz mu pobrzydła we wstrętnym grymasie, ciało skurczyło się w bolesnym wstrząsie, ręka wręcz wygięła pod zupełnie nienaturalnym kątem. Ucichło w całym saloonie, wszystkie oczy, bardziej zaszklone i te mniej, zwróciły się w kierunku podestu.
Walsh zagwizdał w podziwie, ciszę przerywając, uniósł dłoń ku barmanowi, przekazując mu nieme ta whisky to za chwilę, mam świat do uratowania.
Do dwójki zbliżył się powoli, bo nigdy nigdzie się nie spieszył, a przynajmniej żył z dnia na dzień w takiej słuszności, błękitnego spojrzenia nie zdejmując z szanownego państwa na podeście nawet na chwilkę.
Rewolwer proroczo uderzył o drewniane pudło, niezbyt subtelnie swą lufę kierując ku mężczyźnie. Kątem chłodnego oka zlustrował te jego biedne palce, przeklnął w myślach, stwierdziwszy, że zaboleć, zabolało. 
— Matka nie nauczyła, że narzucać się kobiecie po prostu nie wypada? — rzucił, zerknął na stojącą obok dziewczynę. 
W ciszy słychać było każdy szmer, każde przełknięcie gęstej śliny. Ktoś poruszył się niespokojnie na krześle, to zaskrzypiało, inny przestąpił z nogi na nogę, zaskrzypiała więc i podłoga. Adam Walsh wiedział, że chwila moment, a powinien zacząć się przygotowywać na ewentualną pięść lub szklankę lecącą prosto ku jego głowie. Wziął głębszy oddech, kciuk w groźbie zatańczył na kurku broni. 
Nikt dawno nie pierdolnął go porządnie w ryj i kto wie, czy właśnie tego tego wieczoru po prostu nie potrzebował. 

niech szklanki latają, niech leje się krew, a później wszyscy usiądźmy w kółeczku i po prostu się napijmy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz