Kolumna góra

Słuchy z Krainy
Aktualny rok: 1846

Na ulicach słychać szepty o wielkim wyścigu mającym ciągnąć się przez całą Krainę – za wygraną przewidywana jest gigantyczna suma pieniędzy, amnestia wszystkich przestępstw oraz zapewnienie bezpieczeństwa na okres roku. Co ambitniejsi już poszukują wierzchowców na ten morderczy wysiłek.

W Saint Thomas w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął kolejny szeryf. Za każdą przydatną informację przewidziana jest nagroda.

Już niedługo w Jackburg: cyrk! Kobieta-guma, linoskoczkowie i najsilniejsi ludzie w całej Krainie. Przyjedzcie zobaczyć to na własne oczy.

Aktualnie poszukiwani są: Otelia Crippen
Dziękujemy za pomoc w schwytaniu Clide'a 'Smiley' Byersa. Aktualnie oczekuje na wyrok sądu.

5.05.2022

Event: Od Dennis — Próba (cz. 1 – Alfa i Omega)

Tego dnia na stacji było mnóstwo ludzi. Tłoczyli się przed wejściem na jeden z wielu statków, ale ten był zdecydowanie wyjątkowy, zacumowany na honorowym miejscu gdzieś na lekkim uboczu – w taki sposób, żeby zwracać na siebie uwagę i dokładać powagi wydarzeniu oraz przy okazji nie przeszkadzać w normalnym funkcjonowaniu tym, których to nie dotyczyło. Niektóre spojrzenia kierowały się w stronę czarnej blachy, która zwiastowała młodym mieszkańcom planety świetlaną przyszłość lub ewentualnie śmierć w zapomnieniu. Zdarzało się tak i tak.
Dennis też stała w tym tłumie. Tuż naprzeciw ojca i braci, próbując jakoś utrzymać fason i nie rozpłakać się jak mała dziewczynka, którą faktycznie czuła się w tamtym momencie. Chłopcy próbowali ją pocieszać, przytulać, zapewniać, że wszystko będzie dobrze, chociaż byli wiele lat młodsi i chyba nie mieli świadomości, z czym się to wszystko wiąże. Jackson natomiast jedynie patrzył na nią smutno. Nic nie powiedział, nawet nie uścisnął jej dłoni.
W tamtym momencie wiele by dała, żeby jeszcze raz usłyszeć to jego “Dennis, tylko wróć”, ale… nic takiego nie powiedział.
Nie powiedział, bo był przekonany, że nie ma szans, żeby Dennis wróciła z Próby.
Bardzo chciał wierzyć, że jego córka wróci, chciał wierzyć w jej zdolności, umiejętności, spryt, sprawność i wszystkie te cechy, które pomogłyby jej wrócić do domu, ale nieważne jak bardzo próbował się do tego zmusić, nie był w stanie. Po prostu nie potrafił wyobrazić sobie jej jako zwyciężczyni w tej sprawie.
Co prawda, odebrała od niego podstawowe nauki i starał się dać jej wszystko, byleby sobie poradziła, ale zupełnie tego nie widział. Co innego chłopcy, oni na pewno sobie poradzą, kiedy trochę podrosną. Ale Dennis? Słodka, niewinna Dennis, która nawet muchy by nie skrzywdziła?
A zresztą, szlag by wiedział, co tam się na tych Próbach wyprawia.
— Pasażerowie Alfy proszeni są do wejścia na pokład statku — rozbrzmiało w głośnikach.
Dennis nawet nie zauważyła, kiedy wsunęła palce w ciemny warkocz, który wyraźnie wybijał się na materiale jej białej koszuli. Mimo że dokładnie usłyszała komunikat, nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Wpatrywała się w smutne spojrzenia ojca i braci, dopóki nie poczuła silnego szarpnięcia za ramię.
— Hoover, rusz się! — usłyszała tuż obok siebie. — Musimy lecieć!
Pokiwała głową.
— Idź już — mruknął Jackson; to były pierwsze słowa, jakie skierował do Dennis od kilku dni.
Najpierw Helen, teraz Dennis. Zaraz straci drugą i już ostatnią najważniejszą kobietę w swoim życiu.
— Kochamy cię! — usłyszała jeszcze za swoimi plecami, zanim zupełnie zniknęła w tłumie.
Weszła na ruchomą taśmę, gdzie uczestnicy Próby ustawili się w kolejce w równej linii, żeby wejść na pokład Alfy. Mężczyzna w białym kombinezonie skanował każdego po kolei, a tuż przed jego oczami pojawiały się holograficzne karty tożsamości — najważniejsze dokumenty, które zawierały absolutnie wszystkie informacje, jakie można było mieć o danej osobie, zaczynając od imienia i nazwiska, przechodząc przez numer identyfikacyjny, grupę krwi, notowania, na kodzie genetycznym kończąc. Żeby cokolwiek ukryć, trzeba było umieć hakować kartę tożsamości, a był to na tyle skomplikowany system, że osób potrafiących to zrobić była zaledwie garstka we wszystkich znanych galaktykach.
Kiedy drzwi Alfy zamknęły się za ostatnią osobą, robotyczny asystent zaprowadził grupę do sali, w której mieli przeczekać lot. Ledwo wszyscy zdążyli usiąść, Dennis oczywiście usadowiła się gdzieś w samym kącie, a tuż przed ich oczami ukazał się hologram mężczyzny w białym mundurze, na którym widniało wiele odznak honorowych.
— Uczestnicy Próby — zaczął niskim głosem hologram. — Dzisiaj odbywa się najważniejszy dzień w waszym życiu, bo będziecie mieli pierwszą i jedyną okazję odbyć Próbę, naszą odwieczną tradycję, która pokaże, kto z was jest godzien żyć i przysłużyć się naszej społeczności…
Dennis rozejrzała się po osobach, które siedziały tam razem z nią. Niektórzy wydawali się być przerażeni, inni podekscytowani, a jeszcze kolejni dość obojętni. Jedyne, co ich wszystkich łączyło, to to, że wszyscy zgromadzeni mieli po dwadzieścia trzy lata i byli ubrani na biało, chociaż nawet ubiory mieli różne w zależności od ich majątku i pozycji społecznej.
— Zasady są proste: waszym zadaniem jest przeżyć. Nikogo nie obchodzi, jak to zrobicie, czego użyjecie i czego się dopuścicie. Macie przetrwać i w ciągu dwudziestu godzin dotrzeć na drugą stronę, gdzie będzie czekała na was Omega, czyli statek, który zabierze was z powrotem na stację. Zrozumiano?
Nikt się nie odezwał, jedynie niektórzy pokiwali głowami.
— Zaraz dostaniecie mapy i zegar. Wystarczy sekunda opóźnienia, a nikt już was na Omegę nie wpuści.
Zasady były aż nazbyt proste. Albo uciekniesz, albo zostajesz tam na zawsze i pewnie zginiesz. No jasne, wiadomo. Nie mogłoby być prościej.
— Aktywowano kod: 245F5gX. Rozpoczęto przekazywanie informacji — rozbrzmiał głos komputera.
Niewielka dioda na szczycie sufitu mignęła dwa razy. Oczy wszystkich uczestników Próby rozjaśniały na kilka sekund jasnoniebieskim światłem, a w ich źrenicach pojawił się interfejs ładowania i instalowania danych. Oczy wszystkich znów przygasły już chwilę później.
— Przekazywanie informacji zakończone. Akcja przeprowadzona pomyślnie. Zamykam kanał danych.
— Powodzenia wszystkim.
Mężczyzna zasalutował, a hologram zniknął.
— Podróż na planetę: 1r52, zwaną potocznie: Gardzielą, potrwa jeszcze: 1:02:54. Rozpoczynam regenerację uczestników Próby. Miłej podróży.
Na ścianie, na tle której jeszcze przed chwilą widniał hologram odznaczonego mężczyzny, pojawiły się portrety wszystkich uczestników Próby. Każde z nich tak samo obojętne, bez wyrazu. Zupełnie jakby też miały przeżywać tę katorgę.
I chociaż Dennis nadal chciało się płakać, i to coraz bardziej z każdą chwilą, wzięła przykład z innych i ona również postanowiła chociaż zerknąć na mapę. Włączyła ją i przed oczami od razu pojawił się na wpół przezroczysty obraz przedstawiający teren, po którym przyjdzie jej się poruszać, po chwili wyświetliła również zegar – ogromne cyfry układające się w ciążące na sercu 20:00:00. Za pomocą krótkich machnięć dłoni i palców próbowała jakoś rozczytać mapę, poznajdować na niej jakieś przydatne punkty i ustalić jakąkolwiek trasę do Omegi, ale na niewiele się to zdało. Nie potrafiła skupić się w tak ogromnym stresie. Jedyne, co była w stanie zrobić, to wyliczyć, ile czasu zajmie jej dotarcie do statku w normalnym tempie bez żadnych przeszkód – niecałe sześć godzin. Więc po co dawali im taki zapas czasu? Co się tam, do cholery, kryło?
Wkrótce potem zamknęła mapę i zegar. Próbowała się jakoś uspokoić, ale nie była w stanie. Dłonie jej się trzęsły, oddech był ciężki, z zgrabne palce szaleńczo plątały włosy, tak jakby nic innego jej już w życiu nie zostało – i może faktycznie było w tym trochę racji, przynajmniej z jej perspektywy. Trudno nawet stwierdzić, w którym momencie schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Była przekonana o tym, że już nie wróci.
— Hej, nie ma co się załamywać — usłyszała obok siebie ściszony głos.
— Słucham?
Dennis podniosła wzrok i w ten sposób napotkała nieśmiały, pokrzepiający uśmiech i ciepłe spojrzenie obcego jej mężczyzny, który od początku siedział obok niej.
— No, nie ma co się załamywać — powtórzył. — Nawet jeśli to nasze ostatnie godziny życia, to nie ma co się smucić. Ja na przykład myślę teraz o moich rodzicach. Najlepszych na świecie. Nikt nie robi tak dobrych naleśników z czekoladą syntetyczną jak moja mama.
— Przepraszam, ale ja cię zupełnie nie rozumiem. Na pewno nie wrócę do domu. Nie poradzę tam sobie. Już nigdy nie zobaczę ani ojca, ani braci, ani nikogo.
— Tak jak część z nas — oznajmił, nadal uśmiechając się pogodnie. — Więc pomyśl o tych wszystkich osobach, które są ci bliskie, powspominaj trochę. Albo nastaw się na przeżycie i do nich wróć.
— Zapewniam cię, że to nie jest możliwe, żebym kiedykolwiek…
— Rozejrzyj się.
— Hm?
— No spójrz. Wszyscy tutaj się boją, nawet jeśli tego nie okazują. Zupełnie tak samo jak ja czy ty.
— Ale… Co to zmienia? Że wszyscy się boją? Niektórzy z nich wrócą do domu.
— Nie zmienia absolutnie nic — mruknął, a w jego oczach błysnęła niewielka łza. — Jak się nazywasz?
— Dennis Hoover. Dennis Jessie Hoover tak właściwie.
— Miło mi cię poznać, Dennis Jessie Hoover. Ja natomiast nazywam się Anthony Smith — przedstawił się. — Ale możesz mi mówić po prostu Tony.
Dennis pokiwała głową na znak, że będzie pamiętać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz