Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

11.04.2022

Event: od Nathaniela – Stara Ziemia

TW: Krew, śmierć, okrucieństwo i wojna.


Gdyby ktoś spytał się ciebie kiedykolwiek o śmierć, co byś powiedział? Jak wiele obrazów bliskich pojawiłoby się przed oczyma. Jak wiele dusz zdartych z ciał przyszłoby na myśl. Ból, cierpienie. Jest tyle sposobów żeby umrzeć. Żeby stracić głowę, krew, serce. Kto wie, jak wiele trzeba przecierpieć zanim osiągnie się ulgę. I jak daleko rzeczywiście dusza ucieka. Czy rzeczywiście istnieje ten zaświat, w którym następuje sąd ostateczny, czy może jest tylko raj dla zmęczonej życiem duszy. A kto wie, może to świadectwo ludzkiej wyjątkowości powraca na ziemię pod inną postacią. Wraca tam gdzie się narodziło i naradza się na nowo. Czy ktokolwiek będzie w stanie cokolwiek potwierdzić, kiedykolwiek? Zapewne nie. Człowiek może zdobywać kosmos i odległe światy, tworzyć gwiazdy, przenosić ludzkość ze zniszczonego świata aby zniszczyć następny, ale szlaki śmierci i nieuniknionego przemijania są niezbadane nawet dla najtęższych umysłów.

Gdzieś w oddali rozległ się wybuch. Parę kamieni wraz z chmurą dymu uleciało w powietrze. Jego niebieskie oczy powoli przeniosły się w tamtym kierunku. Smutek rozsiał się po sercu. Jego świat umierał. Wszystko, co znał i wszyscy, których kochał przepadali w wybuchu złości ludzkiego serca. Ale kim on był jak nie kolejnym człowiekiem. Więc jaka była różnica?

Rebelia, gdyż takie imię nosiła ich słodka brygada „Nowego Pokoju”. Pokój czy wojna, kto wie, czy chce czy nie. Każdy słyszał. Ich siedzibą była Stara Ziemia — pozycja kompletnie stracona, gdyż porzucona przez ludzkość na rzecz oswojonego wielkoluda, Jupitera. Wiele się zmieniło od czasu dnia Zagłady. A jednak życie na Ziemi dalej istniało. Składało się co prawda z przeciwników kolonizacji kosmosu oraz wolontariuszy zajmującymi się tymi nieszczęśnikami. Świat się zmienił. Przepadł porządek, który znaliśmy i kochaliśmy. Walka szczurów przeszłą na zupełnie nowy poziom.

Ale skąd wybuchy. Skąd wojna? Gdzie cała radość z życia i obiecany pokój na tym wysypisku jądrowym? A otóż wszystko przepadło jak Rebelia śmiała podnieść bunt na Marsie. I co się stało? Każdego rebelianta, który stawiał się przeciwko eksploatacji czerwonej planety zsyłano na Ziemię. Bardzo szybko, Nathaniel, wolontariusz, lekarz, stał się świadkiem uczynienia z zapomnianej planety więzienia. Jednak zdawało się, że to nie wystarcza. Bardzo szybko zaczęły się bombardowania domów i dużych skupisk ludzi, aby „eliminować” bunt w zalążku. Nikt nie bardzo dbał o ludzi, którzy zostali przy swoim starym domu. Co prawda każdy kto miał Ziemski paszport mógł po pewnych procesach uciec z tego padołu nieszczęścia, ale Nat niewiele mógł zrobić. Kim bowiem był? Lekarzyną od siedmiu boleści, który utknął w samym centrum największego do tej pory ostrzału. Bać się czy nie, trochę mu już w sumie na życiu nie zależało. W teorii nie powinno strzelać się do bieli fartuchów, ale kto by tam tego przestrzegał. Nie na tej nietypowo prowadzonej wojnie, o ile jednostronną walkę można tak było określić.

Ile to miało jeszcze trwać? Kto wie. Jakiś wybuch, wcale już nie tak daleko rozbił w powietrze ziemię. Nie było do kogo strzelać, a strzelano tylko dla pozoru. Dla postraszenia. Może to był czas na poddanie sie i ucieczkę. W końcu co można ocalić z miejsca skazanego na stratę. Jego blond włosy pociemniały od pyłu. Jego brudna ręka powoli przesunęła po śliskiej powłoczce paszportu w kieszeni kitla. Tak. Już czas. Bez ludzi nie ma pracy. Bez pracy nie ma kołaczy czyż nie?
Niekoniecznie, ale tego świata nie warto było już bronić.

Skazany na zniszczenie jak za dawnych lat, porzucany przez dusze i ludzi, którzy próbowali go odbudować. Dobro znowu przegrało z chciwością i chęcią władzy. Ironiczne czyż nie. Już raz przez to ta nieszczęsna planeta przeszła.

Jego bose stopy powoli przesunęły po uklepanej ziemi, skropionej resztką gazów i kwaśnego deszczu, którzy zakończył się w chwilę przed kolejnymi zrzutami ludzi i bomb. Z dala już wiedział samolot, statek. Jak wola to nazwać tak wola. Jego podwózka na Marsa. Dom nowy i skolonizowany, przystosowany do nowego człowieka. Nowa Ziemia. Druga z trzech zajętych przez ludzkość planet. Jego wzrok powoli przesunął po horyzoncie. Ogień płonął w oddali puszczając smugi dymu po spłowiałym niebie. Czarne chmury unosiły się ku niebu, jakby w milczącym błaganiu o pomoc. Słońce świeciło, błyszczało się i raziło oczy, zabójczo. Nathaniel po cichutku szedł między górami śmieci i resztek ciał, a dziurami pozostawionymi przez zabójcze bomby. Gdzieś w oddali kolejna wybuchła. Tym razem musiała trafić w ludzi, gdyż pomimo że odległa była o dobry kawał drogi, krew spadła z nieba niczym błogosławiony deszcz. Parę części ciała głucho uderzyła wokół niego. Przywykł. Tak wyglądało tutaj życie. Raz stoisz bezpiecznie z dala od ludzi, a chwilę potem jesteś papką miękkiego mięska rozrzuconego po polu. Zaraz po krwi spadł pył i przeszło powietrze, nieco poruszając jego kitelkiem, który nie był już wcale taki biały, jak za dnia , którego go otrzymał. Z głośnym westchnięciem starł czerwoną ciecz z czoła mrużąc oczy. Podróż musiała trwać dalej. Paru ludzi w popłochu przebiegło niedaleko. Inny wybuch rozniósł się pomiędzy kupami gratów i ... oh... czyżby kupce martwych ludzi. Do czego to doszło. Nawet grobu nie szło wykopać w tej udeptanej i zalanej łzami ziemi, która niegdyś miękka, teraz przypominała twardy kamień.

Był blisko. Widział jak wyrzucali ludzi, niczym worki. Bezużyteczne części wyrzucone z „perfekcyjnego” społeczeństwa. Powoli podchodził. W ręce trzymał paszport. Jednak daleko nie zaszedł.

Ból był znikomy, szybciej pojawiło się oszołomienie. Potem mdła świadomość niedalekiego wybuchu i ogłuszającego dźwięku. Nie było nawet piszczenia w uszach, tylko cisza. Kompletna cisza, a jednak w oddali jakby słyszalny był płacz i krzyk zdało się mu. Siła odrzutu była silna. Na tyle że zrzuciła go z nóg i przeciągnęła po twardym podłożu. Chwilę trwało zanim pozbierał się po tym szoku. W głowie kręciło się mu, oczy zaszły mgłą, a i wyraźnie czuł jak bardzo bolą go kości. Nie było wątpliwości że krew lała się z niego zapewne litrami. Ogień, tak niedaleki. Pozostałość nieszczęsnego samolotu, jego nadziei. Martwe ciało i puste oczy osoby leżącej obok niego. Rozerwana twarz, jego pewnie nie wyglądała lepiej, ale o musiał przejść jeszcze przez minuty jeśli nie godziny cierpienia, zanim skona. Westchnął. Położył się w bezruchu. Czuł ten metaliczny smak krwi między zębami i proch. Nie słyszał już nic, świat powoli się zamazał.

Stara Ziemia upadła.

Hail Nowy Porządek. Hail Mars.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz