Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

26.02.2022

Od Nathaniela CD. Vasi

ja tylko przypomnę że to nadal poza krainą :v
Noc. Słodka noc. Przeminęła kiedy tylko światło dnia spokojnie wyjrzało przez korony drzew, oświetlając scenerię swoim złotym blaskiem. W pewnych sytuacjach można by powiedzieć, że zabiera dech w piersiach, jednak Nathaniel nie za bardzo miał tego dnia na to ochotę, a ten dopiero się zaczął. Jego kości, przywykłe do spania w siodle upominały się o rozprostowanie ich, podczas kiedy umysł jeszcze ospale notował pojawienie się słońca na niebie. Barki bolały go od pochylania się i utrzymywania głowy w górze przez cały czas od kiedy tylko zamknął oczy. Jego ręka powoli przejechała po grzywie klaczy, która dzielnie pozwoliła mu przespać noc w spokoju. Dopiero potem, kiedy jego oczy nabrały nieco jasności w źrenice i raczyły przywyknąć do poziomu nasłonecznienia wokół, rozbudził się. Jego myśli odleciały w poprzedni dzień, wiec w ten sposób i jego głowa zwróciła się w stronę poszkodowanego żołnierzyka. Jego oczka napotkały te nieznajomego. Dobrze, że jego umysł był na tyle przejrzysty żeby rozejrzeć się za bronią. Chory nie pochwycił jej, i dobrze. Nathanielowi za dobroć nie śniło się jeszcze umierać. Dużo życia miał przed sobą.
Jego stopa stanęła na ziemi kiedy zszedł z siodła. Jego droga towarzyszka zatrzepała głową i pochyliła się szukając odrobiny rozmokłej trawy. Pacjent, o ile można tak było nazwać poszkodowanego mężczyznę, podniósł się do siadu. Powoli. Jego ręka zbadała ospale wczorajsze działo lekarzyny.
Blondyn nie podchodził za blisko. Mimo wszystko mężczyzna miał sprawne ręce i zapewne, ba, na pewno miał więcej krzepy niż poczciwy podróżny. Westchnął może odrobinę zaskoczony kiedy silna ręka, zamiast sięgnąć w jego kierunku dobyła notatnika lub innego rodzaju kartek, po wydaniu niewyraźnego pomruku. Parę kartek rozsypało się na kocu. Niektóre były puste, niektóre zapełnione może nieco niedbałym, ale z pewnością czytelnym pismem, a jeszcze inne były rysunkami. Twarze, ręce, ciała. Nie zdążył się jednak dobrze przyjrzeć gdyż właściciel kartek pozbierał je, wpychając z powrotem między strony, najprawdopodobniej szkicownika.
Kto by pomyślał. Żołnierz z ołówkiem w kieszeni. Obraz tak rzadki jak rzadkie są osoby o dobrym sercu w tym parszywym świecie. Niknąca w oczach bezinteresowność stawała się coraz to zjawiskiem niespotykanym. Ale co Nathaniel mógł o tym wiedzieć? Był jedynie lekarzem zmieniającym stale swoje położenie, płaconym za swoje usługi jedzeniem, może kocem. W maleńkim stopniu ledwie, rozumiejącym ten parszywy świat.
”Dziękuję” napisane w znanym Nathanielowi pół na pół języku. Jego mózg chwile trawił to słowo na przemian myśląc i odlatując w głębiny serca. Zbliżył się do niego spoglądając na bandaże.
—Żaden problem. — lakoniczna odpowiedź padła z jego ust kiedy przyglądał się tkaninom. Zastanawiał się czy wymienić je teraz, kiedy pacjenta miał przytomnego. Zalazły krwią i kto wie czy nie śliną. Ciężko będzie mu nakarmić nowego znajomego w takim stanie. Zupy i... odbiegał za bardzo w przyszłość. Nie wiadomo czy nieznajomy nie zdecyduje się wrócić w szeregi czy do domu, jeśli takowy gdzieś miał. —Pozwolisz, że... zmienię ci opatrunek. — nie pytał. Twierdził. Cóż. Jeśli nie dałby mu tego zrobić dobrowolnie, zmusiłby go jakoś. Obezwładnić człowieka potrafił, chociaż mogliby pominąć ten etap leczenia, czyż nie?
Mężczyzna nie opierał się. Co więcej pozwolił sobie zmienić bandaże, może z odrobiną ochoty. „Gdzie jesteśmy?” padło pytanie. Szare litery na papierze doszły do jego oczu, a potem do umysłu. Gdzie byli?
— Zawiodę cię, bowiem nie mam bladego pojęcia gdzie jesteśmy. Zaszedłem może jedną czwartą dnia od miejsca gdzie cię znalazłem. Jako podróżnik nie bardzo znam ten kraj, państwo czy królestwo, gdziekolwiek zajechałem. — Westchnął. Może odpowiedź nie była zadowalająca, ale z pewnością szczera. Nathaniel poprawił jeszcze koc na mężczyźnie, w odruchu lekarza, a i odrobinę jak matka dbająca o dziecko.
—Głodny? — W odpowiedzi otrzymał jedynie pomruk. Nathaniel kopnął resztkę drewna, tam gdzie poprzedniego dnia tliło się odrobinę ognia. Dorzucił parę patyków i na nowo rozpalił. Miał nadzieję, że chociaż wodę zdoła zagotować wody. Jego oczy powoli uniosły się na nieszczęśnika. Zza dymu, zasługującego na żal i pogardę, wyglądał może trochę jak zagubione dziecko. Odebrane od matki, zrozpaczone światem dookoła. Jednak każdy ma w sobie trochę takiego dziecka. Nawet najtwardsi. Zamrugał dwa razy. Spojrzał w niebo.
Dzień płynął sodko i spokojnie. Chmury na niebie przesuwały się jakby niewzruszone ludzkim losem. Nie płakały, nie żałowały biegnąć wraz z wiatrem w daleki świat. Jemu też wkrótce czas będzie w drogę. Z dala od tego kraju. W miejsce gdzie może w końcu znajdzie dom i zapomni na dobre o cieniach przeszłości stąpających po jego karku.

<Vasi?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz