Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

5.04.2022

Event: Od Claire - Przyszłość

— Mam co do tego złe przeczucia.
Chester zapobiegliwie zapiął pasy, zerkając z niepokojem na siedzącą na fotelu pilota Claire.
Ich statek, Daedalus, mknął przez pustkę przestrzeni kosmicznej, mając wokół siebie jedynie blask odległych gwiazd. Tak daleko od centrum Układu Słonecznego nie było już niczego - była tylko surowa, bezlitosna próżnia, a najbliższa stacja kosmiczna znajdowała się boleśnie daleko. Stanowiła ledwie nic nieznaczący, srebrny punkcik wśród aksamitnej nicości, równie kruchy i maleńki, co i cała załoga statku Claire.
Daedalus był konstrukcją niespotykanej klasy - wyposażony w najnowsze zdobycze technologii, zaprojektowany do najtrudniejszych, najdłuższych wypraw, stanowił cud ludzkiej myśli technicznej. Stary Ravenswood, potentat zajmujący się odwiertami na asteroidach, nie chciał słyszeć o tym, że jego urocza, słodka córeczka, będzie wyprawiała się w podróż czymkolwiek poniżej najdoskonalszej technologii. Technologii, którą Claire oczywiście ulepszyła i poprawiła po swojemu, czyniąc Daedalusa statkiem zdolnym do wszystkiego.
Jednak chociaż parametry sprawiały, że każdy inżynier czy kapitan przebierał nogami w ekscytacji, to jednak potęga kosmosu była poza wszelkimi wyobrażeniami. Wymykała się rubryczkom i cyferkom, przytłaczała swoim bezmiarem, miażdżyła pozbawioną krzty litości obojętnością właściwą wyzbytym świadomości zjawiskom fizycznym.
— Nie panikuj, Chester. Poradzimy sobie.
Claire - nie bała się. Kobieta nie bała się nikogo i niczego, zaś jej pewność siebie nie wynikała bynajmniej z beztroski i lekceważenia, tak charakterystycznych dla wielu poszukiwaczy przygód, próbujących wziąć się za bary z samym kosmosem. Nie, Claire była naukowczynią, zaś jej pewność siebie była głęboko zakorzeniona w faktach. W dokładnym, skrupulatnym sprawdzeniu każdego elementu, w posiadaniu planów na każdą ewentualność, w doświadczeniu, które zdobywała każdego dnia i podczas wszystkich swych poprzednich wypraw.
— Poradzimy sobie — powtórzyła kobieta, poprawiając uchwyt na sterach. — Tak samo, jak poradziliśmy sobie wcześniej - za każdym razem.
Światła w kokpicie zgasły, autopilot ucichł, Claire przeszła na ręczne sterowanie. Zasłona hełmu jej skafandra opadła - podobnie postąpiła cała załoga. Gdyby doszło do jakiegokolwiek rozszczelnienia kadłuba, byli bezpieczni, nikomu nie stanie się żadna krzywda.
Claire uśmiechnęła się, utkwiła wzrok w zbliżającym się z każdą chwilą dysku barw i pyłu. Gardziel, niezbadana dotąd anomalia, leżąca tuż poza granicami znanego ludzkości Układu Słonecznego, właśnie otwierała przed nią swe podwoje.
— Cała naprzód — mruknęła pod nosem.
Silniki odpowiedziały jej równie głębokim pomrukiem, statek przyspieszył i pomknął przed siebie. Ku przyszłości i nieznanemu.


Zewnętrzne czujniki Daedalusa raportowały wartości, w które trudno było uwierzyć.
Claire przeczuwała, że po drugiej stronie Gardzieli czekać ich będą koszmarne warunki, które poddadzą zewnętrzny pancerz statku prawdziwej próbie. Spodziewała się bliskiej obecności czarnej dziury, może jakiegoś magnetara, zdolnego usmażyć cały system łączności jednym celnym kichnięciem. Spodziewała się porywów wiatru solarnego, może potężnej garści pyłu kosmicznego, pozostałego po rozerwanej na części planecie. Ale na pewno nie spodziewała się, że znajdzie tu całą, zwyczajną planetę skalistą. Na dodatek otoczoną atmosferą składającą się w głównej mierze z azotu i tlenu, mającą relatywnie normalne ciążenie i znajdującą się w takiej odległości od swojej gwiazdy, że temperatura ani nie zamrażała wody, ani nie denaturowała białka.
— Wyślemy łazika — powiedziała Claire, nadal nie otwierając hełmu skafandra, nadal nie odpinając pasów i nie ruszając w stronę włazu statku. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Chester skinął głową, wcisnął kilka guzików na konsoli.
Brzuch Daedalusa prychnął, rozwarł się klapą, wypuszczając ze swego wnętrza niewielkich rozmiarów autonomiczną jednostkę, wyposażoną w lśniące nowością gąsiennice zdolne transportować ją po najprzedziwniejszych terenach, a także w sporą garść dokładnych czujników, zdolnych wykryć każdą anomalię, jaka mogła zagrażać człowiekowi.
Łazik zaterkotał i wyprysnął spod Daedalusa, odważnie ruszając w stronę dziwnych krystalitów wyrastających z powierzchni planety, do złudzenia przypominających ziemskie rośliny. Gąsiennice zatrzymały się, górna pokrywa łazika odskoczyła, wypuszczając cienkie, kanciaste witki chwytaków. Końce zacisnęły się na krystalitach, ułamały końcówkę. Na panelu we wnętrzu Daedalusa pojawił się pasek postępu, gdy łazik przeprowadzał analizę pobranej próbki i przesyłał dane na statek.
— Przecież to jest niemożliwe — wyrwało się Chesterowi, gdy jego wzrok padł na liczby i wykresy.
— Ha, wiedziałam, że tak będzie! — wykrzyknęła Claire, sięgając w końcu do pasów i odpinając się od fotela pilota. — Życie oparte na krzemie! Takie, jak nasze - ale zamiast węgla budującego każdy możliwy element, mamy tam krzem!
Światła znów rozpaliły się we wnętrzu statku, zgasły wszystkie ostrzegawcze diody, zaś Daedalus przeszedł w tryb czuwania, w jaki przechodził dokując na zwyczajnym lądowisku. Claire ruszyła w kierunku włazu, Chester następował jej na pięty.
— Panienko, może chociaż poczekajmy jeszcze, niech minie pełna doba i wtedy będziemy wychodzić…?
Claire potrząsnęła głowa.
— Doba trwa tu ponad czterysta godzin, na pewno nie będziemy tyle czekać. Według odczytów z czujników nie potrzebujemy tu nawet skafandrów, ale rzecz jasna nie zamierzam pozwolić nikomu niczego zdejmować. Tyle zabezpieczeń wystarczy - być ostrożnym to jedno, ale nie można popadać w paranoję.
To mówiąc kobieta otworzyła właz. Daedalus wysunął krótki trap, koniec opadł w miękki pył, wzbijając niewielki obłoczek kurzu. Claire wyszła na zewnątrz, stawiając pierwsze kroki na powierzchni nieznanej planety.
— To jest mały krok dla człowieka… — zacytowała, rozglądając się z zaciekawieniem wokół siebie.
Ze wszystkich stron otaczała ją kryształowa dżungla mieniąca się nienazwaną barwą w świetle błękitnawego słońca. Po nieboskłonie płynęły leniwie zielone chmury, podbarwiające się po bokach rozmigotanym różem. Claire przekrzywiła głowę. Choć skafander miał własny zbiornik powietrza i do wnętrza nie dostawały się nawet pojedyncze molekuły z atmosfery, kobieta miała nieodparte wrażenie, że gdyby zdjęła hełm i wzięła oddech, poczułaby ten charakterystyczny, kwiatowy zapach, występujący w oryginale jedynie na Ziemi. To było takie dziwne uczucie - dotrzeć w miejsce, gdzie nigdy jeszcze nie było człowieka i zobaczyć, że wcale nie jest ono groźne.
Do tej pory kobieta przygotowywała się na wrogie środowisko zdolne zetrzeć ją w pył - takie, z jakim ludzkość musiała sobie radzić, starając się oswoić i ucywilizować każdą piędź ziemi wydzieranej kosmosowi. I choć proces zasiedlenia Układu Słonecznego nastąpił wiele lat przed jej narodzeniem, Claire bardzo dobrze znała historię pierwszych wypraw międzyplanetarnych. Z zapartym tchem czytała opowieści o tym, jak kolejne ekipy inżynierów i budowniczych wznosiły części stacji pokrywających teraz całą powierzchnię Księżyca, albo jak terraformowano Marsa tak, by nadawał się do zamieszkania przez ludzi. Potem były budowy stacji orbitujących wokół trudnych do zamieszkania planet, jak chociażby gazowego Jowisza. A potem stacje otulające księżyce tych planet - wodną Europę albo tak przyjaznego Ganimedesa.
Tymczasem zaś reszta ekipy zaczęła powoli opuszczać bezpieczne wnętrze Daedalusa - ludzie niespiesznym, ostrożnym krokiem dołączali do Claire, ich niepewny wzrok błądził po otoczeniu, szukając najmniejszych oznak niebezpieczeństwa.
Zaś Claire podążała w kierunku kryształowej dżungli, sycąc oczy niesamowitymi barwami i kształtami. Krok za krokiem, oddalała się od bezpiecznego otoczenia Daedalusa, jednak mimo gnającej ją do przodu ciekawości, siłą woli kobieta starała się pohamować pęd ku nieznanemu, przedkładając bezpieczeństwo ponad wszystko inne.
W tym momencie dioda zapiszczała na panelu jej skafandra, alarmując Claire o nieodległym źródle promieniowania. Wynalazczyni zmarszczyła brwi, podążyła spojrzeniem w stronę źródła. Tam, wśród przedziwnych, krzemowych tworów, znajdowało się coś, co kobieta znała z Ziemi, znała też z wnętrza asteroid, i co sprawiało, że wszystkie statki kosmiczne były w stanie oderwać się od ziemi.
Cyprnait.
Ten charakterystyczny połysk i barwa były niemożliwe do pomylenia z żadnym innym materiałem, jednak tu, na tej przedziwnej, krzemowej planecie, leżącej poza granicami niezbadanej Gardzieli, cyprnait miał inną formę. Zamiast leżeć grzecznie zagrzebanym w najgłębszych warstwach kopalni, zamiast pojawiać się w formie fosforycznych żył przecinających litą skałę, tutaj formował dziwnie organiczne, zawinięte struktury, które łatwo byłoby określić mianem roślin.
— Mili państwo - oto nasze odkrycie. Gratuluję uwiecznienia imion w annałach historii — powiedziała do komunikatora, uśmiechając się pod nosem.


Claire żyła przyszłością. W każdym tego słowa znaczeniu.
To, co przeminęło, było ważne tylko dlatego, że pchało ją naprzód, ku nieznanemu i niezbadanemu, stanowiło motor i napęd przyszłych działań. Kolejną cegiełkę dołożoną przez ludzkość do tego olbrzymiego budynku, jakim była całość ludzkiej wiedzy.
Gdy kobieta siedziała w kambuzie, popatrując po raz kolejny na przedziwną, cyprnaitową „roślinę" kwitnącą w doniczce, zamkniętej w terrarium z kwarcu i ołowiu, jej myśli nie potrafiły biec nigdzie indziej, niż tylko ku kolejnym pomysłom tego, jak ową roślinę wykorzystać. Pewnie, że była niebezpieczna - promieniowanie było toksyczne dla człowieka, niosło w sobie energię grożącą wybuchem, jeśli ktoś się z nią nieostrożnie obchodził. Jednak Claire z całego serca wierzyła, że wszystko jest dla ludzi. Dopóki jest się uważnym, dopóki to rozum, a nie serce, prowadzi na drodze kolejnych odkryć, nie było się czego bać.
Oczami wyobraźni widziała już nowe typy statków kosmicznych, zasilanych nie kawałkami bezdusznej, żarzącej się skały, ale żywymi roślinami, które - jak na razie udało jej się sprawdzić - do wzrostu i wydzielania swego wysokoenergetycznego promieniowania potrzebowały jedynie wody i tlenu. Uśmiech błąkał się po twarzy kobiety, gdy w zamyśleniu bębniła palcami po ochronnym szkle, w umyśle już szkicując pierwsze projekty nowego typu statków kosmicznych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz